Trzy kroki ku homilii, ks. Marek Gilski

Kiedy więc Jezus ujrzał Matkę i stojącego obok Niej ucznia, którego miłował, rzekł do Matki: „Niewiasto, oto syn Twój” (J 19, 26).

1. Biblia

Świadkami ukrzyżowania Jezusa jest kilka kobiet, Jego uczennic – wśród nich Maria Magdalena (Mk 15, 40). Jednak tylko Jan wspomina o Matce Jezusa stojącej pod krzyżem. Synoptycy piszą, że kobiety przyglądały się jedynie z daleka (Mt 27, 55), Jan natomiast relacjonuje, że stały obok krzyża. Na wzór wesela w Kanie spotkanie Matki Jezusa i umiłowanego Ucznia u stóp krzyża także opowiada o wydarzeniu, które objawia duchową tajemnicę. W sensie dosłownym Jezus w akcie synowskiej miłości powierza swoją Matkę opiece umiłowanego Ucznia. W starożytności kobiety pozbawione męskiej opieki, szczególnie te z niższych warstw, stały najniżej w hierarchii i społeczeństwo nie zapewniało im niemal żadnej ochrony. Ich utrzymanie zależało od mężczyzny, zwykle od męża lub syna. Po śmierci Jezusa Maryja pozostałaby bez męża czy syna, który sprawowałby nad Nią opiekę, dlatego Jezus powierza Ją umiłowanemu Uczniowi. Ale ów akt ma głębsze znaczenie: jest nie tylko wyrazem troski o dalszy materialny czy społeczny los Matki.

U Jana Maryja pojawia się jedynie tu i w Kanie (2, 1-12) i w obu przypadkach Jezus zwraca się do Niej słowem „Niewiasto”. Ani w dziełach starożytnych Greków czy Rzymian, ani w dziełach żydowskich nie znaleziono innego przypadku, żeby syn zwracał się do matki „niewiasto”. Zatem ten wyjątkowy tytuł wyraźnie wskazuje, że coś musi łączyć dwie sceny: Kanę i Golgotę, zwłaszcza że w obu jest mowa o „godzinie Jezusa”. Uroczysty tytuł „Niewiasta” może nawiązywać, zgodnie z grą odniesień charakterystycznych dla czwartej Ewangelii, do „niewiasty” stojącej u zarania historii ludzkości i do słynnego fragmentu z Księgi Rodzaju, który jest odczytywany przez tradycję chrześcijańską w kluczu mariologicznym: „Wprowadzam nieprzyjaźń między ciebie [węża] a niewiastę, pomiędzy potomstwo twoje a potomstwo jej. (...) Mężczyzna dał swojej żonie imię Ewa, bo ona stała się matką wszystkich żyjących” (3, 15. 20). Pierwsza kobieta była początkiem i matką całej ludzkości; teraz Maryja staje się początkiem i Matką wszystkich wierzących w Jej Syna. Maryja pojawia się jako Ta, której powierzono nową macierzyńską funkcję, Matki wszystkich wiernych, symbolu Kościoła, który rodzi nowe dzieci Ojcu i braci Chrystusowi oraz chroni swe potomstwo przed smokiem, jak to zostanie powiedziane w Apokalipsie, a przynajmniej w mariologicznym sensie fragmentu znanego tradycji chrześcijańskiej: „I stanął Smok przed mającą rodzić Niewiastą, ażeby skoro porodzi, pożreć jej Dziecię. I porodziła Syna – Mężczyznę” (12, 4-5). Niewiasta Maryja, nowa Ewa, żyje więc godziną swojego Syna jak swoją własną: Chrystus, cierpiąc i umierając, rodzi zbawienie; Maryja, cierpiąc i tracąc wszystko, staje się Matką Kościoła. Trudno nam w pełni odgadnąć zamiar ewangelisty, ale chyba możemy stwierdzić, że w Kanie Maryja rozpoczyna swoje wstawiennictwo u Jezusa, a u stóp krzyża w pełni otrzymuje swoją misję wobec uczniów swojego Syna.

„I od tej godziny uczeń wziął Ją do siebie”. Nie znaczy to tylko, że Maryja zamieszkała w domu ucznia; dosłownie jest powiedziane, że wziął Ją „do tego, co jest jego” (gr. eis ta idia), w swoje sprawy, w swoje życie, a przede wszystkim, gdy spojrzymy w przyszłość, wziął Ją do tej wspólnoty Kościoła, która będzie gromadzić się wokół niego (F. Martin, W. M. Wright IV, Ewangelia według św. Jana. Katolicki komentarz do Pisma Świętego, Poznań 2020, s. 356–357; D. Piekarz, Jezus jakiego nie znamy. Spotkania z Jezusem w Ewangelii św. Jana, Kraków 2015, s. 104–106; G. Ravasi, Siedem słów Jezusa na krzyżu, Kraków 2020, s. 76–78).

2. Sztuka

W Musees Royaux des Beaux-Arts w Brukseli znajduje się dzieło Hieronymusa Boscha Chrystus na krzyżu (Ukrzyżowanie) z około 1485 roku. Kolorystyka obrazu tworzy wrażenie mirażu, przenosząc przedstawienie nieco poza ten świat, w którym żyjemy. Nie ma tutaj nastroju klęski, jest raczej nastrój oczekiwania. Nie ma rozpaczy. Nadzieja wypełnia spokojny krajobraz tła, gdzie na piaszczystej diunie pokrytej trawą przysiadł wiatrak. Widać też miasto na horyzoncie i kilka postaci ludzi, sunących po piaszczystych krętych ścieżkach w pobliżu drzew w pełnej krasie liści. Chrystus przybity jest do wysokiego krzyża. Jest nieco mniejszy od innych osób dramatu. Schyla głowę w geście współczucia skierowanym do nieznanego donatora obrazu, którego artysta włączył do zamówionej przezeń kompozycji. Święty Piotr, jego patron, trzyma klucze do niebios i spogląda na św. Jana, który razem ze stojącą obok niego Matką Boską wstawia się za nim do Boga. Jezus powiedział z krzyża do Matki: „Niewiasto, oto syn Twój”, a następnie zwrócił się do najdroższego ucznia i przyjaciela, który stał obok Marii: „Oto Matka twoja”. Fundator obrazu, odziany na czarno, jest wyraźnie zamyślony. Ma bladą twarz, oczy utkwione w dali, a kąciki ust lekko opadają. Jest pogrążony w głębokiej zadumie, ponieważ ważną rolą namalowanego obrazu jest umożliwianie nam, widzom, spojrzenia poza fizyczność obrazu w rzeczywistość wewnętrzną (H. de Borchgrave, Chrześcijaństwo w sztuce, Warszawa 2002, s. 83–84).

3. Życie

Świadectwo siostry Claire-Elie

„Rok, w którym ukończyłam dziewiętnaście lat, przyniósł ze sobą jedno z najcięższych doświadczeń mojego życia. Tamtego roku straciłam dwanaście osób z mojego otoczenia: bliskich krewnych albo przyjaciół. Średnio jeden zgon na miesiąc to było dla mnie dużo, o wiele za dużo! Niektórzy umarli w wyniku choroby, konkretnie na raka, lecz zdarzyły się także wypadki nagłej śmierci: samobójstwa, wypadki na paralotni, na motorze, na nartach, a nawet wypadek lotniczy. Było to wręcz nieprawdopodobne i pod koniec roku poczułam się całkowicie bezsilna, z ciążącym na mnie brzemieniem śmierci. Budziłam się rano pełna niepokoju, że za chwilę dzwonek telefonu oznajmi kolejną śmierć... Ponieważ zostałam wychowana w rodzinie praktykujących katolików, byłam wierząca i nawet bardzo zaangażowana w sprawy wiary. Należałam do młodzieżowej grupy modlitewnej, wierzyłam w życie wieczne i wiedziałam, że śmierć «jest jedynie przejściem». Nic to jednak nie pomogło! Te kolejno po sobie następujące zgony pogrążyły mnie w rozpaczy. Zaczęłam się zastanawiać nad sensem życia: po co żyć? Po co się stresować studiami, pracą, kiedy śmierć może przyjść tak łatwo, tak brutalnie? Codziennie w drodze na uniwersytet zatrzymywałam się na środku mostu, mówiąc sobie, że może niezłym rozwiązaniem byłoby przełożyć nogi przez barierkę i skoczyć... Nie zrobiłam tego, gdyż w głębi serca zachowałam świadomość, że moje życie jest darem Bożym i że decyzja o przerwaniu go nie należy do mnie. Ogromny ciężar odpowiedzialności, jaki dźwigałam w wyniku samobójstw moich trzech przyjaciółek, także mnie powstrzymywał, gdyż nie chciałam stawiać moich bliskich przed podobnym doświadczeniem. W tamtym okresie bardzo pomocna okazała się serdeczność i modlitwa przyjaciół z grupy modlitewnej. Dzięki nim mogłam doświadczyć łaski danej nam, chrześcijanom, łaski pozwalającej zmagać się z trudnościami nie samotnie, lecz w Kościele, mając za sobą wstawiennictwo i wsparcie osób żyjących taką samą wiarą. Dzięki temu powoli – trwało to jednak dwa lata – wyszłam z tunelu rozpaczy, odnalazłam swoisty smak życia. Bóg jednak chciał mnie uzdrowić całkowicie, a w tym celu potrzebny był jeszcze jeden etap.

Nastał rok 2001, od tamtych wydarzeń minęło sześć lat. Rozpoczęłam rok rozeznawania w nowej wspólnocie powstałej na gruncie Katolickiej Odnowy Charyzmatycznej. Czułam się tam szczęśliwa. Czasami jednak zalewały mnie fale niepokoju, a przede wszystkim nie byłam w stanie się modlić! Kiedy tylko wokół mnie zapadała cisza, choćby na kilka chwil, w głowie zaczynały mi się przesuwać kolejne obrazy: widziałam siebie w sytuacjach coraz bardziej gwałtownych (kłótnie, wypadki itd.). Starałam się odpędzić te myśli, lecz mi się to nie udawało. Powiedziałam o wszystkim mojej kierowniczce duchowej i razem postanowiłyśmy modlić się szczególnie w tej intencji. W trakcie modlitwy odwołała się do Imienia Jezusa i poprosiła Go, by zechciał mnie uwolnić od tych obrazów śmierci. Nie wiem, czy wierzycie w potęgę modlitwy, lecz ja od tamtej pory jestem zmuszona w nią wierzyć! Zdecydowanie istniał czas przed tą modlitwą i czas po niej. Przejście przez ciemności śmierci pozwoliło mi konkretnie sobie uświadomić, że Jezus jest Zmartwychwstaniem i Życiem, i że nie chce dla nas wegetacji, lecz życia w obfitości! Doświadczenie to pozwoliło mi także być blisko ludzi, których wówczas spotykałam i którzy przeżywali żałobę – potrafiłam zrozumieć ich odczucia. Odzyskałam radość życia i mogę nawet powiedzieć, że stała się ona głębsza i silniejsza niż była wcześniej. O radości, Chrystus zmartwychwstał! To zawołanie wielkanocnego poranka stało się moim zwycięskim okrzykiem i najpiękniejszą nowiną, którą mam nadzieję promieniować! Obecnie jestem siostrą konsekrowaną we wspólnocie Słowo Życia i cieszę się, że mogę w taki sposób świadczyć o Jezusie, Słowie, które dało mi ŻYCIE!” (O. Belleil, Zachować ufność! Jak sobie radzić w trudnych chwilach na podstawie ośmiu historii biblijnych, Kraków 2017, s. 182–184).