Trzy kroki ku homilii, ks. Marek Gilski

Lecz Maryja zachowywała wszystkie te sprawy i rozważała je w swoim sercu (Łk 2, 19).

1. Biblia

Od najdawniejszych czasów w wierzeniach wszystkich ludów serce zajmuje centralne miejsce. Oznacza ono całego człowieka wewnętrznego w odróżnieniu od jego strony zewnętrznej. Staromezopotamski bohater Gilgamesz poszukuje krzewu życia, gdyż lęk przed śmiercią opanował jego serce. Według Egipcjan serce było ośrodkiem wszystkich duchowych podniet. Było ono siedliskiem rozsądku, woli, uczuć, było po prostu symbolem życia. Bez tego centralnego organu dalsze trwanie po śmierci było wprost nie do pomyślenia. Podczas balsamowania ciała zmarłego usuwano wszystkie wewnętrzne organy człowieka, ale serce pozostawało na miejscu. Prabóg egipski Ptah cały wszechświat wymyślił najpierw w swoim sercu, a potem dopiero stworzył go mocą własnego słowa. W Biblii serce symbolizuje centrum, z którego pochodzą myśli, pragnienia, uwaga człowieka. Wszystkie ludzkie czyny mają źródło w sercu. Dawid wie o tym, że Bóg przenika serce człowieka (1 Krn 29, 17). Ponieważ człowiek z natury swej jest skłonny do grzechów, powinien dokładać wszelkich starań, aby kochać Boga całym sercem, całą duszą i wszystkimi siłami swoimi (Pwt 6, 5). Żyjący według przykazań Bożych człowiek może wołać jak Anna: „Raduje się moje serce w Panu” (1 Sm 2, 1). Nowy Testament również uważa serce za ośrodek tego wszystkiego, co jest z ducha. Paweł pisze do Koryntian „w wielkiej rozterce i ucisku serca” (2 Kor 2, 4). Wiara nie jest sprawą myśli albo odczuć, ale wyłącznie serca (Rz 10, 10). Serce, „które nas oskarża”, to nic innego niż sumienie ludzkie (1 J 3, 19 nn.).

Maryja zachowuje i rozważa w sercu wszystkie te sprawy, a więc tajemnicze okoliczności przyjścia na świat Jej syna. Oznacza to o wiele więcej niż tylko pamiętanie o nich. „Rozważać” - symballein, dosłownie znaczy „przerzucać z boku na bok”, a więc poddawać refleksji, rozmyślać, układać myśli w pewną spójną całość. W Starym Testamencie grecki czasownik synterein, „zachowywać”, odnosi się do rozpatrywania znaczenia doniosłych wydarzeń, szczególnie dotyczących boskich objawień. Gdy patriarcha Józef śni o słońcu, księżycu oraz jedenastu gwiazdach oddających mu pokłon, jego ojciec wysłuchuje go, po czym „zapamiętuje sobie ów sen” (Rdz 37, 9-11). Podobnie, gdy prorok Daniel objaśnia sen królowi, ten „zachowuje” jego interpretację w sercu. W każdym z tych przypadków wyrażenie „zachować w sercu” opisuje pragnienie właściwego wyjaśnienia wizji lub snu. W mądrościowej tradycji Starego Testamentu zwrot ten nabiera jeszcze głębszego sensu. Oznacza tęsknotę, by nie tylko prawidłowo zinterpretować zdarzenia, lecz także żyć według ich prawdy. W Księdze Przysłów czytamy słowa ojca skierowane do syna: „Twoje serce niech strzeże nakazów” (Prz 3, 1). Podkreślone zostaje nie tylko rozumienie nakazów, ale taka ich świadomość, która pociągnie za sobą życie zgodne z nimi.

Pod koniec opowieści o narodzinach św. Łukasz pisze, że Maryja „zachowywała wszystkie te sprawy i rozważała je w swoim sercu”, czyli pragnęła pojąć głęboki sens zdarzeń, które towarzyszyły przyjściu na świat Jej syna. Maryja chce zrozumieć, co Bóg próbuje objawić poprzez te próby. Sama nie zna odpowiedzi. Dlaczego Jej syn urodził się w trudnych okolicznościach rzymskiego spisu ludności? Dlaczego nie było miejsca w gospodzie? Dlaczego przyszedł na świat w takiej biedzie? Wszystkie te okoliczności przysporzyłyby wielkich cierpień niejednej matce. Maryja tymczasem pragnie pojąć Boży plan i żyć według niego. Z czasem zobaczy jeszcze wyraźniej, że okoliczności narodzin Jezusa są antycypacją tego, jak przyjdzie Mu umrzeć. Urodził się w uniżeniu, nędzy, pod rzymskim panowaniem. Umarł upokorzony i ubogi za sprawą władz rzymskich.

Warto zauważyć, jak odpowiedź Maryi różni się od reakcji osób, które słyszą od pasterzy, że anioł zwiastował narodziny Mesjasza. Tamci „dziwią się”, ale nie zadają sobie trudu, by pojąć sens tego, co się wydarzyło. W Ewangelii według św. Łukasza podkreślona zostaje powierzchowność ich reakcji i zgoła inna postawa Maryi. Zdziwienie jest w Biblii typową i naturalną reakcją na niezwykłe zdarzenia. Choć samo słowo nie nasuwa od razu negatywnych skojarzeń, u św. Łukasza zostaje użyte tam, gdzie sugeruje się deficyt wiary czy głębokiego zrozumienia zdarzeń. W przeciwieństwie do Maryi wielu z nas przeocza głębszy sens wydarzeń w naszym życiu. Często dotyczy to trudnych chwil, cierpienia. Mamy skłonność do uciekania przed nimi albo „własnoręcznego” ich naprawiania; do troskania się bądź uskarżania. Maryja przypomina, że Bóg zawsze chce nam coś uświadomić, nawet w trudnościach i cierpieniu. (E. Sri, W drodze z Maryją. Biblijna podróż z Nazaretu pod krzyż, Poznań 2019, s. 62–66; M. Lurker, Słownik obrazów i symboli biblijnych, Poznań 1989, s. 209–210).

2. Sztuka

„W 1485 roku we Florencji Domenico Ghirlandaio namalował swoją wizję Bożego Narodzenia. Obraz nosi tytuł Adoracja pasterzy, ale autor zgromadził na nim kilka epizodów związanych z przyjściem Jezusa na świat. Dzieło, jak to się we Włoszech często zdarza, można szczęśliwie oglądać in situ, w kościele Świętej Trójcy, w kaplicy fundatorów, Sassettich, na tle barwnej serii fresków tegoż autora.

Ghirlandaio nie skonstruował jakiejś łatanej dziwacznej szopy. Nakrył kilkoma spróchniałymi dechami dwie rowkowane kolumny i pod taki zdezelowany dach wstawił starożytny sarkofag jako żłób dla bydła, co zapewne niejeden raz miał okazję widzieć na własne oczy u praktycznych wieśniaków. Ale że sarkofag dla Maleństwa za głęboki, to nagie Dzieciątko położył na trawie przed sarkofagiem, na kraju długiego matczynego płaszcza, ścielącego się pięknie w idealny krąg na ziemi, krąg szafirowy ze złotym obrębkiem. Maria klęczy, adorując Synka, maleńkiego, ale pulchnego i pełnego uroku, z aureolą wokół zgrabnej główki. Za sarkofagiem malarz umieścił wołu i osła, zwierzęta „zaczerpnięte” z apokryfów, i zawsze już obecne w stajence, a obok - ustawił Józefa spoglądającego w dal, skąd nadciąga długi i bardzo strojny pochód Trzech Króli. A dopiero z boku, po prawej stronie obrazu, przy pustym sarkofagu wcisnął trzech pasterzy, niewątpliwie panów Sassettich. Jeden z nich, stojący z tyłu, nawet się nie zmieścił w całej postaci, choć jest bardzo ważny, bo trzyma w darze dla Jezusa owieczkę - symboliczne zwierzę ofiarne. Pochód Trzech Króli ciągnie się aż po horyzont, a w pobliżu Betlejem mija jakiś łuk triumfalny. Ten łuk, antyczny sarkofag, kolumny podtrzymujące drewniany dach szopy to aluzja do ustępującej wraz z pojawieniem się Jezusa Chrystusa pogańskiej ery starożytności” (B. Fabiani, Gawędy o sztuce sakralnej, Warszawa 2020, s. 68–69; Domenico Ghirlandaio, Adoracja Pasterzy, https://www.wga.hu/frames-e.html?/html/g/ghirland/domenico/5sassett/shepherd/shepher.html).

3. Życie

„Byłam na sali porodowej z córką i zięciem, gdy na świat przyszedł ich najmłodszy potomek. Cztery miesiące po tej radosnej chwili dotarło do mnie, jak ważne jest, by słuchać nie tylko tego, co się mówi, ale także tego, co zostaje przemilczane. Nie zauważyłam, nie odczytałam języka ciała świeżo upieczonej mamy, mojej własnej córki.

Bycie matką trójki małych dzieci nigdy nie było łatwe, ale moja silna córka policjantka przecież sobie z tym poradzi, prawda? Tak uważała jej rodzina. Owszem, była zmęczona, ale która mama noworodka nie jest?

Znowu wyjechałam, tym razem na siedmiotygodniowe tournée promujące moją drugą powieść, Podróż Cilki, kiedy mój wnuk miał sześć tygodni. Wsiadając do samolotu, czułam pewien niepokój o zdrowie córki, ale miałam też nadzieję, że z jej twarzy wkrótce zniknie źle maskowane zmęczenie. Dwa tygodnie przed narodzinami dziecka towarzyszyłam jej przy podpisywaniu umowy kupna działki pod budowę wymarzonego domu. W trzydziestym ósmym tygodniu ciąży planowała rozkład pomieszczeń. Tydzień po porodzie wybierała kafelki, krany, oświetlenie, dywany, kuchenkę, armaturę łazienkową i tak dalej, i tak dalej.

Po powrocie odwiedziłam rosnącego jak na drożdżach maluszka i jego starsze rodzeństwo, ale nie dostrzegłam u córki żadnej poprawy. Nadal miała się dobrze, nadal robiła wszystko, nadal była idealną mamą, ale czegoś jej brakowało. Boże Narodzenie nadchodziło wielkimi krokami. Był to zawsze najszczęśliwszy czas w życiu mojej małej dziewczynki - nikt tak nie uwielbia świąt jak ona. Część rytuałów wyniosła z domu, inne stworzyła sama dla własnej rodziny. Choinkę ubierała na długo przed tradycyjną datą, już 1 grudnia, bo zawsze chciała mieć jak najwięcej czasu na to, żeby nacieszyć się tym okresem. W tym roku wyglądało to inaczej. Owszem, choinka stanęła w pokoju, ale córka ubierała ją przez kilka dni, a nie, jak poprzednio, natychmiast. Mówiła nam: Chciałabym spędzić chociaż jeden dzień w domu, w piżamie, z synkiem, żeby go wreszcie poznać. Obiecywaliśmy, że jej to umożliwimy, ale potem za każdym razem znajdowaliśmy jakiś powód, żeby się jednak przebrała, zrobiła makijaż i wyszła z domu.

Zabrzmi to dziwnie, ale nawet nowo narodzone dziecko zdawało się spiskować przeciwko niej. Synek nigdy nie marudził, rzadko płakał, uśmiechał się, chichotał i spał w wózku, kiedy był wożony po kolejnych centrach handlowych. Przegapiliśmy tyle sygnałów. W końcu to dzięki zięciowi dotarło do nas, co się dzieje, i wreszcie usłyszeliśmy wołanie o pomoc. Razem z całą rodziną wybrałam się na zakończenie roku w przedszkolu mojego pięcioletniego wnuka. Chciałam, żeby wszyscy zapamiętali ten dzień, więc kazałam im się ustawić do wspólnej fotografii. Wtedy to zauważyłam. Ta chwila powinna być jednym z najszczęśliwszych momentów w życiu mojej córki, tymczasem ze zdjęcia spoglądała na mnie jej twarz z martwymi oczami i wymuszonym uśmiechem.

Nazajutrz nie chciała wejść pod prysznic, przebrać się z domowych dresów ani nałożyć makijażu. To samo następnego dnia, i następnego. Jej mąż nie wiedział, co robić, i zadzwonił do mnie. Poprosił, żebym przyszła i „z nią porozmawiała”. Robił wszystko, co trzeba było zrobić, żeby nakarmić, wykąpać i ubrać dwójkę starszych dzieci. Jego żona karmiła niemowlę, kiedy było głodne.

- Jestem kompletnie rozbita - powiedziała, kiedy zapytałam, co się z nią dzieje. - Od tygodni wołam o pomoc i nikt nie słucha - dodała. - Nie widziałaś tego? Musiałam sama ci to powiedzieć?

Wszyscy wspólnie pracujemy nad tym, żeby na powrót poskładać moje rozbite dziecko, drobnymi kroczkami. Wiemy już, że po dwóch krokach do przodu zawsze następuje jeden krok wstecz. To od nas zależy, czy to rozpoznamy i jak zareagujemy na potrzeby świeżo upieczonej mamy, a to z kolei zadecyduje o tym, ile czasu będzie potrzebować, zanim znowu zacznie uśmiechać się do dzieci, bawić z nimi i cieszyć tym, co wnoszą w jej życie” (H. Morris, Opowieści o nadziei. Znajdowanie inspiracji w codziennym życiu, Warszawa 2021, s. 175–179).