Być świadkiem, ks. Piotr Andryszczak


W Ewangelii przeznaczonej na dzisiejsze święto kluczowym słowem jest słowo "świadectwo" (martyrion). Świadkiem można być na rozmaite sposoby i stanowi to integralną część naszej codzienności. Sąd powołuje na świadka osobę mogącą przez swoje zeznania pomóc w wydaniu sprawiedliwego wyroku; podczas ceremonii kościelnej świadkowie towarzyszą zawierającym związek małżeński; winę sprawcy wypadku można rozstrzygnąć często jedynie dzięki osobom, które go widziały. Decydująca rola świadka w rozstrzyganiu ważnych dylematów wynikających z naszego współżycia z innymi bierze się stąd, że często jesteśmy zdani całkowicie na to, co o interesującej nas sprawie powiedzą inni. Tym niemniej wartość ich świadectwa bierze się tylko z jednego: możemy im zaufać, jeśli są ludźmi wiarygodnymi.

Podobna sytuacja ma miejsce w naszym życiu religijnym. W nim także uznajemy coś za prawdę o tyle, o ile ufamy jej głosicielowi. A ponieważ chodzi tutaj o sprawę najwyższej wagi, o zbawienie człowieka, wiarygodność zyskuje wartość bezcenną. Z tej racji można zdobyć pełne zaufanie w oczach słuchaczy jedynie przez danie dowodu własnej prawdomówności. Najwyższą jego formą jest męczeństwo. Męczennik-świadek (martys), sygnując świadectwo własną krwią, potwierdza, że to, co głosi, stanowi dla niego skarb najcenniejszy, skoro nie lęka się oddać za niego swojego życia. Nie ulega wątpliwości, że w absolutnie wyjątkowy sposób takim świadkiem jest sam Pan Jezus. On wszakże na to się narodził i na to przyszedł na świat, aby złożyć świadectwo prawdzie (J 18,37), i to tej prawdzie, która z punktu widzenia człowieka winna być najważniejsza: „Boga nikt nigdy nie widział”, to dopiero Syn Boży, który był równocześnie Synem Człowieczym, „o Nim pouczył” (J 1,18). A jest to nauka zbawienna: sprawiedliwy Bóg osądzi nas, biorąc pod uwagę naszą czynną miłość bliźniego, tzn. czy potrafiliśmy w twarzy potrzebującego zobaczyć Jezusowe oblicze; Bóg Dobrej Nowiny jest również miłosierny, gdyż czeka nieustannie na powrót każdego grzesznika, który na podobieństwo marnotrawnego syna odrzucił miłość ojcowską; ponadto Bóg jest niezawodny, Jego słowa powinniśmy traktować z najwyższą powagą, bo na Nim można polegać: „Niebo i ziemia przeminą, ale moje słowa nie przeminą” (Mt 24,35). Taka była nauka głoszona przez Jezusa z Nazaretu. Ale Chrystus Pan nie tylko był nauczycielem, lecz stał się również świadkiem przez to, że za słowa, które głosił, był gotów oddać życie i faktycznie wtedy, gdy nadeszła owa godzina, o której powiedział, że na nią przyszedł (J 12,27), potwierdził, jak wysoko ceni słowa, że „Tak Bóg umiłował świat, że Syna swego Jednorodzonego dał, aby każdy, kto w Niego wierzy, nie zginął, ale miał życie wieczne” (J 3,16). Jezus wołający: „Ojcze, w Twoje ręce powierzam ducha mojego” (Łk 23,46) swoim przykładem wzywa każdego swojego ucznia do bycia wiarygodnym świadkiem Boga, a więc takim, u którego każde słowo znajduje potwierdzenie w życiu.

Pierwszym świadkiem Zmartwychwstałego został św. Szczepan. Przez kolejne wieki historii chrześcijaństwa kroczą jego naśladowcy, których dzisiaj, jak się dowiadujemy, jest codziennie 270. Tyle osób każdego dnia oddaje życie za wiarę w to, co Jezus czynił i czego nauczał. Takie są owoce prawdziwie wiarygodnego świadectwa. O jednym z nich opowiada historia prześladowań Kościoła katolickiego we Francji przez rząd III Republiki. Jej demokratycznie wybrane władze realizowały bezwzględnie ideę rozdziału Kościoła od państwa, która w praktyce obliczona była na całkowite zniszczenie Kościoła katolickiego jako ostoi, jak to nazywano, „dogmatów i przesądów”. Jednym ze środków prowadzących do tego celu było odbieranie świątyń poprzedzane tzw. inwentaryzacją, która była w istocie rzeczy pretekstem do upokarzania katolików i profanowania ich świętości. Aby się temu przeciwstawić, wierni masowo bronili swoich świątyń przed urzędnikami mającymi szukać, również w tabernakulach, ukrywanej tam według władz własności kościelnej. Niektórzy za obronę swoich świątyń zapłacili cenę najwyższą. 3 marca 1906 roku żandarmi zastrzelili jednego z obrońców kościoła w Montregard. Trzy dni później podobny los spotkał katolika broniącego świątyni we flandryjskim Boescheppe[1]. Tym sposobem wpisali się w wielką rodzinę tych, którzy jako świadkowie wiarygodni upodobnili się do Jezusa. Jego świadectwo stało się ich świadectwem.


[1] Por. G. Kucharczyk, Kielnią i cyrklem. Laicyzacja Francji w latach 1870–1914, Warszawa 2006, s. 182.