Prawdziwe niebo nie jest tylko moje, ks. Grzegorz Babiarz


W uroczystość Wszystkich Świętych stajemy przed tajemnicą wieczności i pytamy o nasze niebo. Czasami bardziej o nasze niż innych albo wyłącznie o nasze. Czyż nie jest tak, że gdy jestem chory, to w moim niebie nie będzie już choroby i cierpienia oraz niedołężności wieku? Gdy trudno wiązać mi koniec z końcem w codziennym życiu, to moje niebo jest krainą dostatku. Ale także kiedy tu, na ziemi, mi się powodzi, to i niebo musi być ekskluzywne i wytworne. Kiedy kariera zawodowa rozwija się po mojej myśli, to tam także.

Być może tak będzie, ale w tym myśleniu i widzeniu wieczności, widzeniu według naszego marzenia, zamykamy się w kręgu egoizmu. Jestem tylko ja i moje niebo, do którego niemal automatycznie przeniosę się po śmierci. Tylko nie bierzemy pod uwagę, że w naszym prywatnym niebieskim apartamencie będziemy sami. To jest prawdziwa śmierć i potępienie – być samotnym na wieki.

Bóg jako nasz prawdziwy Ojciec pragnie ustrzec nas przed tą tragedią, dlatego przedstawia trzy podstawowe prawdy o tajemnicy wieczności. Pierwsza – nie ma nieba bez Boga. Druga – nie ma nieba bez bliźniego. Trzecia – jestem w niebie już na ziemi albo nigdy już w nim nie będę. Konsekwentnie więc muszę być z Bogiem i drugim człowiekiem tu, na ziemi, aby być z nimi w niebie.

W tajemnicę spotkania Boga na ziemi wprowadza nas pierwsze czytanie zaczerpnięte z Apokalipsy. Święty Jan opisuje liturgię, w której uczestniczą nie tylko ludzie, ale też aniołowie i wszyscy sprawiedliwi, którzy żyli przed Chrystusem. Proszę, rozejrzyjmy się wokół siebie: obok nas stoją nasi znajomi, dalej ci, których znamy tylko z widzenia, a niektórych widzimy pierwszy raz. W czasie mszy na cmentarzu stoimy obok grobów naszych bliskich, którzy nas poprzedzili w drodze do niebieskiej ojczyzny. Liturgia, która skupia wszystkich sprawiedliwych bez względu na czas, miejsce i pochodzenie to Eucharystia, czyli msza święta. Centrum jej istnienia jest Chrystus, Baranek ofiarny, który jest składany w ofierze Ojcu. Zebrani wokół Jezusa śpiewają pieśń pochwalną na cześć odwiecznej miłości Boga.

Przebywanie z Bogiem okazałoby się fikcją, gdybyśmy w naszej euforii wybrania zapomnieli o przegranych w oczach świata. Przedziwny paradoks, ale to o nich Jezus mówi: błogosławieni, czyli godni wszelkiej pochwały i pomyślności. Należą do nich:

– ubodzy w duchu, czyli ci, którzy nie roszczą sobie pretensji do tego, aby wokół nich kręcił się cały świat i nie oskarżają Boga o swoje niepowodzenia. Tacy godni są królestwa niebieskiego – tak jak Mała Teresa, która pragnęła swoją ukrytą miłością wspomagać misję Kościoła;

– płaczący – nie mazgaje, ale ci, którzy zostali skrzywdzeni. Oni godni są pocieszenia i współczucia, tak jak żony mężów, którym pracodawcy zatrzymali zapłatę;

– cisi – to oni spełniają swoje najprostsze obowiązki bez szemrań i niemal niezauważalnie, na co dzień pomijani i traktowani jako stały element wystroju wnętrz. Tacy godni są wiecznego dziedzictwa, tak jak Aniela Salawa;

– domagający się sprawiedliwości jak chleba. Oni nie zamykają oczu na ludzką krzywdę i potrafią stanąć w obronie. Tak jak ksiądz Jerzy Popieuszko wołanie o sprawiedliwość względem ludzi pracy przypieczętował swoją męczeńską krwią. Tacy godni są, aby w imię sprawiedliwości otrzymać wieczną chwałę;

– miłosierni – to ci, którzy rozdają chleb i ciepłą zupę w przytuliskach oraz pochylają się nad łóżkami chorych i cierpiących, przywracając im nadzieję i utraconą godność, nic w zamian nie oczekując. Tak jak Janina Woynarowska, pielęgniarka z Chrzanowa;

– czystego serca – to ci, którzy wolni są od wszelkiej pożądliwości. Potrafią zachować siebie nieskalanymi i wolnymi od wszelkiej nieprawości. Niehołdujący modom związanym ze stylem życia i rozumienia ludzkiego ciała. Tak jak młodzież zrzeszona w Ruchu Czystych Serc, która za cel stawia sobie zachowanie czystości przedmałżeńskiej. Tacy są godni widzieć Boga, bo On przegląda się w sercach prawych i czystych;

– wprowadzający pokój – to ci, którzy wyrzekli się wszystkiego, by przyjść z pomocą tym, którzy utopili się w świecie zła. Jak ojciec Jan Beyzym i Matka Teresa – niewolnicy trędowatych i nędzarzy. Swoją posługą napełniali ich serca pokojem, rozrywając otaczający ich mur obojętności. Tylko ci, którzy potrafią obdarzyć miłością, są dawcami pokoju i godni miana Synów Bożych, ponieważ Bóg jest miłością;

– cierpią prześladowanie dla sprawiedliwości – to ci, którzy własnym życiem obronili innych. Tak jak Maksymilian Kolbe, który oddał życie za prawo do życia dla współwięźnia. Oni godni są nieba, bo w ich obronie wystąpi sam Bóg.

Oto osiem błogosławieństw, ale przecież Ewangelia wymienia jeszcze jedno – skierowane do nas. Jeśli zostaniemy wykluczeni poza nawias świata z powodu Chrystusa, to staniemy się godni błogosławieństwa, czyli wszelkiej pomyślności. Miejscem jej spełnienia jest niebo, czyli Eucharystia, ponieważ ona jest świadectwem, że Syn Boży przez krzyż został wyrzucony spośród ludzi.

Czyżby to znaczyło, że jesteśmy skazani na banicję? Nie, bo mamy powrócić do innych z mocą Eucharystii i na nowo zaświadczyć o Chrystusie.

Niebo nie jest moje, ale nasze. I dotąd nie jest nasze, dopóki nie zaprosimy wszystkich na Eucharystię. A na pewno nie zrobimy tego, gdy będziemy zabiegać o niebo naszych marzeń, a nie o Boga i drugiego człowieka.