Obowiązek patrzenia w górę, ks. Janusz Mastalski


W 378 roku w miejscu, w którym prawdopodobnie Jezus wstąpił do nieba, wybudowano kościół pod wezwaniem Inbomon, czyli Wejścia. Miał kształt rotundy z otwartym dachem, wskazującym na wydarzenie, które rozegrało się w tym miejscu. W 614 roku świątynia została zburzona. W XII wieku na jej ruinach krzyżowcy zbudowali małą ośmioboczną kaplicę. W jej wnętrzu do dziś znajduje się kamień, na którym – jak głosi starożytna opowieść – odciśnięty jest ślad stopy opuszczającego ziemię Jezusa. Chociaż dzisiaj pełni rolę muzułmańskiego meczetu, raz w roku – właśnie w uroczystość Wniebowstąpienia Pańskiego – muzułmanie pozwalają katolikom na odprawienie w niej Mszy św. Można więc powiedzieć, że dzisiejsza uroczystość prowadzi nas do świątyni, miejsca, w którym każdy z nas może przeżywać spotkanie z Chrystusem, który powrócił do Ojca.

Jan Paweł II w czasie rozważania przed modlitwą Regina coeli 27 maja 2001 roku mówił:

Wniebowstąpienie Jezusa jest wydarzeniem, które pozostawiło niezatarty ślad w pamięci pierwszych uczniów, i dlatego znajdujemy jego opis w Ewangeliach i w Dziejach Apostolskich. Czterdzieści dni po zmartwychwstaniu Jezus zaprowadził swoich uczniów na Górę Oliwną, «ku Betanii» i «kiedy ich błogosławił, rozstał się z nimi i został uniesiony do nieba» (Łk 24,50-51). Oni oczywiście dalej stali w miejscu i patrzyli w górę, ale wtedy dwaj aniołowie napomnieli ich słowami: «dlaczego stoicie i wpatrujecie się w niebo? Ten Jezus [...] przyjdzie tak samo, jak widzieliście Go wstępującego do nieba» (Dz 1,11).

Dzisiaj więc powinniśmy wpatrywać się w górę, oczekując przyjścia Jezusa. On przychodzi w słowie i w sakramentach. Jezus przychodzi do nas w znakach, które każdy powinien odczytać. Apostołowie w czasie wniebowstąpienia odczytali w sposób jednoznaczny naukę Mistrza. Owo wydarzenie jest dla każdego z nas bardzo wymowną lekcją.

Przed wielu laty został nakręcony szwedzki film Cena życia. Jego fabuła doskonale wpisuje się w owo dzisiejsze odczytywanie znaków.

Oto młoda kobieta, matka trojga małych dzieci, zaczyna mieć kłopoty ze wzrokiem. Lekarze stwierdzają guzy. Jedna, druga operacja. Pacjentka czuje, że musi umrzeć. Naznaczona śmiercią – choć niewierząca – prosi księdza. Duchowny czyta jej fragment z Pierwszego Listu do Koryntian: „Teraz widzimy jakby w zwierciadle, niejasno; potem zaś zobaczymy twarzą w twarz” (13,12). Ciężko chora przytakuje: „Tak, to prawda. Długo widziałam świat tylko w zwierciadle moich nadziei i moich pragnień. Żyłam jakby oddzielona od samej siebie. Teraz odczuwam coś z tego twarzą w twarz”.

Często w cierpieniu, w chwilach trudnych człowiek wznosi wzrok ku górze i tak jak apostołowie w miejscu wniebowstąpienia próbuje odczytać przesłanie płynące od samego Chrystusa. Dzisiejsza uroczystość uczy nas stale patrzeć ku górze, bez względu na okoliczności.

Istnieje jednak jeszcze jedno ważne przesłanie płynące z wydarzenia, które dziś wspominamy. Może nam ono zostać przybliżone poprzez pewne porównanie z życiem słynnego kompozytora.

Otóż w dwudziestym siódmym roku życia Ludwik van Beethoven dokonał strasznego odkrycia: jego słuch zaczął słabnąć, i to w zastraszającym tempie. W teatrze nie rozumie aktorów, z odległości nie słyszy najwyższych dźwięków instrumentów. Przez pierwsze lata strzeże swej koszmarnej tajemnicy nawet przed przyjaciółmi. Chodzi do wszystkich możliwych lekarzy – wszystko na próżno. Dopiero po trzech latach choroby zwierzy się najbliższym przyjaciołom:

W moich uszach szumi i dudni bez przerwy. Nędznie przeżywam moje dni. Od dwóch lat unikam towarzystwa. Nie mogę przecież powiedzieć: jestem głuchy!

Wczesną jesienią 1802 roku kompozytor uległ zupełnemu załamaniu psychicznemu. Pisał wstrząsający list-testament skierowany do jego przyjaciół:

O wy wszyscy, którzy uważacie mnie za mizantropa lub wroga ludzi, jak wielką krzywdę mi wyrządzacie! Nie znacie tajemnej przyczyny tego, co jest tylko czczym pozorem. Z konieczności musiałem stać się filozofem w dwudziestym ósmym roku życia. Byłem bliski zwątpienia. Mało brakowało, a byłbym się targnął na swoje życie. Tylko On, Chrystus, powstrzymał mnie od tego kroku… Postanowiłem wytrwać i mam nadzieję, że się nie cofnę.

Przytoczony przykład może być świetną metaforą życia każdego z nas. Wielokrotnie współczesny człowiek „głuchnie” i nie chce wpatrywać się w niebo, by stamtąd czerpać siły. Owo wpatrywanie się w niebo jest niczym innym jak gorliwą modlitwą o wierność i niezagłuszanie słów płynących od Boga. Współczesny świat wabi człowieka „dźwiękami”, które wprowadzają pozorną harmonię, a w rzeczywistości sieją dysharmonię i chaos. Tymi „dźwiękami” może być konsumpcyjny styl życia, kult ciała czy źle pojęta wolność. Dlatego nie wolno nam odejść z miejsca wniebowstąpienia. Nie można odejść ze świątyni, w której w szczególny sposób wpatrujemy się w niebo poprzez liturgię.

A na koniec oddajmy głos Benedyktowi XVI, który przed laty pisał:

Chyba żadne z wielkich świąt roku kościelnego nie jest tak obce współczesnej mentalności jak święto Wniebowstąpienia Pańskiego. Co stanowi treść naszej wiary we wniebowstąpienie dziś, gdy pojęcie nieba w znaczeniu nieba zlokalizowanego ponad obłokami jest oczywistym nonsensem? Co zatem oznacza wniebowstąpienie? Oznacza wiarę w to, że w Chrystusie człowiek wszedł w kontakt, w niepojęty i nowy sposób, z wewnętrzną istotą Boga. Oznacza, że człowiek odnajduje na zawsze swą przestrzeń w Bogu. Niebo nie jest jakimś miejscem poza gwiazdami, jest czymś śmielszym i większym: jest obecnością człowieka w Bogu, obecnością mającą swą podstawę we wzajemnym przeniknięciu się człowieczeństwa i Bóstwa w ukrzyżowanym i uwielbionym Jezusie Chrystusie. Chrystus-człowiek, który jest w Bogu, który jest wiekuiście jednym z Bogiem, jest zarazem nieustającym otwarciem się Boga ku człowiekowi.

Próbujmy to zrozumieć, wpatrując się dziś w niebo.