Refleksja pierwszolistopadowa, ks. Kazimierz Wiśniewski


W uroczystość Wszystkich Świętych powinniśmy przynajmniej spróbować dobrze przypatrzeć się tym, którzy w swoim życiu nie udawali, jacy są wspaniali, by dobrze wypaść w oczach innych, ale którzy, jak zachęcał w dniu inauguracji pontyfikatu Jan Paweł II, nie lękali się i otworzyli drzwi Chrystusowi. W ten dzień ludzie powinni zamilknąć, by wsłuchać się w mowę grobów.

W uroczystość Wszystkich Świętych, a więc tych, którzy wygrali życie, bo wiedzieli, co w nim naprawdę warto czynić, pójdę i ja na cmentarz. Pójdę tam, by odwiedzić bliskich mi zmarłych, często już świętych, choć przecież tam ich nie ma. Pójdę między groby, by wspomnieć dziadka, który uczył mnie modlitwy, babcię, która umiała wybaczać, i kochaną mamę, której serce bije dla mnie nawet zza grobu.

Pójdę na cmentarz, gdzie ujrzę innych ludzi. Gdy będę na nich patrzył, nie odgadnę, czy dożyją przyszłorocznego 1 listopada, sam również nie przewidzę, czy go doczekam.

Pójdę dziś na cmentarz i spotkam tłum innych osób. Niech to pomoże mi na nowo i dobitnie obudzić w sobie świadomość, że największym darem dla człowieka na tej ziemi jest drugi człowiek i że wśród wielu spraw, które nas dzielą, jest jeszcze więcej tych, które nas łączą.

Kiedy stanę nad mogiłami bliskich, zastanowię się nad moim życiem, bo jeszcze mam czas, by coś w nim zmienić na lepsze.

Wszyscy ludzie kiedyś umrą. Tylko czy nie warto umrzeć kochanym przez innych? Czy nie warto, czy naprawdę nie warto, zamiast szczerzyć kły na innych, spróbować się z nimi dogadać? Czy nie warto dobrze żyć z innymi, choćby tylko po to, by znalazł się ktoś, kto kiedyś wyszepcze modlitwę nad naszym grobem?