Trzy kroki ku homilii, ks. Marek Gilski

Jezus wziął z sobą Piotra, Jana i Jakuba i wyszedł na górę, aby się modlić (Łk 9, 28b).

1. Biblia

Góry i pagórki są dominującym elementem krajobrazu biblijnego – w Piśmie Świętym znaleźć można około 500 wzmianek na ich temat. W świecie obrazowości biblijnej nie można przeprowadzić wyraźnego podziału na góry i pagórki lub wzgórza. Zawsze są to wysoko położone tereny. Biblijne znaczenia przypisane górze wydają się paradoksalne. Góry są czasami symbolem schronienia i bezpieczeństwa, a czasem miejscem, w którym można zostać zabitym. Czasami są niedostępne, jałowe i niezamieszkałe, a mimo to są miejscem, w którym Boży lud będzie mieszkał, ciesząc się obfitością. Jako miejsce spotkań religijnych góry są terenem pogańskiego kultu potępionego przez Boga, a jednocześnie miejscem prawdziwego kultu, który Pan nakazuje. Góry i pagórki są w Piśmie Świętym zarówno zjawiskiem fizycznym, jak i symbolem duchowym.

Niemal od samego początku biblijnej narracji góry są miejscem duchowych doświadczeń, spotkań z Bogiem lub Jego objawień. Według Ez 28, 13-15 ogród Eden był położony na górze. Abraham okazał gotowość złożenia w ofierze Izaaka, po czym spotkał Boga na górze (Rdz 22, 1-14). Bóg ukazał się Mojżeszowi i przemawiał doń z wnętrza płonącego krzewu na górze Bożej Horeb (Wj 3, 1-2), w tym samym miejscu Bóg spotkał Eliasza (1 Krl 19, 8-18). Największym spośród doświadczeń Izraelitów było wydarzenie na górze Synaj (Wj 19), kiedy Mojżesz wstąpił na górę otoczoną obłokiem, by spotkać się z Bogiem. Podobny obraz przedstawiono w Nowym Testamencie, w opisach związków łączących Jezusa z górami. Jezus odchodził w góry, szukając samotności (J 6, 15), aby się modlić (Mt 14, 23; Łk 6, 12) i nauczać (Mt 5, 1; Mk 3, 13). Na górze oparł się kuszeniu szatana (Mt 4, 8; Łk 4, 5). Na górze też doszło do Jego przemienienia (Mt 17, 1-8; Mk 9, 2-8; Łk 9, 28-36), a z Góry Oliwnej Jezus wstąpił do nieba (Dz 1, 10-12).

Chociaż Jezus wybrał trzech Apostołów na świadków tak niezwykłego wydarzenia, ci byli zmorzeni snem! Nie powinno nas to jednak aż tak bardzo zaskakiwać, gdyż w Piśmie Świętym sen często towarzyszy wizji lub spotkaniu z Bogiem. Można zatem zadać sobie pytanie, czy aby ich sen nie jest „skosztowaniem śmierci”, tak że kiedy się ocknęli i ujrzeli Jego chwałę, zakosztowali przyszłego udziału w Jego zmartwychwstaniu? Tego, czego przez chwilę doświadczyli na drodze antycypacji, doświadczy później Szczepan, gdy „zasnął” w swoim męczeństwie (Dz 7, 60). Ten obraz można odnieść do wszystkich chrześcijan: „Zbudź się, o śpiący i powstań z martwych, a zajaśnieje ci Chrystus” (Ef 5, 14).

Słowa mówiące o tym, że Jezus się modlił, wskazują czytelnikowi, że za chwilę zdarzy się coś znaczącego. Jezus przed wyborem Dwunastu także wyszedł na górę, by się modlić, co stanowiło nawiązanie do Mojżesza podobnie wchodzącego na górę, kiedy zebrał razem dwanaście pokoleń Izraela. Kluczowym wydarzeniom w życiu Jezusa zawsze towarzyszy modlitwa. Dotyczy to Jego chrztu, powołania Dwunastu, wyznania Piotra i przemienienia. Modlitwa była centralnym aktem osoby Jezusa. Udział w modlitwie Jezusa nie jest jakimś pobożnym dodatkiem do lektury Ewangelii. Przeciwnie, jest podstawową przesłanką, aby mogło zaistnieć właściwe rozumienie. Ten, kto się modli, zaczyna widzieć (P. T. Gadenz, Ewangelia według św. Łukasza. Katolicki komentarz do Pisma Świętego, Poznań 2020, s. 200–206; L. Ryken, J. C. Wilhoit, T. Longman III, Słownik symboliki biblijnej. Obrazy, symbole, motywy, metafory, figury stylistyczne i gatunki literackie w Piśmie Świętym, Warszawa 2017, s. 227–229; J. Ratzinger, Tajemnica Jezusa Chrystusa, Kielce 1994, s. 24–25).

2. Sztuka

Wśród bardzo licznych malowideł wykonanych przez Rafaela Santi (1483–1520) w czasie jego krótkiej, ale olśniewającej kariery artystycznej „najbardziej wysławianym, najpiękniejszym i najbardziej boskim” było Przemienienie Pańskie (dziś w Pinakotece Watykańskiej), ostatnie dzieło artysty i jego duchowy testament: gdy skończył malować oblicze Chrystusa „nie wziął już więcej pędzla do ręki, bo śmierć zaskoczyła go” przedwcześnie w 1520 roku. Obraz ten, wraz ze Wskrzeszeniem Łazarza zleconym Sebastiano del Piombo (dziś w Londynie), zamówiony został przez kardynała Giulia de Medici do katedry w Narbonne we Francji, której był biskupem tytularnym. Ikonografia obrazu jest zupełnie niezwykła, gdyż nie przedstawia on jedynie epizodu tytułowego, ale również to, co w Ewangeliach opowiedziane jest później, czyli spotkanie apostołów z opętanym chłopcem, który zostanie w cudowny sposób uzdrowiony przez Chrystusa po zejściu z góry Tabor. U góry Zbawiciel zatopiony w świetle wznosi się ku niebu między Mojżeszem i Eliaszem, u dołu zaś, u stóp Chrystusa, Piotr, Jakub i Jan odwracają się zdumieni wydarzeniem. Intensywna świetlistość boskiego objawienia zdecydowanie kontrastuje z ciemną tonacją dominującą w strefie niższej, z której wyłaniają się poruszone, pełne emocjonalnego napięcia postacie apostołów i opętanego oraz jego rodziny. Z tego dramatycznego kontekstu wyodrębnia się wspaniała klęcząca postać kobieca symbolizująca Łaskę, jakiej można dostąpić dzięki Wierze. Konserwacja przeprowadzona w latach siedemdziesiątych odkryła w pełni niezwykle wysoką jakość artystyczną dzieła i wydobyła na światło dzienne kilka niezupełnie dopracowanych szczegółów. Pozwoliła też przyznać rację opinii Vasariego, że „przy obrazie tym był ciągle zatrudniony, własnoręczne doprowadzając go do doskonałości”, i wykluczyć tym samym udział warsztatu, jaki do tej pory podejrzewano, w dokończeniu dzieła po śmierci mistrza. (C. Pietrangeli, Watykan. Arcydzieła malarstwa, Warszawa 2008, s. 234, il. 236; J. Seibert, Leksykon sztuki chrześcijańskiej. Tematy, postacie, symbole, Kielce 2007, s. 264).

3. Życie

„Guardini przypomina naukę swojej starej nauczycielki, która mówiła: Pamiętaj, że jest nie tylko wielka miłość względem bliźniego, lecz także mała! Na tę dużą bez wątpienia przychodzi czas, kiedy musimy pomóc komuś w wielkiej potrzebie albo kiedy musimy zachować wiarę pośród wielkich trudności. Lecz na tę małą zawsze jest czas, jest to codzienna miłość. Nazywa się uprzejmość.

Pamiętam natomiast naukę mojego ojca, która zawiera się w krótkim stwierdzeniu: Trzeba tak mało.... To był jego wielki sekret, który starał się mi przekazać przy każdej okazji. Trzeba tak mało.... Uśmiechu. Pięciu minut. Wyrozumiałego słowa. Przyjaznego gestu. Uprzejmości względem niemiłej osoby. Drobnego gestu szczodrości w stosunku do człowieka, który na nią nie zasługuje. Odrobiny cierpliwości dla starego nudziarza. Trochę uwagi poświęconej natrętowi. Kartki wysłanej z zagranicy zapomnianemu przez wszystkich człowiekowi. Z wiekiem, kiedy przybywa mi siwych włosów na skroniach, ta rada wydaje mi się coraz bardziej aktualna. Ojciec oczywiście nie chciał rozwiązać wszystkich problemów świata. Wiedział, że jest ich zbyt dużo i że zbyt wiele do tego potrzeba. Ograniczył się do dania mi rady, abym zaczął rozwiązywać niewielkie problemy kogoś, kto jest niedaleko. Zrozumiałem, że tak niewiele potrzeba, żeby zmienić coś w swoim życiu, a w rezultacie zmienić także coś na świecie. Twierdzę jednak, że potrzeba wiele odwagi, żeby przyznać, że... trzeba tak mało. Przyzwyczailiśmy się do tego, że nawet najmniejsze problemy rozwiązujemy za pomocą niekończących się dyskusji, dalekosiężnych i rozbudowanych planów, ton dokumentacji, kwestionariuszy, podniosłych deklaracji, i dlatego to tak mało napawa nas strachem. A miłosierdzie nadal jest samotne, nie wspierają go uprzejmość i delikatność...” (A. Pronzato, W poszukiwaniu zaginionych cnót, cz. 2, Kraków 2007, s. 39–40).