Sławię cię, Panie, za to, żeś mnie stworzył, ks. Kazimierz Skwierawski

 

Słusznie przybywamy do świątyni, aby oddać cześć naszemu Bogu. Hołd, który pragniemy Mu dziś złożyć, przybiera niezwykle piękny i osobisty charakter, który wybrzmiewa w tych fantastycznych słowach psalmisty: "Sławię Cię, Panie, za to, żeś mnie stworzył".

Jako ludzie wierzący mamy wyjątkowy przywilej, aby te słowa wyśpiewać i by stały się rzeczywiście głębokim aktem wdzięczności. Wyrażają one Bogu uznanie nie tylko za to, że powołał nas do istnienia, ale także za wszystkie wynikające z tego konsekwencje – za lata życia, w których tyle się wydarzyło. Każdy z nas nosi w sercu historię, która jest niezwykła przez dobre czyny i współpracę z Bogiem. Ona jest ważna nawet przez nasze upadki i grzechy, które wyznajemy i których przez zmaganie z sobą za łaską Boga się wyzbywamy. Jakakolwiek jest ta historia, zawsze powinniśmy Bogu dziękować: za zdrowie i chorobę, za powodzenie i niepowodzenia, za zwycięstwa i porażki, za radości i smutki. To wszystko mieści się w tym wyznaniu: "Sławię Cię, Panie, za to, żeś mnie stworzył".

To zdanie jest też fantastycznym manifestem na cześć życia – bo Bóg jest jego Panem! On pragnie obdarzać życiem każdego, bo jest samym życiem! Przecież objawił to Mojżeszowi: "JESTEM, KTÓRY JESTEM" (Wj 3,14). On jest pełnią. Jezus z upodobaniem powtarzał: "Ja jestem drogą i prawdą, i życiem" (J 14,6), "Ja jestem zmartwychwstaniem i życiem" (J 11,25). Bóg jest miłośnikiem życia (por. Mdr 11,26), a potwierdzeniem tego umiłowania jest każdy człowiek od momentu poczęcia.

Jakże pouczający w tym względzie jest dla nas fragment Ewangelii, który w tak prosty sposób mówi o narodzinach Jana Chrzciciela: "Dla Elżbiety zaś nadszedł czas rozwiązania i urodziła syna" (1,57). Bo to jest naturalna kolej rzeczy: człowiek poczyna się w łonie matki po to, aby gdy nadejdzie czas rozwiązania, mógł się pojawić na świecie. Z każdą ludzką istotą powołaną przez Boga w łonie matki do życia – jak to słyszeliśmy wielokrotnie – wiąże się konkretny zamiar, plan i powołanie Boże. Ale wiemy, że zanim człowiek się począł, Bóg już miał względem niego swój zamysł.

Jakiż niezwykły zamysł miał Bóg wobec Jana Chrzciciela; w szczegółach ustalił, co miał powiedzieć, co miał zrobić i jak miał przygotować ludzi sobie współczesnych, żeby przyjęli Jego Syna. I Jan to wszystko wykonał. Dlaczego mógł wypełnić dokładnie plan Boga? Bo Elżbieta rozumiała, że jak się człowiek poczyna, to trzeba, aby kiedy przyjdzie dla niego czas, pojawił się na świecie. Ona wiedziała, że na dziecię, które nosiła w swym łonie, nie wolno się w żaden sposób targnąć, bo Bóg, miłośnik życia, traktuje je jako niezastąpiony element całej ludzkości, która jest jedną wielką rodziną.

Moi drodzy, kiedy mamy możliwość słuchać śpiewu połączonych chórów, to podziwiamy dyrygenta za to, że potrafi te wszystkie głosy zestroić w piękną harmonijną całość. Nasz podziw dla umiejętności dyrygenta chóru czy orkiestry jest w pełni uzasadniony, ale czymże one są wobec wirtuozerii Boga, który powołując do życia człowieka, tworzy – i tak się dzieje od początku świata do jego końca – właśnie tego rodzaju orkiestrę z miliardów istnień ludzkich, i jest w stanie tak ją zestroić, aby każdy rozumny członek tego gigantycznego zespołu śpiewał całym swym życiem: "Sławię Cię, Panie za to, żeś mnie stworzył". Jakimż szaleństwem jest przeto targnięcie się na ludzkie życie czy próba manipulowania nim celem wykorzystania do własnych małostkowych celów. Człowiek poczyna się w łonie matki po to, aby się narodził i zrealizował zamierzony względem niego plan Boży!

"Gdy [...] sąsiedzi i krewni [Elżbiety] usłyszeli, że Pan okazał jej tak wielkie miłosierdzie, cieszyli się z nią razem" (Łk 1,58). Kiedy rodzi się człowiek, to rodzice i wszyscy, którzy ich otaczają, powinni mieć świadomość, że oto dokonuje się wielki akt miłosierdzia. To słowo jest dzisiaj modne. Najczęściej utożsamiamy je z odpuszczeniem grzechów. Tymczasem miłosierdzie Boże polega przede wszystkim na tym, że Bóg dzieli się z nami życiem. Jeżeli Stwórca przekazuje życie matce i ojcu, czyniąc z nich rodziców, jest to najwyższy akt miłosierdzia, bowiem żaden człowiek nie dowie się o istocie i pięknie życia tyle, ile nauczą się rodzice od dziecka, z którym przebywają na co dzień od momentu jego zaistnienia pod sercem matki. Nikt się tego nie nauczy w żadnej szkole! I to jest najwyższy akt miłosierdzia Boga nad człowiekiem! Gdybyśmy to pojęli, gdybyśmy pozwolili, aby ten najprostszy fakt dotarł do naszego rozumu, to nikomu nie przeszłoby przez myśl, żeby dokonywać zamachu na życie!

Dla krewnych i sąsiadów Elżbiety oczywistym było, że to jest miłosierdzie Boże, dlatego przyszli i cieszyli się wraz z nią. 

A ja? Czy jestem człowiekiem, który się cieszy, kiedy dziecko przyszło na świat? Czy potrafię do tej radości pociągnąć tych, którzy stoją obok, którzy tego jeszcze nie rozumieją, zwłaszcza wtedy, kiedy wysuwają jakieś wątpliwości? Czy umiem podnieść na duchu matkę, która nosi pod sercem kolejne dziecko, i jej męża, uświadamiając im, że rodzicielstwo to szczęście, które niebawem wybuchnie, bo narodziny są zawsze spontaniczną manifestacją radości, która ma rozkwitnąć i wydać piękne owoce w życiu całej rodziny?

Wszyscy, którzy dowiedzieli się o narodzinach syna Elżbiety i Zachariasza, "brali to sobie do serca i pytali: «Kimże będzie to dziecię?»" (Łk 1,66). To jest fundamentalne pytanie, jakie powinien postawić każdy, kto się dowiedział o narodzinach dziecka, od rodziców począwszy. I nie należy go rozumieć wedle naszych egoistycznych, małostkowych pomysłów. Bowiem pytanie: Kimże będzie to dziecię? oznacza jedno: „Jaki Bóg ma wobec niego plan?”. Zadaniem rodziców jest zrobić wszystko, by przygotować dziecko do tego, aby mogło ten Boży plan zrealizować. Dlatego tak potwornym występkiem jest, jeśli dziecko od początku nie znajduje w rodzinie środowiska otwartego na Boga, które prowadziłoby do Niego. A jakimż przestępstwem jest, jeżeli Bóg powołał dziecko do szczególnej bliskości z sobą – bo On ma się w nim rozsławić, a ono ma się rozsławić w Bogu przez spełnienie Jego woli – a my nie przygotowujemy mu w sposób najbardziej naturalny środowiska, w którym będzie miało szansę odkryć swoje powołanie, w którym Bóg okaże się rzeczywistością i doświadczeniem jego życia od samego początku.

Bóg nie tylko daje życie i powołanie, ale obdarza nas również wolnością. Liczy na to, że człowiek, mądrze wykorzystując ten nieprzeciętny dar, godnie odpowie swemu Stwórcy, by mógł się zrealizować w jego życiu ten wspaniały zamysł dotyczący życia i miłości. Bowiem w swej istocie cały sens życia człowieka polega na tym, aby dojrzał do zrozumienia, że przecież chodzi o niego, o poznanie i realizację Bożego planu w ogólności i w szczegółach na każdy dzień. Dlatego się modlimy. Dlatego jest poranna modlitwa, kiedy pytamy: „Panie Boże, powiedz, jaki masz plan dla mnie na ten dzień? Mam swoje własne plany, ale najważniejszy jest Twój! Spraw zatem, abym Twój zamysł dzisiaj zrealizował”. Modlę się o to, abym wieczorem mógł wyznać z radością: „Sławię Cię, Panie, za to, żeś mnie stworzy. Zobaczyłem i doświadczyłem, co się dzieje, kiedy realizuję Twój plan; jaka to jest szczególna radość także wtedy, kiedy pojawiają się trudności, ale nie odmawiam Ci współpracy i jestem Ci wierny”. Jakież to jest wspaniałe, kiedy z radością mogę wyznać w modlitwie wieczornej: Jakie piękne jest życie! Sławię Cię, Panie, za to, żeś mnie stworzył.

W sposób wprost niedościgniony umiał to ocenić Jan Chrzciciel, który powiedział o sobie i o Jezusie: "Trzeba, by On wzrastał, a ja żebym się umniejszał" (J 3,30). Co za genialna recepta na życie! Bóg ma we mnie wzrastać, a ja się mam umniejszać. Moje „ja” ma zdecydowanie przestać dochodzić do głosu! Ma stać się malutkie, aby w końcu zupełnie zniknąć. Natomiast Boże „ja” ma mnie z dnia na dzień wypełniać coraz bardziej, bo wtedy będą się działy fantastyczne rzeczy! Jeden człowiek Boży potrafi się przeciwstawić całemu światu; może mieć w sobie, mimo ogromnych nawet przeciwności, wielką radość życia. Zrozumiał to świetnie Jan Chrzciciel, który powiedział: "Ten, kto ma oblubienicę (czyli Kościół), jest oblubieńcem (to jest Chrystus); a przyjaciel oblubieńca, który stoi i słucha go, doznaje najwyższej radości na głos oblubieńca. Ta zaś moja radość doszła do szczytu" (J 3,29). Oto sens życia człowieka: rozumieć, kim jestem! Bóg mnie powołał na swego przyjaciela. Mogę być Jego przyjacielem. A moje życie realizuje swój sens, jeżeli doznaję najwyższej radości na Jego głos. Ten głos Oblubieńca jest zawarty w Ewangeliach. Czy doznaję największej radości, gdy mogę otworzyć Pismo Święte i usłyszeć, co mówi do mnie Oblubieniec? Czy wtedy moje serce zostaje do głębi poruszone – bo przecież: "Żywe [...] jest słowo Boże, skuteczne i ostrzejsze niż wszelki miecz obusieczny, przenikające aż do rozdzielenia duszy i ducha, stawów i szpiku, zdolne osądzić pragnienia i myśli serca" (Hbr 4,12) i ono może mnie poprowadzić!

Jakże byłoby pięknie, gdybyśmy mogli powiedzieć tak jak Jan Chrzciciel – chociaż za chwilę jego głowa miała spaść z powodu wierności Chrystusowi i Jego słowu – „Moja radość doszła do szczytu!”.

Módlmy się o to, aby tak rzeczywiście było, bo tylko wtedy wypełnią się słowa wspaniałego dziękczynienia Bogu: "Sławię Cię, Panie, za to, żeś mnie stworzył".