Maryja w moim domu, ks. Kazimierz Skwierawski


Chwila jest bardzo podniosła, bo gromadzimy się, by uczcić kogoś niezwykle bliskiego: Matkę Boga, która równocześnie jest naszą Matką. Jakże wyraźnie podkreślił Jej niezwykłość król Jan Kazimierz, kiedy 1 kwietnia 1656 roku – pod szczególnym natchnieniem i za zgodą senatorów i wszystkich stanów Królestwa Polskiego – zapisał słowa: Wielka Boga-Człowieka Matko, Najświętsza Dziewico”.

Kiedy wsłuchujemy się w nie, nie sposób oprzeć się wrażeniu o jego wielkiej mądrości. Zwracając się do Maryi, uświadamia sobie, że choć piastuje najwyższą godność w państwie, to przecież jest tak jedynie dlatego, że taka była wola Jezusa Chrystusa, Króla Królów. Dlatego w trudnym momencie dziejowym ucieka się właśnie do Niej i podkreśla to, co rzeczywiście jest wielkie i wspaniałe.

To był naprawdę bardzo mądry człowiek, skoro tak głęboko wczytał się w dzisiejszy fragment Ewangelii i dotarł do niego prawdziwy sens słów, które zostały wypowiedziane przez Jezusa do Jego Matki i umiłowanego ucznia w niezwykle dramatycznym momencie – bo pod krzyżem.

Jezus, umierając, związał szczególną więzią swoją Matkę z uczniem. Kiedy myślimy kategoriami Kościoła, to wtedy odczytujemy ten fragment, mając na uwadze to, że Maryja jest Matką Kościoła. Stając się Matką Jana, została jednocześnie Matką wszystkich członków Kościoła, bo niepodobna wyobrazić sobie kogoś, kto nie przyjąłby z rąk Jezusa, swojego Mistrza, Jego Matki. Ale Jan Kazimierz odniósł ten tekst do siebie nie tylko jako członka Kościoła, ale także jako króla stojącego na czele narodu, gdyż dla niego było to nierozerwalnie związane. To też wyraża dzisiejsza modlitwa mszalna: „Boże, (...) spraw łaskawie, aby za wstawiennictwem naszej Matki i Królowej religia nieustannie cieszyła się wolnością, a ojczyzna rozwijała się w pokoju”. Król zwracał się do Maryi w sposób szczególny, gdyż pragnął, aby Ona była obecna w tym domu, jakim dla każdego z nas jest ojczyzna.

Kiedy Pan Jezus wypowiedział z krzyża słowa: „Niewiasto, oto syn Twój”, a do Jana: „oto Matka twoja” (J 19,26-27), nierozerwalnie związał ich ze sobą. Jan zrozumiał to doskonale, bo po prostu „wziął Ją do siebie” (J 19,27). Niczego innego nie zrobił król Jan Kazimierz, zapragnął, aby Ta, która już zakorzeniła się przez wieki w dziejach narodu, stała się w nim obecna w sposób jeszcze bardziej dotykalny, wyrazisty, mocny i pełny. Dlatego kiedy pisze tekst ślubowania, przyrzeka wyraźnie, że zrobi wszystko, aby Jej cześć szerzyła się w polskim narodzie coraz bardziej.

Dlatego gromadząc się dziś w świątyni, musimy pytać przede wszystkim o obecność Maryi w naszym życiu. A więc: Kogo bierzemy do swojego domu? Czyją obecnością nasz dom jest napełniony? Czy Maryja jest rzeczywiście wzięta przez nas i czy nosimy Ją głęboko w sercu? Czy Ona, wypełniając nasze życie, tworzy klimat domu?

Jezus, powierzając Maryję Janowi, pragnął, aby Ona spełniała w jego domu tę samą rolę co w Nazarecie, bo On sam w wyjątkowy sposób doświadczył Jej obecności. Doskonale wiedział, co czyniła i jakie to miało znaczenie dla Jego życia. Dlatego chce, aby Ona wypełniała także nasz dom, nadając mu jedyny i niepowtarzalny klimat. Zapytajmy raz jeszcze: Czy naprawdę wzięliśmy Ją do siebie? Czy Ona ma u nas swoje miejsce?

Moglibyśmy powiedzieć od razu, że ma! Jest przecież w naszym domu Jej obraz albo figura. Mamy różaniec i odmawiamy różne modlitwy. Ale trzeba pójść o wiele dalej i pytać, czy Ona ma coś do powiedzenia w naszym domu, tak jak na weselu w Kanie Galilejskiej, bo tam też ją ktoś zaprosił. I rzecz znamienna: gdy była gościem na weselu, zarządzała wszystkim, a inni Jej słuchali. I z tego posłuszeństwa zrodził się cud! Czy Maryja rządzi w naszym domu? Czy jest tam rzeczywiście obecna? Bo Ona wskazuje jedną istotną sprawę: jak każda dobra matka przypomina: „zróbcie wszystko, cokolwiek wam powie” (J 2,5).

Jeśli Maryja jest w naszym domu, to staje się nieustannym zaproszeniem do słuchania Boga. To jest Jej rola w naszym życiu, dlatego Jej obecność należy odczytywać zawsze przez ten pryzmat. Ile jest zatem w naszym domu słuchania Boga, a ile człowieka, który pisze w gazecie czy Internecie, mówi do nas przez radio i telewizję, często wypowiadając rzeczy bardzo płytkie, kłamliwe, gorszące, a czasem wyjątkowo podłe. Tymczasem my potrafimy się jeszcze zachwycać tym wszystkim, co jest pełne pogardy względem nas, okazując całkowite zagubienie i nieumiejętność odróżniania dobra od zła i płytkości od wielkości. I jeśli rzeczywiście tak się dzieje, jest to wyraźny znak, że nie zaprosiliśmy Maryi do naszego domu, stąd ani nie znamy słowa Bożego, ani go nie cenimy, ani nie pozwalamy na to, aby oświecało nasze życie.

Święto Królowej Polski rodzi w nas pytanie: Czy słuchamy tego, co Ona do nas mówi, i w związku z tym nasze życie zaczyna się do Niej upodabniać? Więcej, czy ci, którzy są z nami stale w domu, jak i ci, których przygodnie spotykamy, patrzą na nas podobnie jak Jan Kazimierz patrzył na Maryję? Bo nie sposób, aby obcowanie z Maryją nie czyniło nas wielkimi.

Jest to jakiś szczególny dramat każdego Polaka i całej naszej ojczyzny, że – mając do dyspozycji Najświętszą Dziewicę, z Jej niezwykłym człowieczeństwem – tak często ulegamy przerażająco płytkim wzorcom, które usiłuje się nam podsuwać, zamiast budować swoją wielkość: matki, ojca, męża, żony w oparciu o Jej wzór, o Jej wołanie, o Jej wezwanie. Jakże często budujemy coś, na co przyszłe pokolenia nawet nie spojrzą, a jeśli będą musiały to uczynić, to odczują tylko głębokie zawstydzenie.

Prośmy Maryję, by pomogła nam tak ponowić akt ślubowania, byśmy wzięli go głęboko do serca i nareszcie zaczęli realizować!

Dziękujmy Jej także za to, że wciąż jest z nami, że się nie zniechęca naszymi złymi wyborami. Chciejmy w tak zdecydowany i prosty sposób wziąć Ją do siebie, jak to uczynił Jan. On to zrobił natychmiast.