Prawdziwe ucztowanie, ks. Szymon Tracz (dla młodzieży)


Ludzie lubią się bawić. Potrzebują radości i rozrywki. Młodość ma to do siebie, że skora jest do tańców i rozmaitych zabaw. Wielu coraz trudniej może sobie wyobrazić sobotni wieczór bez dyskoteki czy radosnego spotkania w gronie przyjaciół na, mówiąc popularnie, imprezce. Dobrze, że tak jest, ale pod warunkiem, że z takiego spotkania wracamy z ustrzeżoną własną godnością, a rano bez moralnego kaca możemy popatrzyć na swoją twarz w lustrze. O takiej radosnej uczcie wspomina w pierwszym czytaniu prorok Izajasz, widząc w niej parabolę czasów ostatecznych, niosących ludziom zbawienie. Jezus wiedział, że człowiek lubi się bawić. Sam brał udział w weselu w Kanie Galilejskiej, był na uczcie u nawróconego Mateusza, a także u faryzeusza Szymona. Pewnie także spotkania w domu Łazarza i jego sióstr pełne były radości i śmiechu. Stąd też nasz Pan bardzo często posługiwał się w swoim nauczaniu obrazem uczty. Tak, królestwo niebieskie podobne jest do króla, który wyprawił ucztę weselną swojemu synowi.

Przypowieść jest bardzo prosta w swoim znaczeniu. Królem, który wyprawia ucztę weselną, jest Bóg; oblubieńcem, czyli panem młodym – Jezus Chrystus; zaproszonymi, którzy nie przyszli, są Żydzi, ponieważ odrzucili naukę Jezusa, i wreszcie wszyscy ludzie wezwani z ulic i opłotków to my – każdy z nas. Znaleźliśmy się tam, ponieważ zaproszeni w pierwszej kolejności wzgardzili królewską uroczystością. Nie wiem, czy zwróciliście uwagę na taki drobniutki szczegół. Jezus w swojej przypowieści precyzuje, że nie była to jakaś tam uczta, ale była to uczta weselna. Zapewne każdy z nas choć raz był na weselu. Zaproszenie na ślub, a później na przyjęcie weselne zawsze było wyróżnieniem i pewnego rodzaju przywilejem. Na co więc chciał zwrócić uwagę Jezus, mówiąc, że była to uczta weselna?

Pięknie wyjaśnia to św. Paweł w drugim czytaniu, podkreślając tę niesamowitą i niczym niezastąpioną rolę Chrystusa w dziele zbawienia świata. Dzięki temu w Nim, w Jezusie, możemy wszystko. Z Nim potrafimy także przetrwać wszystko: biedę, głód, niedostatek i niedolę. W Mistrzu z Nazaretu wszystkie obietnice Boga znalazły spełnienie, a „On jest Amen”, czyli niech się stanie, tak jest, jak dopowie Apokalipsa św. Jana. Królestwo niebieskie, które przyniósł na ziemię Zbawiciel, jest nie tylko wielką salą, w której odbywa się uczta weselna, ale i samą ucztą. Nie trudno zgadnąć, że słowa te odnoszą się do wielkiej wspólnoty, którą jest Kościół. Ale to także określenie darów zbawienia, jakie w tym Kościele się rozdziela.

Pozostając przy obrazie przyjęcia weselnego, musimy uświadomić sobie, że właśnie uczta weselna jest wyrazem najwyższej radości nie tylko młodych, ale i gości, a przecież takie właśnie jest odkupienie dokonane przez Jezusa – pełne radości i wiecznego szczęścia. Jego przyjście na świat było czymś nowym i niepowtarzalnym. Dzięki dziełu zbawienia Chrystus połączył wszystkich ludzi w nowej, wielkiej rodzinie. To połączenie jest nie tylko radosne, ale nade wszystko bardzo głębokie, wręcz intymne, stąd też Kościół mówi o zaślubinach Chrystusa z Kościołem. Mamy tego świadomość, wiedząc, że wesele wtedy się udaje, gdy goście się świetnie bawią i żałują, że ranek tak szybko przyszedł i trzeba wracać do domu. To może się dokonać tylko wtedy, gdy wszyscy prawdziwie zjednoczą się w szczęściu młodej pary i jej rodziców. A to nie zależy od ilości wypitego alkoholu czy zjedzonych kotletów, ale od prawdziwie weselnej atmosfery.

Wiedząc o tym, Jezus często mówił o sobie w przypowieściach jako o oblubieńcu. Swoich uczniów nazywał przyjaciółmi oblubieńca, zaś dusze Mu wierne porównywał do panien wychodzących z lampami w mrok nocy na spotkanie pana młodego. Także wspomniana już Apokalipsa św. Jana nazywa Kościół „oblubienicą Baranka”, a wielu z was w czasie własnego ślubu usłyszy, że powstające małżeństwo ma być odwzorowaniem oblubieńczej miłości łączącej Chrystusa z Kościołem.

W tym miejscu nasze rozważanie moglibyśmy zakończyć. Przecież już tak wiele zostało powiedziane. Ale przypowieść Jezusa ma i drugą część, część o wręcz zaskakującym zakończeniu. Na przyjęciu weselnym znalazł się człowiek, który nie miał stroju weselnego. Znalazł się tam przypadkowo, zasiadł do stołu, lecz współbiesiadnicy go nie rozpoznali. Udało się mu ich oszukać, wręcz wmówić im, że jest jednym z nich. Uwadze króla nic jednak nie umknie. „Przyjacielu, jakżeś tu wszedł?” To pytanie demaskuje nieznajomego. Tak, odkrywa całą prawdę o nim. Co tu robisz? Nie jesteś godzien tu być.

Właśnie to pytanie Jezus kieruje dziś do każdego z nas. Aby stanąć w prawdzie i odpowiedzieć Chrystusowi, co ja tu robię, muszę znać całą prawdę o Nim i o sobie. Zobaczcie, czyż nie znajdujemy się w wielkiej sali, którą jest kościół, na uczcie, którą jest Eucharystia. Pytanie Jezusa musi nas skłonić do zastanowienia się, czy mamy stosowny strój. Na pierwszy rzut oka każdy powie, że tak. Przecież jesteśmy pięknie i gustownie ubrani, jak wypada w niedzielę. Wielu ma firmowe ubranie od stóp do głów, notabene wcale nie takie tanie. Nikt z nas nie przyszedł w odzieży roboczej, pobrudzonej wapnem malarskim lub samochodowym smarem. Ale doskonale wyczuwamy, że to nie o to chodzi.

My wiemy, co miał na myśli Jezus. On spogląda w nasze serca i myśli. On doskonale wie, że są tu tacy, którzy straszliwie się nudzą, niecierpliwie spoglądając na zegarek. Są i ci, którzy jeszcze myślą o smaku jajecznicy zjedzonej tuż przed wyjściem do kościoła lub też skrupulatnie planują niedzielne popołudnie i wieczór. Pewnie znaleźlibyśmy i takich, którzy wiele by dali, by móc spojrzeć na komórkę i zobaczyć, kto posłał sygnałka i ile jest nowych wiadomości. Tak, ci wszyscy nie mają szaty godowej. Rozpoznani przez Pana mogą zostać wyrzuceni na zewnątrz, w ciemności. By tak się nie stało, potrzeba nam Ducha, który wzmocni naszą słabą wolę, a to zapewni nam piękny strój weselny, godny tak wielkiego oblubieńca, jakim jest Jezus Chrystus. Tylko Jego miłosierdzie może okryć naszą nagość. Tylko On ma moc nas zmienić. Tylko w promieniach Jego miłości możemy odkryć prawdę o nas samych. Tylko spoglądając w Jego oblicze z ufnością, możemy powtórzyć za św. Faustyną i Janem Pawłem II: „Jezu, ufamy Tobie!”. Tak, „Jezu, ufam Tobie!”. Amen.