Boże wołanie, ks. Kazimierz Skwierawski
Moi Drodzy, znajdujemy się teraz w centrum życia Kościoła, bo jesteśmy obecni na świętej Eucharystii, w której nasz Pan, Jezus Chrystus, wydaje się za nas swojemu Ojcu. To stanowi życie Kościoła, którym jesteśmy. Gdyby użyć słów starotestamentalnych, trzeba byłoby nas nazwać świętym zwołaniem. Zostaliśmy tu wszyscy zwołani i uświadamiamy sobie, że Tym, który woła, jest Bóg. Woła nas na spotkanie ze sobą i właśnie to stanowi życie Kościoła. Kościół jest wspólnotą, która Bogiem żyje, która się z Bogiem spotyka. Czyni tak dlatego, że od Boga się wszystkiego spodziewa i pragnie przybliżenia się do Niego. Przyszliśmy dzisiaj w tym duchu i jesteśmy tego świadomi. Stanowimy święte zwołanie.
Uświadomienie sobie, że Kościół w swojej istocie stanowi właśnie święte zwołanie, rzuca nam zupełnie inne światło na słowo „powołanie”, które bardzo często w naszym życiu jest zawężone czy to do powołania kapłańskiego, czy do życia konsekrowanego, ewentualnie jeszcze mówimy tak o kilku profesjach. Tymczasem istota powołania wynika właśnie z Bożego wołania. A nie dotyczy ono tylko tego czy innego człowieka. Ono nikogo nie wyłącza, bo każdy człowiek jest własnością Boga i do Niego należy. Każdy człowiek od Niego wyszedł i w zamyśle Bożym ma do Niego wrócić.
Idąc za ostatnimi słowami dzisiejszej Ewangelii, trzeba powiedzieć, że w zamyśle woli Bożej każdy człowiek nadaje się do królestwa Bożego, bo po to przyszedł na świat, po to został stworzony. Po to też Chrystus przyszedł tutaj i za każdego człowieka umarł, żeby każdy okazał się zdatnym do wejścia do królestwa Bożego. Wołanie Boga w swojej istocie tego właśnie dotyczy. To wołanie Boga każdego z nas dotknęło pierwszy raz w czasie chrztu. Po to każdy z nas przyjął ten sakrament, aby na tę drogę wejść, aby ją rozpocząć.
Słyszeliśmy w Ewangelii o drodze. Pan Jezus rozpoczął swoją drogę na ziemi w momencie wcielenia, a kontynuował ją aż do Jerozolimy, gdzie miał za nas umrzeć. Obserwujemy Pana Jezusa w konkretnym momencie tej drogi, gdy się już tam zbliża. My się także zbliżamy do kluczowego momentu naszego życia, do momentu śmierci, w którym w sposób pełny ma się okazać nasza zdatność do królestwa Bożego, to znaczy do bycia z Bogiem już zawsze i w sposób nieodwracalny.
Jeżeli wnikamy w sens naszego spotkania eucharystycznego, to widzimy, że ono na tym polega. My się tu uczymy Chrystusa. Uczymy się zbliżania do Niego. Uczymy się Go kochać w naszej codzienności po to, abyśmy w kluczowym momencie naszego życia byli gotowi.
Moi Drodzy, słowo, które Bóg wypowiada, pokazuje nam, że to się dzieje w zwykły sposób i w przestrzeni, w której się znajdujemy. A to jest przede wszystkim rzeczywistość rodzinna. Patrzymy i widzimy najpierw Elizeusza, syna Szafata, który mieszka w konkretnej miejscowości i ma swojego ojca i matkę. Widzimy człowieka, który przychodzi do Jezusa i prosi Go, aby mógł pogrzebać swojego ojca. Widzimy innego człowieka, który też chce iść z Jezusem, ale ma perspektywę pożegnania się ze swoimi domownikami.
Każdy z nich jest w jakiejś rodzinie. Elizeusz chce ucałować ojca i matkę. Jeden z tych ludzi, którzy spotykają Jezusa w Ewangelii, chce się pożegnać ze swoimi bliskimi w domu. Jest więź rodzinna. To wszystko wynika z aktu stworzenia. Znajdujemy się w konkretnych warunkach i właśnie w nich dojrzewamy do królestwa Bożego. Słowo Boże pokazuje nam, że te warunki są doskonałą okazją do tego, aby zamysł Boży się zrealizował, abyśmy rzeczywiście stali się świętymi. Chodzi o to, aby słuchać Boga, aby On w tym wszystkim był najważniejszy.
Widzimy, jak Elizeusz opuszcza rodzinny dom, by się stać prorokiem Boga, następcą Eliasza. Widzimy, że Pan Jezus wyciąga ludzi z ich domów, aby im zlecić konkretną posługę, mówiąc, że jest to coś najbardziej istotnego, z czym nie należy zwlekać. Stwierdza, że „jeżeli ktoś przykłada rękę do pługa, a wstecz się ogląda, nie nadaje się do królestwa Bożego”. To wszystko Pan Jezus wysłużył nam swoją męką. On dał nam szansę bycia ludźmi wolnymi. Tylko ten, kto jest wolny, może bardzo świadomie wybierać drogę do królestwa Bożego.
Newman, anglikanin, który wnikając w głębię wiary, odnalazł pełnię prawdy w Kościele katolickim, zostawił bardzo prostą receptę na dążenie do świętości. Napisał tak:
Jeśli zapytasz mnie, co masz czynić, aby być doskonałym, odpowiem: nie leż w łóżku dłużej, niż wymaga tego czas odpoczynku. Pierwsze myśli kieruj ku Bogu. Pobożnie odwiedzaj Najświętszy Sakrament. Odmawiaj w skupieniu modlitwę Anioł Pański. Jedz i pij na chwałę Bożą. Dobrze odmawiaj różaniec. Bądź skupiony. Wystrzegaj się złych myśli. Codziennie rób rachunek sumienia. Kładź się spać w odpowiednim czasie. I już jesteś doskonałym.
Zwracam szczególną uwagę na te elementy, które nie są wprost związane z kultem, z modlitwą: „Nie leż w łóżku dłużej, niż wymaga tego czas odpoczynku. Kładź się spać w odpowiednim czasie. Jedz i pij na chwałę Bożą. Wystrzegaj się złych myśli”.
Świętość, królestwo Boże – to wielkie słowa, ale jak mówiliśmy, jesteśmy w drodze, a droga okazuje się rzeczywistością bardzo konkretnych i bardzo drobnych rzeczy. Zaś w istocie swojej to one właśnie stanowią o świętości. Pomyślmy o tym dzisiaj, może właśnie przy okazji wieczornej modlitwy. Na ile w moim życiu, w moim sercu jest bardzo świadomie odbite to, że Bóg mnie woła do bycia ze sobą, do tego, żebym był z Nim teraz, dzisiaj, jutro, zawsze i na wieczność? Na ile przyjmuję Boże powołanie? Na ile na nie otwieram serce?
Moi Drodzy, pomyślmy nad tym, jak się to przekłada na naszą codzienną rzeczywistość. Bo jeżeli postawimy przed sobą abstrakcyjnie powołanie świętości, to nic z tego nie wyniknie. Jednak jeśli popatrzymy na to zarówno od strony miłosnego wołania Bożego, jak też konkretów naszego życia, to będziemy mogli codziennie bardzo wiele dokonać. Prośmy Boga, żeby się to stało udziałem nas wszystkich.
Poprzednia strona: Czym ma być wolność?, ks. Janusz Mastalski
Następna strona: O obojętności, ks. Grzegorz Babiarz