Gotowość na śmierć, ks. Bogdan Giemza SDS


Jak umierać? Żyjemy w świecie, w którym to pytanie przeraża i który je pomija. Poprzednie cywilizacje patrzyły śmierci w oczy. One to wyznaczały drogę, jaką mają kroczyć wspólnoty i jednostki. One to nadawały sens spełnionemu przeznaczeniu i uwydatniały jego bogactwo. Nigdy też chyba stosunek do śmierci nie był tak ubogi jak w naszych czasach posuchy duchowej, gdzie ludzie w pogoni za istnieniem chcieliby przemknąć się koło tajemnicy. Nie wiedzą, że w ten sposób likwidują źródło, które daje życiu smak.

To nie są słowa teologa, pasterza Kościoła, lecz zmarłego w 1996 roku prezydenta Francji Francois Mitteranda.

Pokusa przemknięcia koło tajemnicy śmierci ma dziś wiele twarzy. Można chyba mówić o zbiorowym zapomnieniu tego absolutnie pewnego wydarzenia ludzkiego życia, jakim jest śmierć. To widać chociażby w rozmowach przy ciężko chorych (tanie i naiwne pociechy w stylu: jak wrócisz do domu, to...), w odsuwaniu dzieci, by nie były przy ciężko chorych i umierających. Niekiedy widać to na pogrzebach, gdy po złożeniu ciała zmarłego do grobu rodzina jest dziwnie rozluźniona, jakby załatwiła zbędną sprawę i była na przyjęciu urodzinowym czy wesołym spotkaniu rodzinnym.

Słyszymy dziś w Ewangelii wezwanie Pana Jezusa do czujności: „Niech będą przepasane biodra wasze i zapalone pochodnie”. Obrazy czuwania nosimy w sobie. Słyszymy, że czuwa żołnierz na warcie, lekarz pogotowia, kolejarz na przejeździe, pracownik na nocnej zmianie. Ale bycie czujnym nie jest czymś łatwym. Dlatego Kościół, idąc za wezwaniem Pana Jezusa, przypomina o potrzebie czujności.

Ewangeliczne czuwanie nie ma jednak nic wspólnego z apokaliptycznym podnieceniem i oczekiwaniem na niezwykłe wydarzenia. Postawa ewangelicznej czujności zawiera zupełnie inne akcenty. Jest to odpowiedź na nauczanie Jezusa Chrystusa, który nie określa dokładnej daty swojego powrotu, lecz wzywa wielokrotnie do czujności. Chrześcijanin nie podróżuje z kalendarzem w ręku. Co najwyżej ma – jak pisze ks. Alessandro Pronzato – przed oczyma busolę. Chrystus wskazuje kierunek, lecz nie daje dokładnego opisu, co wydarzy się w drodze, ani nie mówi, jak długo będzie trwała ta podróż. Chrześcijanin nie jest kimś, kto z góry wszystko wie. Dlatego czuwanie jest trudnością. Nie jest bowiem łatwo zgodzić się na taką niepewność, konieczność oceny naszego pielgrzymowania, niekiedy korekty drogi, którą idziemy.

Co znaczy, że mamy czuwać? Na to pytanie można udzielić rozmaitych odpowiedzi. Ale jedna jest jakby fundamentem wszystkich innych. Czuwać to znaczy zauważyć w swym życiu Boga. Zespół Skaldowie śpiewa utwór pt. Wszystko mi mówi, że mnie ktoś pokochał. W tej piosence ukryta jest wielka prawda: są tacy ludzie, którym wszystko mówi, że ich ktoś kocha, ale są też tacy, którym nic nie mówi, że są kochani. Inaczej mówiąc: jednym wszystko mówi, że Bóg jest, a innym nic nie mówi o Bogu. Czuwać to być otwartym na Bożą obecność. „Kładę się, zasypiam i znowu się budzę, bo Pan mnie podtrzymuje” (Ps 3,6). Ktoś może być duchowo nierozbudzony i nie czuwać, dlatego Bóg woła do niego: „Przebudź się!”.

Jako dopowiedzenie warto też zauważyć, że niekiedy jest to także wołanie człowieka do Boga: „Przebudź się! Dlaczego śpisz, Panie?! Wydaje się, że nie czuwasz, nie patrzysz, nie widzisz, co się ze mną dzieje, popatrz, jaka krzywda mnie spotyka; przebudź się, czuwaj Panie!”.

Pytajmy w czasie modlitwy: Czy dostrzegamy w codziennym życiu obecność Boga: w prozaicznych wydarzeniach każdego dnia, w wypełnianiu powierzonych obowiązków? Czy dostrzegamy dobro w sobie i wokół siebie, czy widzimy tylko zło? Dlaczego tak mało dobra dostrzegamy w nas i wokół nas? Dlaczego jesteśmy tak przeniknięci zgorzknieniem? Dlaczego tak łatwo ulegamy narzekaniu i wzajemnemu obwinianiu się? Dzieje się tak, „ponieważ staliśmy się ślepi na chwałę Chrystusa w Jego Kościele, która jest chwałą ukrytą” (kard. J. Meisner). Stąd tak bardzo aktualne są słowa św. Jana z Apokalipsy, który w liście do Kościoła w Laodycei pisze: „Radzę ci kupić u mnie (...) balsamu do namaszczenia twych oczu, byś widział” (Ap 3,18).

„Bądźcie gotowi, gdyż o godzinie, której się nie domyślacie, Syn Człowieczy przyjdzie”. Wezwanie do czujności wiąże się także z pamięcią o naszym przemijaniu, ze świadomością zbliżającej się śmierci. W dawnej praktyce Kościoła znane było tzw. przygotowanie na śmierć. W salwatoriańskim modlitewniku Ukaż mi drogę to przygotowanie zawiera m.in. takie pytania:
–  Jak długo jeszcze będę żył? = Nie wiem.
–  Czy będę miał czas na śmierć się przygotować? = Nie wiem.
–  Czy będę mógł jeszcze przystąpić do sakramentu pojednania i przyjąć wiatyk święty? = Nie wiem.
–  Gdzie umrę? = Nie wiem.
–  Jak umrę? = I tego nie wiem.
Czy jesteśmy dziś gotowi na śmierć? Jeśli dziś nie jestem gotów, czy będę gotów jutro? Czy w ogóle jutro będzie mi dane?

Eucharystia, w której uczestniczymy, zawiera także wezwanie do czujności. Przypominają nam o tym słowa, które wypowiadamy po konsekracji: „Głosimy śmierć Twoją, Panie, wyznajemy Twoje zmartwychwstanie i oczekujemy Twego przyjścia w chwale”. Prośmy Pana Jezusa, abyśmy właściwie odpowiedzieli na Jego wezwanie.