Odpowiedzialność za wiarę, ks. Piotr Wieczorek


Drodzy w Chrystusie Bracia i Siostry! Dzisiejsze czytania mszalne mówią o odpowiedzialności za wiarę innych ludzi. Ta zobowiązująca chrześcijanina odpowiedzialność ma parę kręgów swego oddziaływania. Pierwszy krąg, najszerszy, ogarnia wszystkich ludzi, a dotyczy szczególnie tych, którzy są praktycznie niewierzący. W naszych realiach to niechrześcijanie i te kilkadziesiąt procent społeczeństwa, które deklaruje wiarę, ale nie ma ona odniesienia w ich życiu, w kościele zaś są raz na jakiś czas, może w wielkie święta.

Ich dotyczy wskazanie św. Pawła: „Nikomu nie bądźcie nic dłużni, poza wzajemną miłością. Miłość nie wyrządza zła bliźniemu”. Zatem odpowiedzialność chrześcijanina wobec innych wyraża się w miłości. Ale miłości specyficznej, nazywanej w Nowym Testamencie AGAPE. Jest to miłość pochodząca od Boga, Jego dar dla wierzących. Jest to miłość zatroskana o dobro drugiego, miłość przekraczająca swoje interesy, miłość wyraźnie bezinteresowna, kochająca nieprzyjaciół.

Taka miłość ewangelizuje, czyli ludzi oddalonych od wiary i chrześcijaństwa zastanawia, pociąga, otwiera na miłość samego Boga. W pierwszych latach chrześcijaństwa to miłość charakteryzująca chrześcijan ściągała pogan do ich wspólnoty. Dziś także zrobienie czegoś dla drugiego bez wzięcia pieniędzy, bo jest w kłopotach, przebaczenie, choć ktoś spodziewał się zemsty – mogą być momentami ewangelizującymi. Dlaczego to zrobił? Czym się kieruje? Skąd to ma?

Chrześcijanin nie ma takiej miłości sam z siebie. Czerpie ją od Boga. To kwestia modlitwy, Eucharystii, na której przyjmuje się pokarm miłości – Komunię Świętą. To ciągłe proszenie Boga o miłość, to uczenie się jej od Jezusa. Jak widać, chrześcijanin czerpie tę miłość ze wspólnoty wierzących, w której działa Bóg.

Patrząc w świetle dzisiejszej Ewangelii na tę grupę ludzi, to pasują oni do tego wersetu: „jeśli nawet Kościoła nie słucha, niech Ci będzie jak poganin i celnik”. Nie oznacza to, że mamy gardzić tymi osobami, myśleć o nich jak o złych ludziach. To zresztą byłoby sprzeczne z bezinteresowną miłością wobec nich. Jeśli taka osoba ma być dla nas jak poganin i celnik, znaczy to, że mamy ją szanować i modlić się o jej nawrócenie. Oprócz dawania dobrego świadectwa życia według zasad Ewangelii, mamy się też strzec, by nie przejąć, często zgubnych dla naszej wiary, zwyczajów i poglądów tych osób, by nie przesiąknąć nimi. Chodzi zatem o dwie sprawy: modlitwę za nich oraz dystans wobec ich przekonań i stylu życia.

Przykładem pięknego i owocnego oddziaływania na ten krąg ludzi był papież Jan Paweł II. Dzięki Jego chrześcijańskiej miłości dawanej bezinteresownie światu miliony ludzi różnych ras, kultur i wyznań zostały pociągnięte do Boga. Najmocniej uwidoczniło się to po jego śmierci, czego byliśmy świadkami.

Drugi krąg odpowiedzialności za wiarę dotyczy wspólnoty ludzi przynależących do Kościoła. Mam na myśli tych, którzy są zaangażowani na poziomie coniedzielnej Mszy Świętej, starają się żyć Bożymi przykazaniami i Ewangelią. Ci ludzie również wchodzą w zakres kręgu miłości AGAPE. Ale nie tylko. W ramach odpowiedzialności za tę wspólnotę jesteśmy tu jakby dodatkowo zobowiązani do upomnienia braterskiego, o którym mówi dzisiejsza Ewangelia. Chodzi o pomoc w dostrzeżeniu zła, które inny chrześcijanin czyni wobec nas. Może sobie bowiem z tego nie zdawać sprawy. W upomnieniu zawsze odwołujemy się do Boga i jego przykazań. Grzech bowiem jest pierwotnie wykroczeniem przeciwko Bogu. Zakładamy, że druga strona respektuje Boga i Jego prawo, dlatego też jest usposobiona do przyjęcia upomnienia. Dzięki temu możemy też uniknąć oskarżenia o bronienie swoich interesów, że się „czepiamy”, że inni też tak robią. Odnosimy postępowanie drugiego do Bożych zasad.

Zauważmy, że nie chodzi tu o szukanie własnej satysfakcji, ale o troskę o to, by bliźni dostrzegł grzech i więcej go nie czynił. Jest to odpowiedzialność za postawę moralną drugiego chrześcijanina. Upomnienie powinno być tak wyrażone, by ów drugi mógł je przyjąć bez agresji, nie czując się skrzywdzonym czy oskarżonym. Wszelkie niekontrolowane negatywne emocje, które w takich sytuacjach często się pojawiają, mogą wiele zepsuć. Każde upomnienie musi być na spokojnie przemyślne, rozważone i przygotowane, by przyniosło dobre owoce.

Upominanie jest trudne. Sam Jezus pisze, że niektórzy nie zechcą Go słuchać, trzeba odwoływać się do świadków, a nawet donieść Kościołowi. Jest tu zawarta sugestia, by użyć różnych godziwych środków, by pokazać jednak zło, które się wydarzyło we wspólnocie Kościoła. Bogu zależy na tym, byśmy strzegli dobra w duszy drugiego. Poniekąd my za niego odpowiadamy, gdy jego grzech nas dotyczy. Świadczy o tym pierwsze czytanie. Jeśli „ty nic nie mówisz, by występnego sprowadzić z jego drogi, to on umrze z powodu swej przewiny, ale odpowiedzialnością za jego śmierć obarczę ciebie” – upomni nas Ezechiel.

Skąd wziąć odwagę do upominania? Skąd wrażliwość na tę biedę nieświadomie krzywdzącego nas wierzącego? Jak przekroczyć swoje zranienie i dostrzec grzech, który niszczy drugiego? Potrzebujemy siły wiary, chrześcijańskiej odwagi i Jezusowej mądrości. Konieczna będzie wspólnota religijna popychająca naszą wiarę do przodu. Pojawia się zatem problem jeszcze węższej wspólnoty. Jeszcze mniejszy krąg odpowiedzialności. Dotyczący mniejszej wspólnoty niż ta, którą stanowimy w polskich warunkach na niedzielnej Mszy Świętej. Prawda jest taka, że jesteśmy na niej anonimowi, że trudno nam stworzyć wspólnotę tak żywą, że ubogacającą wiarę. Taką, w której rzeczywiście stajemy się odpowiedzialni za siebie nawzajem, nie tylko za to, by się korygować, ale by wspierać się we wzroście w wierze.

Tak pisze o tym kard. Franz König: „Współczesny chrześcijanin potrzebuje wspólnoty. Potrzebuje ludzi, z którymi może omówić najistotniejsze, najważniejsze, najgłębsze problemy swojego życia; ludzi, którzy nie wyśmieją go od razu; ludzi, którzy go zrozumieją; ludzi, którzy tak samo szukają jak on. Chrześcijanin oddzielony od innych nie ocali się w dzisiejszych czasach”. Aby podjąć odpowiedzialność za wiarę ludzi pozostających daleko od Boga, jak i za tych, którzy są z nami na Mszy Świętej, potrzebujemy od innych wsparcia w wierze.

Potrzebujemy oprzeć się czasem na wierze drugiego człowieka, gdy właśnie przeżywamy zwątpienie, kryzys życiowy, który rzutuje także na nasze myślenie o Bogu.

Potrzebujemy ludzi, z którymi razem się spotkamy w imię Jezusa. On będzie z nami, prowadząc nas do siebie.

Potrzebujemy ludzi żyjących wiarą, u których widzimy, jak ona czyni ich dobrymi, radosnymi, pełnymi pokoju i szczęścia.

Potrzebujemy ludzi, którzy nam wytłumaczą pewne wątpliwości co do treści wiary, zasad moralnych, powiedzą, jak żyją po chrześcijańsku w dzisiejszych realiach.

Tego typu pomoc jest możliwa we wspólnocie, w której tworzymy więzi, rodzi się koleżeństwo, potem przyjaźń. Takiej grupy potrzebujemy, by rozwijać swą wiarę i pomagać w wierze innym chrześcijanom. W taką wspólnotę trzeba wejść. Jednym z rozwiązań są małe wspólnoty, grupy parafialne. Dobrze jest rozeznać, jak funkcjonują i czy odpowiadają moim potrzebom religijnym, mojej duchowości. Nie musi być to wspólnota z mojej parafii. W dużych miastach przy różnych kościołach, zwłaszcza zakonnych, funkcjonują różne wspólnoty, grupy i ruchy katolickie, gdzie znajdziemy taką gromadkę osób wspierających się w pielgrzymce wiary.

Są też inne możliwości. Taką małą wspólnotę mogę stworzyć z kilkoma znajomymi, przyjaciółmi, z którymi rozmawiam o wierze i swoim doświadczeniu Boga, o Piśmie Świętym, czy lekturze religijnej. Czasem może to być tylko jedna osoba, idealnie, gdy jest to mąż lub żona. Wtedy odpowiedzialność za wzajemny wzrost w wierze naturalnie przekłada się na troskę o wiarę dzieci i wspólne jej pielęgnowanie u swych synów i córek.

Dla każdego chyba dostępne jest spotkanie z księdzem będącym kierownikiem duchowym, czy nawet tylko spowiednikiem, z którym rozmawia się szerzej lub częściej na temat wiary. Ostatecznie taką najmniejszą, a więc i najbardziej prywatną wspólnotę możemy stworzyć ze świętymi, gdy spotykamy się z ich świadectwem w ich biografiach, słuchamy ich rad i wskazań, czytając ich pisma, i prosimy o pomoc, dzielimy się wątpliwościami na modlitwie do nich.

W takiej mniejszej wspólnocie wiary, trochę podobnej do pierwszych wspólnot, gdzie więzi międzyludzkie są silniejsze, nie tylko możemy pomagać sobie nawzajem we wzrastaniu w wierze, ale również nosić „brzemiona” życia, podjąć pełną odpowiedzialność za bliźnich. Tak o tym pisał Jan Paweł II:

"Jeden drugiego brzemiona noście" – to zwięzłe zdanie Apostoła jest inspiracją dla międzyludzkiej i społecznej solidarności. Solidarność – to znaczy: jeden i drugi, a skoro brzemię, to brzemię niesione razem we wspólnocie. A więc nigdy jeden przeciw drugiemu. Jedni – przeciw drugim. I nigdy brzemię dźwigane przez człowieka samotnie.

Niech nikt wokół nas nie będzie zdany na samotną wędrówkę wiary!