Bóg pragnie mnie ocalić, ks. Kazimierz Skwierawski
Bracia i Siostry, przyszliśmy na Eucharystię. Dana nam została kolejna szansa pogłębienia naszego uczestnictwa w Mszy św. Szansa zjednoczenia się w miłości z Tym, który nas miłuje. Ta miłość Jezusa do nas wyraża się między innymi w tym, że On do nas przemawia. Św. Łukasz zwraca uwagę na to, że Jezus adresuje swoje słowo konkretnie do człowieka.
Dziś czyni podobnie. To my jesteśmy adresatami tego słowa. Ono płynie ku nam w czasie każdej niedzielnej Eucharystii, bo Pan Bóg wie, co i do kogo powiedzieć. Jeżeli mamy pogłębić nasze uczestnictwo w Eucharystii, to trzeba sobie bardzo mocno uświadomić, po co tu przychodzę. Przychodzę tu, bo na moje imię i nazwisko jest zaadresowany konkretny list od Boga. Trzeba otworzyć kopertę i usłyszeć, co Bóg ma mi do powiedzenia.
Pan Bóg zwraca uwagę, że do świątyni przychodzi się w konkretnym celu. Tym celem jest modlitwa. Wtedy też dwóch ludzi przyszło do świątyni, aby się modlić. A zatem to miejsce i ten czas to przestrzeń szczególnej modlitwy. Ona wyrazi się w zależności od tego, co mamy w sercu i w umyśle. Wyrazi się w zależności od tego, kim jestem i jaki jestem. Mogę się modlić właściwie lub niewłaściwie. A przecież od tego tak wiele zależy. Co zależy od mojej modlitwy?
Pan Jezus podsumuje to na końcu, mówiąc: „Ten odszedł do domu usprawiedliwiony, nie tamten”. Nauczyciel wskazuje wyraźnie cel modlitwy. Kiedy przychodzę i staję przed Bogiem, to chodzi o to, aby Bóg mógł mnie usprawiedliwić. Cały sens Jezusowego wcielenia i głoszenia Ewangelii o królestwie, a wreszcie Jego męki, śmierci i zmartwychwstania polega na tym, że Bóg nas miłuje i chce dać nam możliwość usprawiedliwienia. Kiedykolwiek przychodzimy na Mszę św., to bierzemy udział w tym działaniu Jezusa. To się dzieje! Msza św. to nieustannie uobecnia. Jesteśmy w samym centrum tego działania Zbawiciela, które ma na celu nasze usprawiedliwienie. Mówiąc językiem bardziej zrozumiałym, usprawiedliwienie polega na tym, że Bóg chce nas ocalić, przygarniając do siebie. Widać to najlepiej w przypowieści o synu marnotrawnym, kiedy ojciec przygarnia swojego powracającego syna. Bóg ma nieprzeparte pragnienie ocalenia nas właśnie w taki sposób.
Przychodząc na Mszę św., stając na modlitwie, mam szansę doznać tego rodzaju usprawiedliwienia. Bóg otworzył dla mnie tego rodzaju drogę, ale – jak to zawsze bywa – pragnie współpracy człowieka. Człowiek musi podjąć działania, aby to usprawiedliwienie stało się możliwe.
Widzimy dwóch ludzi przychodzących do świątyni. Jeden to przedstawiciel gorliwego stronnictwa religijnego. Człowiek, któremu zależy, aby życie religijne miało swój właściwy wyraz. Przychodzi do świątyni i staje przed Bogiem, co więcej, dziękuje Mu. Wszystko wydaje się być na jak najlepszej drodze do tego, aby Bóg mógł człowieka usprawiedliwić, przygarnąć, aby dokonało się to, co jest tak wielkim pragnieniem Boga – zjednoczenie się ze stworzeniem.
Ale faryzeusz nie oczekuje usprawiedliwienia od Boga. On sam siebie usprawiedliwia, ufa, że jest sprawiedliwy i sam o sobie wydaje dobrą opinię. Co więcej, tę opinię przedstawia Bogu. Z jego strony modlitwa jest laurką na własny temat.
Moi Drodzy, trzeba podkreślić niezwykłą wartość tego, o czym mówił. On naprawdę dwa razy w tygodniu pościł, dawał dziesięcinę ze wszystkiego, co posiadał, czyli oddawał Bogu jedną dziesiątą z tego, co wpływało na jego konto. Trzeba zobaczyć wielką wartość tego, co robił i co było bardzo dobre. Sęk w tym, że uczynił to przedmiotem swojego własnego usprawiedliwienia, dobrego mniemania o sobie. Nie zostawił oceny Panu Bogu, tylko sam ją wydał. A najgorsze było, że czynił to w zestawieniu z innymi ludźmi: „Boże, dziękuję Ci, że nie jestem jak inni ludzie, zdziercy, oszuści, cudzołożnicy, albo jak i ten celnik”. To bardzo znamienne.
Święty Łukasz, opowiadając nam o tym zdarzeniu, notuje słowa: „Natomiast celnik stał z daleka”. Jaka była modlitwa faryzeusza, skoro w niej jako główny punkt znalazło się zestawienie z innymi ludźmi i pogardliwe spojrzenie na nich? Jaka była modlitwa faryzeusza, jego sam na sam z Bogiem w świątyni, skoro dostrzegł celnika, który stał daleko z tyłu?
To są banalne fakty, ale one mogą nam bardzo dużo powiedzieć na temat naszego uczestnictwa w Mszy św. Z jakim przyszliśmy tu nastawieniem? Czy przyszedłem po to, aby Bóg mnie usprawiedliwił, czy abym usprawiedliwił sam siebie? Celnik jest dla nas fantastycznym przykładem.
Celnik – aferzysta, czyniący najrozmaitsze materialne przekręty – przychodzi do świątyni. On nie myśli porównywać się z innymi ludźmi ani wypisywać Bogu laurki na swój temat. On wie, że Bóg widzi w ukryciu. Staje przed Nim uniżony. „Każdy bowiem, kto się wywyższa, będzie poniżony, a kto się uniża, będzie wywyższony”.
Uświadomiliśmy sobie wywyższanie się faryzeusza, które jest wstrętne. Patrzymy na uniżenie celnika. „Celnik stał z daleka i nie śmiał nawet oczu wznieść ku niebu, lecz bił się w piersi i mówił: «Boże, miej litość dla mnie, grzesznika»”. Uniżenie, o którym mówi Ewangelia, jest bardzo piękne. Z reguły człowiek się obrusza na to sformułowanie Pana Jezusa, ale trzeba zobaczyć piękno ludzkiego uniżenia. Nie ma nic piękniejszego niż uniżenie się przed Bogiem, czyli powiedzenie Mu całej prawdy o sobie. Jest to najpiękniejsza sytuacja, jaka się może człowiekowi zdarzyć.
Celnik czyni to w sposób niezwykle pokorny. Nie ma odwagi nawet oczu wznieść ku niebu. Jest głęboko poruszony majestatem Boga i własnym grzechem. Faryzeusz zwracał uwagę na innych ludzi i w zestawieniu z nimi budował własną wielkość. Celnik nie myśli z kimkolwiek się porównywać. Wie, że stoi przed świętym Bogiem, że stoi jako grzesznik, i to jedynie ma do powiedzenia. Bije się w piersi i mówi: „Boże, miej litość dla mnie, grzesznika”.
Moi Drodzy, w czasie aktu pokuty mieliśmy okazję wyrazić to, co wyrażał celnik. Mamy szansę pogłębienia udziału w Eucharystii; nasz udział w niej może być tak różny, jak różne były postawy faryzeusza i celnika. Bardzo wiele zależy od tego, co robimy na wstępie, właśnie wtedy, kiedy jest akt pokuty. Ile jest w nas z faryzeusza, a ile z celnika? Jakaż nieprawdopodobnie różna może być nasza postawa, od której tak niesamowicie wiele zależy, żeby wszystko, co dzieje się dalej, mogło przebiec w pomyślny sposób i mogło doprowadzić do tego, żeby Bóg mnie usprawiedliwił.
Ta sytuacja mówi o tym momencie eucharystycznym, jakim jest akt pokuty. Ale ona zwraca nam też uwagę na dwa inne szalenie ważne momenty naszego życia religijnego: na codzienny wieczorny rachunek sumienia i na sakrament pokuty. Chrześcijanin codziennie wieczorem staje przed Bogiem, żeby Bóg mógł ocalić to, co się tego dnia w jego życiu wydarzyło. W ten sposób człowiek, stając w prawdzie przed Bogiem, zyskuje wiedzę o samym sobie i może się spokojnie położyć spać. Jest gotowy – jeśli Bóg w nocy powie: już dość twego życia – na spotkanie z Nim, aby On go ostatecznie usprawiedliwił, biorąc w ramiona.
Ta sytuacja ma również przełożenie na drugi, równie ważny element naszego życia religijnego, na sakrament pokuty. Jak do tego sakramentu podchodzę? Ile tam jest prawdy o mnie, a ile próby usprawiedliwiania się czy mówienia o sobie?
Bardzo istotne i bardzo ze sobą zjednoczone są te trzy akty: codzienny rachunek sumienia, akt pokuty podczas Mszy św. i sakrament pokuty. Jak bardzo różnie mogę to przeżywać! Mogę to robić bardzo źle lub bardzo dobrze. Mogę to robić marnie lub wspaniale. Jedno wpływa na drugie, a wszystko decyduje o tym, jakim jestem uczniem Chrystusa, jakim jestem Jego świadkiem. Przede wszystkim decyduje o tym, czy Bóg, który bardzo pragnie mnie usprawiedliwić, będzie mógł to uczynić.
Poprzednia strona: Świadomość wygranego życia, ks. Edward Staniek
Następna strona: 29. NIEDZIELA ZWYKŁA (rok C)