Jaka jest moja wiara?, ks. Damian Wąsek


Nieważne, która drużyna była lepsza, ale która strzeliła więcej bramek. Można być w posiadaniu piłki prawie cały mecz i przegrać, bo przeciwnikowi wyjdzie jeden kontratak – o tej piłkarskiej prawdzie wiedzą bardzo dobrze zawodnicy, trenerzy i teoretycy futbolu. W piłce nożnej chodzi bowiem o liczbę zdobytych bramek. Podobny rachunek obowiązuje w ekonomii: lepszym partnerem jest ten, na którego rachunku widnieje większa suma, od tego, który ma tylko dobre pomysły. W każdej z tych sytuacji kryterium sukcesu stanowi odpowiedź na pytanie rozpoczynające się od słowa „ile”. Takie są zasady doczesności.

A Ewangelia? Czy życie wiarą można opisać za pomocą podobnego mechanizmu? Jeżeli tak miałoby być, to na próżno byłoby szukać pochwały ubogiej wdowy z dzisiejszej liturgii słowa. Jeżeli chodziłoby tylko o ilość, to z pewnością znalazłaby się ona po stronie przeciwników Boga, a bogaci uczeni w Piśmie staliby się filarami Kościoła. Tymczasem Chrystus mówi: „Ta uboga wdowa wrzuciła najwięcej ze wszystkich, którzy kładli do skarbony”. Jak to najwięcej? Przecież tylko dwa pieniążki! „Wrzuciła wszystko, co miała, całe swe utrzymanie” – odpowiada Jezus. Czego uczy nas to biblijne opowiadanie?

Po pierwsze tego, że wiary nie buduje się na ilości zasług, lecz na wielkości serca. Nie chodzi o odpowiedź na pytanie: „Ile ktoś zrobił?”, ale: „Dlaczego to wszystko robił?”. Wiemy, że można sponsorować największe remonty i imprezy, pokazywać się na wszystkich wielkich uroczystościach w pierwszych rzędach, chodzić z kwiatami na imieniny każdego księdza, a robić to tylko dlatego, by inni widzieli, by pochwalili, docenili, a czasem by ubić na tym jakiś prywatny interes. To postawa podobna do negatywnych bohaterów dzisiejszego fragmentu Ewangelii, którzy pod pozorem pobożności i troski o świątynię chodzili w powłóczystych szatach, lubili pozdrowienia na rynku, pierwsze krzesła w synagogach i zaszczytne miejsca na ucztach, objadali domy wdów i odprawiali długie modlitwy, a naprawdę chodziło im o wygodne życie i władzę. A wdowa? Gdyby nie Chrystus, to zapewne apostołowie nie zwróciliby na nią w ogóle uwagi, bo nie rzucała się w oczy. Wrzuciła datek do skarbony nie dlatego, by wypisano jej imię w księdze darczyńców czy ogłoszono w lokalnej prasie, ale z potrzeby serca oddała to, co miała, dla Boga. Dar z potrzeby serca – motywacja człowieka wierzącego.

Po drugie uczą tego, że wiara ma sens wtedy, gdy obejmuje wszystko, co mamy i czym jesteśmy. Wdowa w tym datku oddała Bogu wszystko, co miała. Ojciec Timothy Radcliffe, generał zakonu dominikanów, gdy w młodzieńczych latach myślał nad swoją religijną dojrzałością, zadał sobie pytanie: „Czy moja wiara jest prawdziwa?”. W odpowiedzi zawarł taką myśl: „Jeśli tak, to powinna być ona najistotniejszą sprawą w moim życiu. Jeśli nie, może w takim razie powinienem odejść od wiary”.

Czy moja wiara jest prawdziwa, czy tylko mówię, że jestem wierzący? Jeżeli jest prawdziwa, to będzie najważniejsza. Wobec różnych wyborów będę się opowiadał za Ewangelią: planując niedzielny wypoczynek, uwzględnię udział we Mszy św.; bawiąc się na imprezie, nie podepczę godności swojej i innych; planując swoje dorosłe życie z drugą osobą, będę je budował na sakramencie małżeństwa. Prawdziwa wiara wymaga ofiary z własnego czasu, z pewnych przyjemności, wymaga zaryzykowania tego, co wielu współczesnych nauczycieli nazywa szczęściem, ale – jak uczył w Krakowie papież Benedykt XVI – wiara to skała, a tylko życie budowane z wiarą daje gwarancję stabilności w obliczu burz i wichrów tego świata. Budowanie bez wiary jest jak życie uczonych w Piśmie – przyjemne, ale skazane na tragiczny epilog.

Czy moja wiara jest prawdziwa? Do kogo jestem bardziej podobny: do wdowy oddającej wszystko Bogu czy do uczonych w Piśmie? Czy moja wiara jest prawdziwa?