Po co się modlić?, ks. Kazimierz Skwierawski


Jak rozpoznać katolika? Jeżeli mówi, że jest chrześcijaninem, a nie wie, z jakich ksiąg składa się Nowy Testament, to na pewno katolik – oto opinia, która wyszła z ust jednego z metodystów. Każdy z nas może sprawdzić na sobie, na ile jest to opinia słuszna. Ona dotyczy czegoś bardzo podstawowego. Nowy Testament to święta księga, w której zawarte jest to wszystko, co Chrystus przyniósł człowiekowi jako największe dobrodziejstwo. Znajomość ksiąg Nowego Testamentu to oczywiście coś absolutnie wstępnego. O wiele ważniejsze jest, czy wiem, co się mieści wewnątrz, czy to rozumiem, czy wedle tego żyję, bo moje życie ze swojej istoty domaga się obecności Boga.

Kiedy słuchaliśmy pierwszego czytania, mogliśmy sobie z własnego doświadczenia uświadomić trudy życia. Hiob jest bardzo doświadczony życiem. Mówi jak ono potrafi być uciążliwe i jaką jest walką. Porównuje go do zmagań żołnierza, niewolnika czy najemnego robotnika. A cóż dopiero, gdy do tego naznaczonego trudem i pracą życia dołączy się cierpienie, na które nie można nic poradzić, które pociąga za sobą bezsenność, tak że człowiek czuwa w nocy i z utęsknieniem oczekuje na świtanie, a kiedy jest dzień, to oczekuje, aby jak najrychlej przyszła noc. Takie jest ludzkie życie. Bez Boga jest ono tragiczne.

Chrystus wchodzi właśnie w takie ludzkie życie: pełne zmagania, obciążenia, trudu i cierpienia. W sposób niebudzący jakichkolwiek wątpliwości mówi: „Przyjdźcie do Mnie wszyscy, którzy jesteście obciążeni i utrudzeni, a Ja was pokrzepię”, czyli mówi: znam trud twojego życia, znam ciężary, które nosisz, dlatego przychodzę, aby ci pomóc.

Być katolikiem naprawdę to odpowiadać na to niezwykłe Chrystusowe zaproszenie: „Przyjdźcie do Mnie wszyscy, którzy jesteście obciążeni i utrudzeni”. Każdy katolik, który rzeczywiście jest utrudzony i obciążony, a żyje pełnią swojej wiary, realizuje to Chrystusowe zaproszenie. My przyjmujemy je, przychodząc w dzień święty do świątyni. Czynimy to, o czym jest mowa w dzisiejszej Ewangelii.

Żydzi, którzy żyli dwa tysiące lat przed nami, chodzili do synagogi w dzień święty. Spodziewali się tam usłyszeć słowo Boga, które pokieruje ich życiem i wleje w ich serca nadzieję. Śpiewali psalmy. I tak jak my dziś powtarzali słowa: „Panie, Ty leczysz złamanych na duchu”. A przede wszystkim mieli wielką nadzieję, że staną się świadkami wypełnienia się Bożych obietnic dotyczących Mesjasza. Dlatego każdy dzień święty był naznaczony wizytą w synagodze, wsłuchiwaniem się w słowo Boże, budzeniem nadziei, że spełni się wreszcie to wszystko, co Bóg obiecał, a przez to życie ludzkie – nieraz tak bardzo obciążone, tak pełne cierpienia – dozna zupełnego przemienienia, zostanie rozświetlone nową rzeczywistością.

Moi Drodzy, to się stało. I dlatego dzisiaj, w dzień święty, nie jesteśmy w synagodze, ale w świątyni. Mamy do dyspozycji już nie tylko teksty starotestamentalne, ale i nowotestamentalne, a przede wszystkim jest z nami obecny żywy Chrystus, Ten, który został ukrzyżowany, zmartwychwstał i żyje wśród nas. Jest On tu teraz obecny na różne sposoby. Jest obecny w słowie, które do nas kieruje, w osobie kapłana, któremu zlecił przewodniczenie sakramentalnemu obrzędowi Mszy Świętej. Jest obecny w swoim Ciele i Krwi, żeby przyjść do człowieka w najbardziej fantastycznej rzeczywistości, jakiej możemy dotknąć tu na ziemi. Jezus po to przyszedł na świat, po to się narodził, po to nauczał, aby to się stało dostępne dla każdego człowieka na całej ziemi.

Jeśli słuchamy Ewangelii, to dowiadujemy się, że Chrystusowi ogromnie na tym zależy. Kiedy dokonał wielkich cudów w Kafarnaum i mieszkańcy chcieli Go zatrzymać dla siebie, powiedział: „Pójdźmy gdzie indziej, do sąsiednich miejscowości, abym i tam mógł nauczać, bo na to wyszedłem”. Chodzi Mu o to, aby Jego obecność: oświecające słowo i moc, którymi może dotknąć człowieka, były dostępne dla każdego.

Święty Paweł, dotknięty przez Chrystusa w tym zdumiewającym spotkaniu pod Damaszkiem, zrozumiał to i całe swoje życie ukierunkował na Jezusa. Stał się wielkim pielgrzymem głoszącym Ewangelię. Na tym jednym mu zależało. Wyraził to słowami: „Biada mi, gdybym nie głosił Ewangelii”.

I czynił tak mimo nieustannych prześladowań, mimo biczowania, kamienowania, wyszydzania, więzienia. Wiedział, że musi to robić, aby mieć udział w Ewangelii, aby jego samego też dotknęło dobrodziejstwo i błogosławieństwo Dobrej Nowiny.

Dziś to wszystko sobie uświadamiamy, byśmy wiedzieli, po co tu jesteśmy. Uświadamiamy sobie, jak bardzo zawstydzająca jest dla nas opinia, że chrześcijanin, który nie wie, z jakich ksiąg składa się Nowy Testament, to na pewno katolik. Nie wie nawet tak podstawowej rzeczy, cóż więc myśleć o tym, by wiedział cokolwiek więcej i to rozumiał. A ma dostęp do tak niesamowitej rzeczywistości.

Jezus przyszedł do synagogi. My przyszliśmy do świątyni. Jezus po wyjściu z niej wziął swoich pierwszych czterech uczniów i poszedł do domu, gdzie mieszkali dwaj z nich: Szymon i Andrzej. To też wiele mówi. Nasza obecność w świątyni w dzień święty jest nakierowana na to, abyśmy z niej wyszli z Jezusem; abyśmy wyszli z sercem przepełnionym Jego słowem; abyśmy wyszli, przyjąwszy Go w Komunii Świętej, i zanieśli Go do domu; abyśmy potrafili Go w naszych domach przyjąć.

Szymon i Andrzej przyjęli Go i zaraz Mu powiedzieli, co było wówczas ich poważnym problem. Teściowa Szymona była chora. Pan Jezus ją uzdrowił. Mamy w domu rozmaite choroby, rozmaite gorączki nas trawią. Przychodzi się do świątyni po to, aby zabrać Jezusa do domu, aby wprowadzić Go autentycznie we wszystkie sprawy, którymi żyjemy, które nas bolą. Z pewnością wiem, że Chrystus może mi we wszystkim pomóc, że może mnie uleczyć. Czy tak robię?

Potem słyszeliśmy, że wieczorem całe miasto pojawiło się u drzwi domu, w którym obecny był Jezus. On ich wszystkich uzdrowił. Musiało być bardzo późno, kiedy skończył. A rano, przed świtem, Jezus wyszedł, aby się modlić. Moje spotkanie z Chrystusem w dzień święty, moja umiejętność napełnienia się Bogiem i właściwego ukierunkowania życia prowadzi do tego, że kiedy zaczyna się tydzień zwykłej pracy, wiem, co mam robić. Zanim się do czegokolwiek wezmę, oddalam się, aby być sam na sam z Bogiem, aby się Nim napełnić, bo to moja siła. Czynił to Chrystus, Syn Boży, żeby ze zjednoczenia z Ojcem czerpać siłę do tego wszystkiego, w co wszedł. Jakżeż trzeba mi Go naśladować. Jakżeż trzeba rozumieć, co mówi do mnie Ewangelia, abym umiał stanąć odważnie i z wolnością wobec tego wszystkiego, co przyniesie dzień, abym umiał czynić wolę Bożą nawet wtedy, kiedy wszyscy oczekują ode mnie czegoś innego. Tak jak mieszkańcy Kafarnaum oczekiwali od Jezusa, że pozostanie razem z nimi, że będą się mogli dalej cieszyć obserwowaniem Jego spektakularnych czynów. Tymczasem Jezus z modlitwy czerpał siły i potwierdzenie tego, że liczy się jedynie to, czego chce od Niego Ojciec. Liczy się realizacja Jego woli.

Po to chrześcijanin staje rano do modlitwy, aby się w tej świadomości umocnić.