Dwaj albo trzej, ks. Kazimierz Skwierawski


„Słysząc głos Pana, serc nie zatwardzajcie” – to wielkie wołanie dzisiejszej liturgii przynagla nas, abyśmy nie zamykali serc na niepojętą prawdę, którą obwieszcza nam Chrystus: „Bo gdzie są dwaj albo trzej zebrani w imię moje, tam jestem pośród nich” (Mt 18,20). Dotyczy ona wspaniałej tajemnicy, jaką jest Kościół. Na czym zasadza się bogactwo tajemnicy Kościoła? Właśnie na tym, że wystarczy, by dwie lub trzy osoby wierzące w Chrystusa zgromadziły się w Jego imię, a On będzie wśród nich obecny. Jest to niezwykła tajemnica, której na ogół nie uświadamiamy sobie w całej pełni w naszej codziennej rzeczywistości. Jej niezwykłość tkwi w tym, że nie tylko we wspólnocie zakonnej liczącej zaledwie trzy siostry, ale także w domu, gdzie przebywają tylko mąż i żona, oraz wszędzie tam, gdzie spotyka się dwóch albo trzech chrześcijan świadomych, że gromadzą się w imię Jezusa – On jest obecny pośród nich.

Jedno z najczęstszych pytań, jakie stawia współczesny człowiek, brzmi: Gdzie mogę spotkać Boga? Gdzie On jest? Jeśli dobrze wsłuchamy się w słowa Jezusa, pojawia się genialnie prosta i bardzo konkretna odpowiedź: Bóg jest wszędzie tam, gdzie są choćby tylko dwaj albo trzej wyznawcy Chrystusa świadomi tego, czyje imię ich gromadzi. A skoro wiedzą, co to naprawdę oznacza, Bóg jest słyszalny i dostrzegalny dla świata w tym wszystkim, co mówią i czynią ci dwaj lub trzej prawdziwi Jego czciciele. Jakaż to niesamowita tajemnica, która przenika naszą codzienność. Bóg pragnie, abyśmy pamiętali, że sensem naszego życia jest gromadzenie się w Jego imię i dawanie o Nim świadectwa. Kiedy natomiast nasze serca twardnieją i stają się obojętne na tę prawdę, wówczas mamy do czynienia ze smutnym paradoksem: Ten, który tak naprawdę jako jedyny JEST, bo jest żyjącym na wieki wieków, pozostaje dla świata niezauważony – jak gdyby Go nie było.

Z rozważaną przez nas tajemnicą obecności Boga wśród nas wiąże się niezwykła obietnica Jezusa: „Jeśli dwaj z was na ziemi zgodnie o coś prosić będą, to wszystkiego użyczy im mój Ojciec, który jest w niebie (Mt 18,19). Wystarczy więc, by dwaj lub trzej, świadomi tego, po co się razem zgromadzili, wspólnie o coś Boga prosili, a On im tego wszystkiego użyczy.

Nas, zgromadzonych dziś w tej świątyni na Eucharystii, jest znacznie więcej. Tworzymy wspólnotę Kościoła, która zgodnie zanosiła do Ojca w niebie prośbę: „Boże, Ty nam zesłałeś Zbawiciela i uczyniłeś nas swoimi przybranymi dziećmi, wejrzyj łaskawie na wierzących w Chrystusa i obdarz ich prawdziwą wolnością i wiecznym dziedzictwem”. Jeśli rzeczywiście przybyliśmy na tę Mszę Świętą w pełni świadomi, że łączy nas imię Pana, a nasze serca są otwarte na wspólną modlitwę, o ileż bardziej możemy ufać, że dotarła ona do Boga i została przez Niego przyjęta.

Prosiliśmy Ojca, by obdarzył nas prawdziwą wolnością i wiecznym dziedzictwem. To wszystko przyniósł na ziemię Syn Boży. Już tu, w ramach doczesności, stworzył taką możliwość, że Jego uczniowie mogą dysponować tymi wielkimi dobrami; zaś po przekroczeniu granicy śmierci staną się dziedzicami królestwa Ojca, Syna i Ducha Świętego. Modlimy się, by ta wolność była prawdziwa, a nie zafałszowana. O prawdziwej wolności mówi dziś liturgia słowa. Jezus zapewnia ją swojemu Kościołowi między innymi w oparciu o tę istotną umiejętność, jaką jest upominanie.

Niezwykłość tajemnicy Kościoła polega na tym, że kiedy dwaj lub trzej gromadzą się w imię Chrystusa, mogą przemawiać do siebie w sposób odpowiedzialny, albowiem łączy ich przede wszystkim świadomość miłości Boga do każdego człowieka: wiem, że jestem dzieckiem Boga i że ty także nim jesteś. Tak myśli i mówi chrześcijanin. Tak mąż mówi o swojej żonie i żona o mężu, siostra o siostrze, rodzice o dzieciach, a dzieci o rodzicach. A skoro wiem, że tak jest, to chcę, aby prawda o dziecięctwie Bożym rozkwitała we mnie i w tobie z całą mocą. Dlatego patrzę na siebie i na ciebie przez pryzmat miłości: cieszę się każdym dobrem, jakie dostrzegam w tobie, bo ono buduje mnie i wszystkich, którzy na to patrzą. Ale równocześnie smucę się, kiedy dostrzegam w tobie zło, które zniekształca obraz dziecka Bożego, którym jesteś. Boli mnie to! Pragnę twojego dobra i to uzdalnia mnie do tego, aby moja miłość rozkwitła tym, co najcenniejsze: życzliwym zwróceniem uwagi na to, co się dzieje w tobie, a czego ty może sam nie dostrzegasz.

Modlimy się o prawdziwą wolność. Bóg przyjmuje tę prośbę i pozwala nam patrzeć Jego oczyma, i tak słuchać Jego natchnień, byśmy potrafili drugiego człowieka z miłością upomnieć i właściwie nim pokierować. Jezus przypomina nam dziś, jak to należy czynić: najpierw w cztery oczy. A jeśli to nie pomoże, nakazuje przywołać kogoś na świadka i upomnieć w jego obecności; gdyby zaś i to nie wystarczyło, wówczas należy przedstawić ten problem wspólnocie (por. Mt 18,15-16). Dlaczego tak mamy postępować? Aby nie została zaprzepaszczona prawdziwa wolność; by nie zostało zaprzepaszczone wieczne dziedzictwo. Żeby nie została zamknięta brama do nieba dla kogoś, kto mając lampę chrztu świętego, zapomniał, że trzeba do niej dolewać nieustannie oliwy łaski Bożej, a nie gasić ją.

Taka jest tajemnica Kościoła, w którym już dwaj lub trzej uczniowie Chrystusa zgromadzeni w Jego imię sprawiają, że On tam jest obecny. I tak niezwykła obietnica jest z tym związana: jeżeli dwaj lub trzej będą zgodnie o coś prosić Ojca Niebieskiego w imię Jego Syna, zostanie im to udzielone. Taka jest wreszcie przedziwna możliwość działania w imię Jezusowej miłości. Ona bowiem ma moc ratować bliźniego, który się zagubił w tym świecie. Bóg pragnie mieć w nas swoich współpracowników w tym dziele wszędzie tam, gdzie jesteśmy. Dlatego wzywa, abyśmy słysząc Jego głos, nie zatwardzali swoich serc. Aby ta rzeczywistość, o której dziś przypomniał, była w nas wciąż obecna i prowadziła w modlitwie i w pokonywaniu zwykłych trudów codzienności – by nieustannie wzrastało dzieło zbawienia każdego człowieka, które Jezus wysłużył nam na krzyżu.

Pomyślmy, jak wielka jest nasza wolność w Chrystusie i jakie daje nam możliwości. A równocześnie jak ogromna jest nasza odpowiedzialność i jakie niesamowite zaufanie Boga względem każdego z nas, że potrafimy przemieniać nasze małe wspólnoty tak, jak On tego od nas oczekuje.