Trzy kroki ku homilii, ks. Marek Gilski

Gdzie jest nowo narodzony Król żydowski? Ujrzeliśmy bowiem Jego gwiazdę na Wschodzie i przybyliśmy oddać Mu pokłon (Mt 2, 2).

1. Biblia

W całym pogańskim antyku gwiazdy uchodziły za żywe istoty obdarzone rozumem, troszczące się o świat i nie mogące być zbrukane złem. Ludy pierwotne czciły je jako bogów. W piśmie klinowym znakiem Boga jest gwiazda. Gdy chciano nazwać tę ponadzmysłową wielką Istotę, wskazywano na niebo. Astrologia opanowała cały starożytny świat. Zgodnie z właściwymi jej zapatrywaniami uważano, że los każdego człowieka zależy od gwiazdy, pod którą się urodził. Księga Powtórzonego Prawa ostrzega Izraelitów przed kultem gwiazd: „Gdy podniesiesz oczy ku niebu i ujrzysz słońce, księżyc i gwiazdy, i wszystkie zastępy niebios, obyś nie pozwolił się zwieść, nie oddawał im pokłonu i nie służył, bo Pan, Bóg twój, przydzielił je wszystkim narodom pod niebem” (4, 19). Zdaniem Klemensa Aleksandryjskiego Bóg dopuścił kult gwiazd, żeby poganie „nie stali się całkowicie bezbożni i nie zginęli ostatecznie. (...) A przecież ta droga była dana ludom pogańskim: spojrzeć w górę ku Bogu przez kult gwiazd”.

W Piśmie Świętym gwiazdy są stworzeniami, które radośnie wypełniają rozkazy Stwórcy. Najbardziej istotna treść biblijnej symboliki gwiazd zasadza się na odniesieniu jej do Chrystusa. Prorok Moabitów, Balaam, prorokuje o Mesjaszu: „Widzę go, lecz jeszcze nie teraz, dostrzegam go, ale nie z bliska: wschodzi Gwiazda z Jakuba, a z Izraela podnosi się berło” (Lb 24, 17). Wizja ta jest też zapowiedzią królestwa Chrystusowego, ponieważ na Wschodzie oddawano królowi należny hołd, nazywając go „Słońcem”, „Gwiazdą” albo „Wschodem słońca”.

W starożytnym świecie popularna była idea gwiazdy sygnalizującej narodziny kogoś wielkiego albo króla. Proponowano rozmaite wyjaśnienia co do tego, czym była ta gwiazda prowadząca mędrców: (1) była to kometa, na przykład kometa Halleya która pojawiła się w 12–11 roku p.n.e.; (2) była to planetarna koniunkcja Jowisza i Saturna, która nastąpiła w 7 roku p.n.e. i wyglądała jak jedna, jasna gwiazda; (3) był to wybuch gwiazdy - supernowej - który miał być dostrzeżony w 5–4 roku p.n.e. Słabością tych naturalistycznych wyjaśnień jest to, że w Ewangelii Mateusza gwiazda prowadzi mędrców i zatrzymuje się nad konkretnym domem (2, 9) - czego zwykłe gwiazdy nie robią. To sugerowałoby, że - niezależnie od tego, jaka była natura gwiazdy opisanej w drugim rozdziale Ewangelii Mateusza - Bóg w nadzwyczajny sposób interweniował, by doprowadzić mędrców do Mesjasza. Interesującą propozycją jest ta, by w prowadzącej mędrców gwieździe widzieć figurę anielską. W tradycji żydowskiej gwiazdy były kojarzone z aniołami i przewodnia gwiazda z Ewangelii Mateusza przywołuje na myśl wysłanego przez Boga anioła, mającego prowadzić lud przez pustynię podczas wędrówki do Ziemi Obiecanej (Wj 14, 19). Zatem, choć początkowo jakieś naturalne zjawisko gwiezdne mogło prowadzić magów w ich poszukiwaniach króla, to - jak wskazuje nam Mateusz – Bóg dał mędrcom nadnaturalnego przewodnika mającego ich prowadzić do Chrystusa, dokładnie tak jak dał Izraelowi anioła mającego prowadzić go przez pustynię.

Święty Ignacy, biskup i męczennik antiocheński, głosi pochwałę tej gwiazdy, gdyż jest ona objawieniem tajemnicy Chrystusa. Była ona jaśniejsza ponad wszystkie gwiazdy, a światło jej było niewypowiedziane i zadziwiła swoją nowością. Wszystkie inne gwiazdy razem ze słońcem i księżycem chórem ją otoczyły, a ona dawała więcej światła niż wszystkie pozostałe. Zapanowało zdumienie, skąd się wzięło to nowe zjawisko. Apokalipsa św. Jana, która pozwala nam przyjrzeć się ostatecznemu wypełnieniu się wszystkich rzeczy, nazywa Chrystusa „gwiazdą świecącą, poranną” (22, 16), a św. Piotr upomina wiernych, aby w ciemnościach tego czasu kierowali się światłem słów proroczych, „aż dzień zaświta, a gwiazda poranna wzejdzie w waszych sercach” (2 P 1, 19) (C. Mitch, E. Sri, Ewangelia według św. Mateusza. Katolicki komentarz do Pisma Świętego, Poznań 2019, s. 23–26; D. Forstner, Świat symboliki chrześcijańskiej, Warszawa 1990, s. 101–103).

2. Sztuka

„Do sztuki trafili i gwiazda, i magowie, i naturalnie król Herod. Przedstawienie Pokłonu Mędrców znajdujemy już na freskach w katakumbach. Wprawdzie są to malowidła bardzo prymitywne, a mędrców raz jest dwóch, a kiedy indziej czterech, jako że ewangelista nie podał dokładnych danych, ale są. Liczbę trzech wywnioskowano z trzech darów wspomnianych przez Mateusza, natomiast godność królewską nadał im pisarz wczesnochrześcijański, Tertulian, na przełomie II i III wieku na podstawie Psalmu 71; „Królowie Tarsisu i wyspy przyniosą dary, królowie Arabów i Saby przywiozą upominki”. Później „ochrzczono” ich jako Melchiora, Kacpra i Baltazara, obdarowano koroną i zróżnicowano, jeśli chodzi o wiek: z Melchiora zrobiono człowieka starego, z Baltazara w wieku średnim, a z Kacpra - młodego. Z czasem Kacper na obrazach został Murzynem. I każdemu z nich przydzielono owe dary zapisane w Ewangelii: Melchior miał wręczyć Jezusowi złoto, dar należny królowi, Baltazar mirrę - dar potrzebny Jezusowi jako człowiekowi śmiertelnemu, a Kacper - kadzidło - jako dar składany Bogu. I od półtora tysiąca lat artyści tak malują. A kiedy nastał obyczaj urządzania specjalnych procesji z okazji święta Objawienia Pańskiego i przez włoskie miasta przeciągał barwny pochód trzech króli-przebierańców, tamtejsi malarze wzbogacili repertuar o liczną świtę towarzyszącą przybyszom i egzotyczne zwierzęta. Taki niezwykle bogaty w szczegóły i barwny jest cudowny fresk obiegający małą prywatną kaplicę Medyceuszy w Palazzo Medici Ricardi we Florencji, wykonany w połowie XV wieku przez Benozza Gozzolego, ucznia Fra Angelica, a zatytułowany Pochód Trzech Króli, czy bajeczne zupełnie malowidło na desce Gentile da Fabriano w zbiorach Uffizi” (B. Fabiani, Biblia w malarstwie, Warszawa 2020, s. 211–212; Gozzoli, B., Pochód Trzech Króli [fragment], kaplica w Palazzo Medici Riccardi, Florencja; Gentile da Fabriano, Pokłon Trzech Króli, 1423, Galleria degli Uffizi, Florencja).

3. Życie

„Kiedy Gabriel Garcia Marquez, odnoszący wielkie sukcesy pisarz latynoamerykański, przyszły laureat literackiej Nagrody Nobla, zaczynał pisać książkę Sto lat samotności, która później zyskała miano arcydzieła, miał, jak to się zwykło mówić, nóż na gardle.

Zwyczajnie powiedział do żony:

- Zajmij się wszystkim.

I spędził zamknięty w pokoju całe osiemnaście miesięcy.

Biedna kobieta musiała uważać na właściciela domu (niezbyt wrażliwego na poezję) prowadzić z nim niekończące się rozmowy, prosząc o przedłużenie czasu na spłatę raty za czynsz, radzić sobie z wydatkami, mając mało pieniędzy, których ciągle ubywało...

A powieściopisarz siedział przez cały czas zamknięty w pokoju i tworzył stronę po stronie, wykreślał, niszczył, pisał od nowa, poprawiał, wymyślał, zmieniał.

Zanim samotność pojawiła się w tytule książki, była stanem, jakiego doświadczył autor.

Wyszedł tylko raz. Żeby sprzedać samochód.

Kiedy w końcu poszedł z książką na pocztę, żeby wysłać ją do swego wydawcy w Argentynie (sam przebywał wtedy w Meksyku), urzędnik zimno oznajmił:

- Osiemdziesiąt trzy pesos.

Marquez zamarł. Miał tylko czterdzieści pięć. Nie zastanawiając się zbytnio, podzielił rękopis na dwie części i wysłał pierwszą.

Następnie poszedł do lombardu i zastawił piecyk, suszarkę i mikser. W ten sposób zdobył pieniądze potrzebne, aby wysłać wydawcy drugą połowę książki.

Żona powiedziała jedynie:

- A teraz brakuje tylko tego, żeby ta przeklęta książka okazała się nic niewarta!...

Sprzedał na całym świecie ponad trzy miliony egzemplarzy.

Umiemy policzyć trzy miliony egzemplarzy. W umyśle zsumować pieniądze zainkasowane za prawa autorskie. Wyobrazić sobie, co można zrobić z taką górą pieniędzy.

Udajemy, że nie dostrzegamy, iż samochód nie jest przede wszystkim rzeczą do kupienia, lecz może być rzeczą, której trzeba się pozbyć. Że za możliwość podróżowania po świecie płaci się wcześniej przebywaniem w zamknięciu przez osiemnaście miesięcy i harówką nad zbiorem kartek, zapominając o wszystkim innym.

Być może na świecie byłoby więcej arcydzieł (nie myślę tylko o książkach; każda praca, samo życie może być dziełem sztuki), gdybyśmy wszyscy, zanim pomyślimy o tym, co możemy zyskać, zastanowili się uczciwie, jaką cenę jesteśmy gotowi zapłacić, aby dokonać w życiu czegoś wartościowego” (A. Pronzato, W poszukiwaniu zaginionych cnót, cz. 1, Kraków 2006, s. 113–114).