Moja góra Tabor, ks. Janusz Mastalski


Jak pamiętamy, kilka lat temu w różnych zakątkach świata, również w Polsce, toczyła się wielka debata na temat filmu Mela Gibsona Pasja. Wielu widzów było poruszonych i zachwyconych filmem. Wielu było też takich, którzy uważali, że jest to film wstrząsający, antysemicki i brutalny. Rzeczywiście, jedną z najbardziej drastycznych scen jest biczowanie Jezusa, do tego stopnia pokazane naturalistycznie, że w czasie kręcenia filmu aktor grający Chrystusa został zraniony przez statystę wcielającego się w rolę bijącego żołnierza.

Przeglądając prasę komentującą Pasję, można było znaleźć między innymi następującą opinię:

Straciłem wiarę. Po obejrzeniu filmu postanowiłem, że nie pójdę więcej na Mszę Świętą do kościoła. Ten zmasakrowany Pan Jezus to niezbyt przyjemny widok. Pomyśleć, że judaizm jest przy tym taki zdrowy i higieniczny i nie epatuje okrucieństwem. W katolickim wychowaniu proponuje się, by małe dzieci nie oglądały horrorów i filmów akcji, gdzie leje się krew, ale w przypadku Jezusa pokazuje się i mówi o całym okrucieństwie. Ciągle przypomina się, że umarł, że cierpiał. W kółko tylko ból i ból. Na tym tle bardzo pozytywnie odbieram reakcje tych rodziców, którzy na przykład nie życzą sobie, aby ich dziecko podczas zajęć szkolnych oglądało podobiznę nagiego, nieżywego mężczyzny.

Skąd tego typu komentarze? Obrazoburcze określenia we współczesnym świecie biorą się z ogólnoświatowego trendu ucieczki świata przed chrześcijaństwem. Film Pasja był niechciany, gdyż był niewygodny. Świat współczesny ucieka od krzyża i cierpienia. W liberalnej koncepcji człowieka nie mieści się słowo „ofiara”. Wielu kłuje w oczy, że wydarzenie, które miało miejsce na Golgocie, jest faktem. Coraz więcej osób próbuje wyprzeć z życia Boga, ponieważ On stawia wymagania, stawia drogowskazy na ludzkiej drodze.

Kiedy dziś wychodzimy wraz z apostołami na górę Tabor, robimy to, aby uświadomić sobie, że wydarzenia sprzed dwóch tysięcy lat mają konsekwencje także dla nas. I dlatego też, oglądając Pasję, trzeba o tym pamiętać. I kiedy patrzymy na górę Tabor z perspektywy dwóch tysięcy lat, z perspektywy dwudziestego pierwszego wieku, musimy sobie uświadomić pewne ponadczasowe prawdy. Czego zatem uczy przemienienie Pańskie?

Najpierw trzeba zauważyć, że Bóg przychodzi ze swoją wolą nieoczekiwanie. Chrystus poszedł się modlić na górę, podczas gdy apostołowie „tradycyjnie” posnęli. „Byli zmorzeni snem”. Nie byli przygotowani na wydarzenia, w których mieli uczestniczyć. A więc Bóg przychodzi wielokrotnie z ukrycia, zaskakuje, nieraz w sposób bolesny.

Poznałem kiedyś młodego człowieka, 22-letniego studenta. Wysportowany, pełen życia, w ramach rutynowych badań dowiedział się, że jest chory na nowotwór złośliwy. I wtedy wszystko się zmieniło. Przestały się liczyć studia, sport, dyskoteka. Nie był na to przygotowany (jeśli w ogóle można się przygotować na nieuleczalną chorobę). Jak więc widać, Bóg przychodzi w sposób zaskakujący.

Ale co się dzieje dalej na górze Tabor? Święty Piotr najpierw jest wystraszony, zaskoczony. Później jednak zaczyna myśleć i podejmuje decyzję. Nie rozumiejąc całego wydarzenia, proponuje: „Postawmy trzy namioty”. Zaczyna być aktywny, a to oznacza współpracę z Bogiem. Nawet w cierpieniu Bóg oczekuje od nas wierności i aktywności. Nie można wtedy myśleć o tym, że jest za późno, że wszystko już stracone. Kiedy patrzyłem na tego gasnącego młodego człowieka, ogarniał mnie podziw dla niego. Po załamaniu się i wielkim buncie zaczął się modlić, dojrzewając do świadomości, że zostały dwa tygodnie, miesiąc, może trochę więcej życia. Jeśli Tabor czegoś uczy, to umiejętności współpracy z wolą Bożą, a więc aktywności.

I dochodzimy wreszcie do trzeciej ważnej prawdy zawartej w słowach: „To jest mój Syn wybrany, Jego słuchajcie”. Bóg czeka, abyśmy w tej aktywności włączyli się niejako w Jego zamysł, abyśmy się nie buntowali, ale byli posłuszni. Przecież to nie musi chodzić aż o nieuleczalną chorobę. To może być starość, rodzinne problemy czy utrata pracy, a także wiele osobistych kłopotów. Pamiętam, jak przed śmiercią wspomniany młody człowiek wyszeptał: „Bóg tak chce. Pogodziłem się z Jego wolą”. Jakże piękne świadectwo człowieka wiernego do końca.

Nie wiemy, co przyniesie jutrzejszy dzień, rozpoczęty tydzień. Nikt z nas nie wie, co go czeka. Góra Tabor wzywa do obudzenia się, tak jak uczynili to apostołowie, którzy tam wyszli. Musimy usłyszeć wszystko, czego chce od nas Bóg. A tym, którym będzie ciężko wchodzić na swoją „górę”, zostawiam słowa znanego pisarza chrześcijańskiego Tomasza Mertona:

Wierzę, że życie nie jest przygodą, którą można przeżywać według zmieniających się prądów mody, ale w pełnym zapału wypełnianiu planu, jaki Bóg ma w stosunku do każdego z nas: planu miłości, która przemienia nasze ludzkie życie. Wierzę, że największą radością człowieka jest spotkanie z Jezusem Chrystusem, Bogiem-człowiekiem. W Nim wszystko: nędza ludzka, grzechy, historia, nadzieja – nabiera nowego wymiaru i znaczenia. Wierzę, że człowiek może się odrodzić do prawdziwego i godnego życia w każdym momencie swej egzystencji. Wypełniając do końca wolę Bożą, może nie tylko stać się wolny, ale także zwyciężać zło.

Czy w chwilach trudnych, gdy jest ci ciężko, wierzysz w to?