Trzy kroki ku homilii, ks. Marek Gilski

Ojcze, daj mi część własności, która na mnie przypada (Łk 15, 12).

1. Biblia

Dziedziczenie po ojcu jest udokumentowanym zwyczajem społeczno-prawnym, praktykowanym w różnych kulturach biblijnych. Dziedzictwo było darem, jaki dobry ojciec zapewniał swoim dzieciom (Prz 13, 22). Głównym celem prawa dziedziczenia w Starym Testamencie było zachowanie nieruchomości w rękach rodziny. Obraz dziedzictwa zyskuje duchowe znaczenie w Nowym Testamencie, gdzie dotyczy ludu Bożego i królestwa Bożego (1 Kor 6, 9. 10), życia wiecznego (Mk 10, 17), zbawienia (Hbr 1, 14) oraz nowego nieba i nowej ziemi (Ap 21, 7). Stanowi błogosławieństwo, którego gwarantem jest Bóg udzielający obietnicy (Ga 3, 18; 4, 13). Dziedzictwo to jest też niezniszczalne (1 Kor 15, 50).

Spadek zazwyczaj rozdzielano po śmierci spadkodawcy (Lb 28, 8-11), można było to jednak zrobić także za jego życia (Syr 33, 20-24), aczkolwiek tego nie zalecano. Młodszy syn sam podejmuje taką inicjatywę i występuje z żądaniem wobec ojca: „Daj mi część mojej własności”. To oznacza, że dla niego ojciec mógłby równie dobrze nie żyć. Ten, mimo że nie ma takiego obowiązku, i mimo że traci w ten sposób twarz, stosuje się do tego żądania z szacunku dla wolnej decyzji syna. Ponieważ pierworodnemu synowi przypadała w udziale podwójna część spadku (Pwt 21, 17), można wnosić, że młodszy syn otrzymał jedną trzecią majątku. Pozostałe dwie trzecie były przeznaczone dla starszego syna, a zatem ojciec nie przesadza, kiedy mówi później: „Wszystko, co moje, do ciebie należy” (Łk 15, 31).

Starszy syn nie dopomina się o swój przydział, młodszy jednak postanawia swoje sprawy wziąć we własne ręce. Może uznał, że ojciec nie dba o niego właściwie, może miał pomysł na ciekawsze życie... Opuszcza ojcowski dom, zabierając wszystko, co otrzymał. Wyjechawszy w dalekie strony, uwalnia się skutecznie od ojcowskiej kurateli.

Analogia z Księgą Rodzaju jest uderzająca. Dwaj synowie – dwie różne, choć zewnętrznie bardzo podobne do siebie istoty. Jak człowiek, który wyszedł z ręki Stwórcy i ten po upadku, który od Ojca się oddalił, bo musiał się oddalić, gdyż właśnie oddaleniem (wygnaniem) skutkuje i jest fakt, że przekraczając edeński zakaz, wziął swój los we własne ręce. Oddaliwszy się zaś, czyli unicestwiwszy dotychczasową bliskość z ojcem, zyskuje pełną osobistą swobodę i żyje według własnych reguł. Nie znaczy to, że żyje w sposób niegodny i gorszący. Wcale niekoniecznie. On tylko żyje tak, jakby nie miał ojca. Długo używa swobody. Tak długo, jak długo wystarcza zasobów, które otrzymał, udając się w dalekie strony. Nastaje jednak moment, gdy już niczego nie posiada. Jego posag się wyczerpał. Już wcześniej, w miarę topnienia majątku, zmuszony był dokonywać zmian w swoim postępowaniu, teraz czeka go najdotkliwsza korekta. Ciągle jednak broni swych poprzednich wyborów, swego dotychczasowego status quo – jak Jonasz uciekający do Jaffy, jak słabnący Samson, ufny, że jednak starczy mu sił, jak oślepły Tobiasz wypatrujący śmierci. Ima się zajęcia świniopasa, bo łatwiej zgodzić się na hańbiące zajęcie niż zaprzeczyć sobie i swoim przywiązaniom. Teraz jednak pojawia się przeszkoda, której już nie potrafi obejść. Na kraj spada klęska głodu. Sytuacja wydaje się nie mieć wyjścia, chyba że syn, kwestionując swe dotychczasowe rozstrzygnięcia, wycofa się z nich i zgodzi wrócić do punktu, z którego startował – do domu ojca, gdzie jest jego miejsce. Jonasz wyrusza do Niniwy, Gedeon burzy ołtarz Baala, Samson wraca do żony, a Tobiasz wyprawia syna w drogę do Medii... Każda z tych niemal heroicznych decyzji, kiedyś zdawałoby się niemożliwych do zaakceptowania, dokonuje się dzięki marnotrawstwu! Dzięki temu, że bohater przekracza siebie takiego, jakim był na początku i wyzbywa się tego, co go dotąd określało. Dzięki temu, że ludzki los został przez Stwórcę zaprojektowany jako nieustanne marnotrawienie tego, w co nas od zarania wyposażył. A wyposażył nas w nas samych, w cały świat i wszelkie tkwiące w nim możliwości, jednak sam fakt, że mamy jakieś określone właściwości, oznacza, że już na wstępie spora część tego bogactwa jest dla nas niedostępna. Każda też najdrobniejsza, najmniej istotna decyzja jest równoznaczna z rezygnacją ze wszystkich innych rozwiązań możliwych do przyjęcia w danym momencie.

Syn marnotrawny opuszcza rodzicielski dom, nie wiedząc, że ta podróż pozwoli mu rozpoznać i zaakceptować siebie. Pozbawiony ochrony, jaką tu miał, pozna rzeczywiste granice swych możliwości i istotę złudzeń na własny temat. Pozna miarę swego buntu przeciw Ojcu („zgrzeszyłem względem ciebie”). Im gruntowniej wniknie w siebie, im prawdziwszy będzie wynik jego poznania, tym gwałtowniej zatęskni do powrotu, to znaczy do siebie, jakim jest. To właśnie oznacza jego powrót do domu ojca: zgodę na siebie, jakim uczynił go Stwórca, a ściślej: przyznanie Stwórcy prawa do decydowania o tym, jakim będzie. Wąż tak łatwo namówił niewiastę do złamania zakazu, bo przekonał ją, że podlega ograniczeniom, na które może nie wyrazić zgody. Że powinna z Bogiem zawalczyć o więcej dla siebie, sama być jak Bóg. Jej decyzja, by być kimś innym, np. dysponować inną wolnością niż taka, jaką od Niego otrzymała, jest właściwym początkiem wygnania – odejścia w dalekie strony z domu Ojca. Trzeba zaprzeczyć tej decyzji, by zacząć posuwać się w odwrotnym kierunku (P. T. Gadenz, Ewangelia według św. Łukasza. Katolicki komentarz do Pisma Świętego, Poznań 2020, s. 320–321; L. Ryken, J. C. Wilhoit, T. Longman III, Słownik symboliki biblijnej. Obrazy, symbole, motywy, metafory, figury stylistyczne i gatunki literackie w Piśmie Świętym, Warszawa 2017, s. 177; M. Szamot, Oto ty, Adamie, Poznań 2020, s. 249–251).

2. Sztuka

Przypowieść o synu marnotrawnym przedstawiano szczegółowo w średniowiecznych ilustrowanych Bibliach, na witrażach lub gobelinach. W niderlandzkim malarstwie XVI i XVII w. bardzo popularnym tematem było hulaszcze życie syna marnotrawnego w otoczeniu nierządnic i kompanów od kieliszka. Natomiast Rembrandt skoncentrował się na ukazaniu bolesnego i jednocześnie szczęśliwego spotkania ojca z synem. Rembrandt maluje Powrót syna marnotrawnego (ok. 1662–1669, Ermitaż, Sankt Petersburg) po śmierci ukochanej żony, gdy dżuma zabiera jego kochankę oraz kiedy umiera jego umiłowany syn Tytus.

Na pierwszym planie znajdują się postacie stojącego ojca i tulącego się doń na klęczkach marnotrawnego syna. Po prawej stronie widać postać starszego brata. Uwagę przykuwa najpierw marnotrawny syn. Ogolona głowa, nędzny strój, zniszczone buty. Więzienie, obóz czy wojsko – wszędzie tam goliło się głowy, aby pozbawić indywidualności. Młodszy i powracający syn ma wyniszczone ciało i zniszczone buty. Lewa stopa pokryta jest bliznami. Musiał przejść daleką drogę, która zadała mu rany. Jest pozbawiony niemal wszystkiego. Jeśli jednak dobrze się przyjrzymy, zobaczymy, że u boku ma miecz... Nie sprzedał miecza, ponieważ tylko on podkreślał jego pochodzenie.

Starszy syn nie odszedł z domu ojca, a przynajmniej fizycznie. Czynił całe życie to, co właściwe, zapewne ciężko pracując. Przypowieść biblijna pokazuje jednak, że w sercu odszedł z domu dużo dalej niż młodszy z synów. Zapewne musiał być wzorem, a tam, gdzie się pojawia przewaga kategorii „muszę”, „powinienem” zamiast „chcę” czy „lubię”, tam przewija się dyskretna nitka śmierci. Starszy syn z obrazu jest obserwatorem na dystans, patrzącym z podwyższenia. Nie czyni on gestu powitania, nie uśmiecha się. Istnieje też przestrzeń między ojcem a starszym synem, jak napięcie domagające się rozładowania. Ojciec pochyla się nad młodszym synem. Jego ręce spoczywają na ramionach syna, wyrażając wielką czułość jak i ciężkie brzemię starości, a z jego twarzy emanuje łaskawość i dobroć (T. Delurski, Medytacja na temat straty – Rembrandt „Powrót syna marnotrawnego”, https://niezlasztuka.net/o-sztuce/rembrandt-powrot-syna-marnotrawnego/; J. Seibert, Leksykon sztuki chrześcijańskiej. Tematy, postacie, symbole, Kielce 2007, s. 309).

3. Życie

„Pamiętam dobrze człowieka, który był mordercą. Podczas libacji alkoholowej zamordował konkubinę. Miał majaki alkoholowe. Zobaczył, że konkubina jest potworem. Chciał się przed nim bronić i zadał jej ponad 40 ciosów nożem. Potem wyczerpany zasnął. Gdy się obudził, oddał się w ręce policji. W ramach przygotowania do procesu trafił na badania do szpitala psychiatrycznego. Tam okazało się, że ma guza mózgu. Zamiast do więzienia trafił do hospicjum. Poinformowano mnie, że jest niewierzący i nie życzy sobie kontaktu z księdzem. Zwykle idę do takich osób, przedstawiam się, mówię, że szanuję ich przekonania, ale żeby nie zdziwili się, gdy będę chodził z sakramentami do ich sąsiadów z pokoju. A gdyby chcieli porozmawiać, to jestem otwarty. Tego człowieka nie miałem nawet szansy zobaczyć, bo gdy widział, że idę do pokoju z komunią, wychodził do ubikacji. Mijały tygodnie, a ja nawet nie wiedziałem, jak on wygląda. Choroba postępowała i w pewnym momencie nie był już w stanie wstać z łóżka. Nie mógł dłużej ukrywać się przede mną. Gdy chodziłem z komunią do sąsiadów, obserwował mnie. Któregoś dnia zaczęła się agonia. Lekarka spytała go, czy na pewno nie chce spotkania z księdzem. Powiedział, że chce. Przyszedłem do niego wieczorem, było ciemno. Zaczął się spowiadać, pomagałem mu. Powiedziałem, że udzielam mu rozgrzeszenia, a on nagle: Po co, przecież jaja sobie robię z księdza... No to jak pan sobie robi jaja, to nie mogę dać panu rozgrzeszenia. Wyszedłem. Następnego dnia przyszedłem z komunią do jego pokoju. Nadal żył. Poprosił: Niech ksiądz dzisiaj przyjdzie, wyspowiadam się. Nie będzie pan sobie robił jaj?Dzisiaj nie. I dodał głośno: Wszyscy wiecie, dlaczego tu trafiłem. Ale ja mam takie rzeczy na sumieniu, o których nie wiecie, a ja nigdy nie potrafiłem o nich nikomu powiedzieć.

To były sprawy, które obciążały go bardziej niż morderstwo. Przyjął rozgrzeszenie, komunię, ostatnie namaszczenie. Pielęgniarki, które były na dyżurze, mówiły, że całkiem się zmienił. Przestał kląć i złorzeczyć. Złe oczy rozpogodziły się. Zamilkł. Leżał spokojny. Umarł w Boże Narodzenie. To było dla mnie duże przeżycie. Widziałem proces, jaki Pan Bóg przeprowadził w tym człowieku” (Co widać w oczach umierających, rozmowa z ks. Adamem Trzaską [w:] M. Mazurek, W. Harpula, Nad życie. Czego uczą nas umierający, Kraków 2021, s. 271–273).