Istota wiary, ks. Szymon Drzyżdżyk


Wyobraźmy sobie na przykład, że mamy lecieć do Stanów Zjednoczonych. Czy gdybyśmy nie ufali, że samolot wystartuje i wyląduje szczęśliwie, wsiedlibyśmy do niego? Albo inna sytuacja, stoimy przed decyzją: budować dom czy nie. Gdybyśmy nie wierzyli, że będziemy mogli w nowym domu zamieszkać, czy podjęlibyśmy się tego ogromnego trudu? Takich pytań można postawić oczywiście więcej. Dotyczą one generalnie wiary w to, że podejmowane przez nas czynności uda się doprowadzić do końca, zamierzony cel uda się osiągnąć. Bez tej wiary trudno jest angażować się w cokolwiek.

Dzisiejsza liturgia słowa ukierunkowuje nasze myślenie na istotę chrześcijańskiej wiary, którą jest zmartwychwstanie i życie wieczne. Z Ewangelii dowiadujemy się, że nasz Bóg nie jest Bogiem umarłych, lecz żywych, a wzruszający i pełen dramaturgii opis męczeńskiej śmierci siedmiu braci i ich matki uświadamia nam, że heroizm i poświęcenie życia słusznej sprawie mają sens, bo nagrodą jest wieczność spędzona z Bogiem.

Wielu z nas przeżywało nieraz jakiś większy lub mniejszy kryzys. Ktoś utracił pracę i brakowało mu środków do życia, ktoś miał wypadek, ktoś inny stracił osobę najbliższą, komuś rozpadło się małżeństwo, jeszcze ktoś popadł w nałóg, a komuś innemu dzieci sprawiały tyle kłopotów, że zaczął wpadać w rozpacz. W takich momentach zadajemy sobie pytanie o sens tego życia. Tyle wyrzeczeń, pracy, poświęceń, nieprzespanych nocy – i po co to wszystko? Jaki sens ma nasze życie? Jaki jest jego cel? Gdyby przyjąć, że nie ma zmartwychwstania i życia wiecznego, to odpowiedź jest prosta – nasze życie nie ma sensu, a jego celem jest grób, o którym pamiętać będą co najwyżej wnuki, bo prawnuki nie będą już wiedziały, kim byliśmy, i nawet świeczki nie zapalą.

Tymczasem piękno chrześcijaństwa polega właśnie na tym, że nasz Bóg jest Bogiem żywych, a śmierć to nie ostateczność, ale początek szczęścia. Oczywiście dla tych, którzy w to wierzą i czynią w tym życiu dobro. Niekoniecznie chodzi o to, by poddawać się męczeństwu, chodzi raczej o to, by umieć to męczeństwo rozłożyć na długie lata pełne problemów, czasami porażek i frustrujących sytuacji. To jakiś paradoks, że do jednorazowych ofiar, poświęceń jesteśmy gotowi, natomiast długotrwałe zmaganie się z trudnościami sprawia nam kłopot. Czynić dobro to po prostu spełniać obowiązki swego stanu. Jestem matką czy ojcem – dbam o wychowanie dzieci; jestem pracownikiem – pamiętam o rzetelności i uczciwości; jestem uczniem – odrabiam zadania i przygotowuję się do lekcji. Można by rzec: jakież to proste! Sami jednak wiemy, że w praktyce nie takie znowu proste, czasem staje się krzyżem trudnym do uniesienia. Choć trudnym, to jednak wartym dźwigania, bo na końcu tej drogi jest coś więcej niż ciemny grób – jest życie w światłości, ponieważ nasz Bóg jest Bogiem żywych. I to On przyjdzie tu za moment na ołtarz, by nakarmić nas swoim żywym Ciałem i napoić swoją żywą Krwią. Kto w to wierzy, może powiedzieć o sobie, że jest szczęśliwy. Bardzo szczęśliwy.