Trzy kroki ku homilii, ks. Marek Gilski

Ktokolwiek przykłada rękę do pługa, a wstecz się ogląda, nie nadaje się do królestwa Bożego” (Łk 9, 62).

1. Biblia

Naśladowanie to odwzorowanie oryginału, powtarzanie czynności potwierdzających wyznawanie określonego systemu wartości zgodnie z wzorcem przekazanym przez osobę będącą wiarygodnym świadkiem tych wartości. Naśladować Boga – to znaczy chodzić drogami Bożymi. Naśladowanie Jahwe jest jednym z wymagań trwania w wierności względem Boga. Jahwe jest bowiem Bogiem zazdrosnym: zabrania naśladować innych bogów, to znaczy otaczać ich czcią i uczestniczyć w praktykach religijnych ich wyznawców (Pp 6, 14).

W Nowym Testamencie naśladowanie Boga możliwe jest dzięki poznaniu Boga w Jego Synu, który jest „obrazem Boga niewidzialnego” (Kol 1, 15). Podążanie za Jezusem Chrystusem staje się pierwszą odpowiedzią na wezwanie do nawrócenia i wiary, bez ograniczenia się jedynie do samego towarzyszenia, ale wyrażając się w pełnym naśladowaniu Chrystusa. Pójście za Nim wymaga rezygnacji ze społecznej niezależności, osiągniętej pozycji, dorobku i całego dotychczasowego życia, jest naśladowaniem postawy dziecka (Mt 18, 3; Mk 10, 15). Przez naśladowanie Jezusa Chrystusa, służbę bliźnim aż do śmierci, uczeń zyskuje nową tożsamość, która gwarantuje otrzymanie życia wiecznego. „Pójdźcie za Mną” – mówi Jezus do Szymona, Andrzeja, Jakuba i Jana, i do Mateusza. Jego słowo, pełne powagi, zmusza do pójścia za Nim (Mk 1, 17-20; 2, 14). Stawszy się uczniami Jezusa, będą stopniowo wprowadzani w tajemnicę Jego posłannictwa i Jego osoby. Pójść za Jezusem – to znaczy nie tylko uznawać Jego pouczenia moralno-duchowe, lecz także dzielić z Nim Jego przeznaczenie.

Św. Łukasz przedstawia trzy logiony Jezusa dotyczące uczniostwa. Pojawiają się w odrębnych dialogach między Jezusem a nienazwanymi przez ewangelistę osobami, które chcą „iść za Nim”, gdyż taki zwrot pojawia się w każdym z dialogów. Nie znamy ostatecznej odpowiedzi każdej z tych trzech osób, a zatem żaden z tych dialogów nie jest zakończony, stanowiąc zaproszenie dla czytelników – czyli innych osób, które być może postanowią pójść za Jezusem – by zastosowali Jego słowa w swoim życiu. W pierwszym z tych dialogów ktoś mówi do Jezusa: „Pójdę za Tobą, dokądkolwiek się udasz”. Odpowiadając na te pełne idealizmu, a zarazem być może naiwne słowa, Jezus uświadamia swojemu rozmówcy poświęcenia, na jakie musi być gotowy Jego uczeń. Skoro Syn Człowieczy nie ma miejsca, gdzie by głowę mógł położyć, uczeń podobnie musi być gotów nawet na to, by zrezygnować z domu i z rodziny.

W drugim dialogu inicjatywa wychodzi od Jezusa kierującego do kogoś słowa „pójdź za Mną”. Adresat tych słów wydaje się gotowy pójść za Nim, ale zwleka z odpowiedzią i prosi Jezusa, by pozwolił mu najpierw pójść pogrzebać ojca. Jednym z najważniejszych obowiązków najstarszego syna było pogrzebanie zmarłego ojca. Wymaganie Jezusa, by dać Mu pierwszeństwo przed tym obowiązkiem, brzmiało więc jak herezja. W tradycji żydowskiej okazywanie czci ojcu i matce było jednym z najważniejszych przykazań, a naśladowanie Jezusa zdawało się prowadzić do złamania tego nakazu. Pochówek miał zazwyczaj miejsce w dniu śmierci. Z tekstu nie wiemy, czy ojciec tego człowieka już zmarł, co wskazywałoby, że zwłoka będzie krótka. Jeśli jednak nie zmarł, jego prośbę można traktować jak wymówkę, odwlekanie na nieokreślony czas odpowiedzi na wezwanie Jezusa pod pozorem spełnienia obowiązku religijnego w stosunku do własnej rodziny. Odpowiedź Jezusa nie dopuszcza jednak zwłoki: „Zostaw umarłym grzebanie ich umarłych”. Ten na pozór surowy rozkaz wskazuje, że naśladowanie Jezusa powinno być dla nas najwyższym priorytetem. Zwlekanie z odpowiedzią może wskazywać, że ktoś nie jest świadom radykalnego charakteru tego zobowiązania. W odpowiedniej perspektywie należy wówczas oceniać także swoje obowiązki rodzinne i czasami je odłożyć na bok lub przekazać innym, którzy jeszcze są „umarli” – innymi słowy, którzy jeszcze nie odpowiedzieli na wezwanie Jezusa do bycia uczniem.

Trzeci potencjalny uczeń mówi: „Panie, chcę pójść za Tobą”, jednak podobnie jak poprzedni, ma najpierw coś innego do zrobienia i dlatego prosi Jezusa, by pozwolił mu pożegnać się z bliskimi w domu. Jezus w odpowiedzi podkreśla po raz kolejny, że kto chce być Jego uczniem, musi być radykalnie zaangażowany, nie może być nim na pół gwizdka: ktokolwiek przykłada rękę do pługa, a wstecz się ogląda, nie nadaje się do królestwa Bożego. Aby skiby wyorane przez pług układały się w linii prostej, należało patrzeć przed siebie. Ręczny pług stosowany przez ówczesnych rolników był wykonany z drewna, ważył niewiele i miał żelazny lemiesz. Kiedy Eliasz spotkał Elizeusza orzącego pole i powołał go na ucznia, pozwolił, by ten wpierw pożegnał się ze swoją rodziną (1 Krl 19, 19-21). Powołanie przez Jezusa jest więc bardziej radykalne od powołania Elizeusza przez Eliasza (P. T. Gadenz, Ewangelia według św. Łukasza. Katolicki komentarz do Pisma Świętego, Poznań 2020, s. 217–218; C. Augrain, Naśladować [w]: Słownik teologii biblijnej, red. X. Leon-Dufour, Poznań-Warszawa 19793, s. 526–527; A. Malina, Naśladowanie [w]: Nowy słownik teologii biblijnej, red. H. Witczyk, Lublin-Kielce 2017, s. 604; C. S. Keener, Komentarz historyczno-kulturowy do Nowego Testamentu, Warszawa 2017, s. 147).

2. Sztuka

Pierwszym ważnym dziełem Giotta di Bondone (ok. 1267–1337) były prace w kościele św. Franciszka w Asyżu, gdzie Duccio oraz Cimabue ze współpracownikami malowali sceny biblijne na ścianach górnego kościoła. Budowę wielkiego kompleksu architektonicznego – klasztoru i bazyliki – rozpoczęto dwa lata po śmierci świętego. Zespół ten stał się najważniejszym pomnikiem architektury włoskiej i malarstwa XIII i XIV wieku. Pod koniec lat 90. XIII wieku Giotto miał pełną swobodę w ukazywaniu scen z życia św. Franciszka. Wzdłuż ścian pod pasem biblijnych przedstawień namalował freski, które miały pokazać wiernym, jak należy przykładnie wypełniać nauki Chrystusa.

W 1206 roku Franciszek Bernardone porzucił wszystkie swoje ziemskie dobra w obecności biskupa Asyżu. We fresku Św. Franciszek wyrzeka się dóbr ziemskich Giotto podkreślił całkowite zerwanie stosunków Franciszka ze swoim ojcem, pozostawiając między nimi pustą przestrzeń. Giotto zilustrował ten moment w życiu św. Franciszka, w którym – podejmując decyzję zbratania się ze świętą biedą – zdarł z siebie ubranie i cały zatopił się w modlitwie. Z góry wyciąga się ku niemu ręka Boga błogosławiąca dokonany wybór – symbol powołania Franciszka. Podczas gdy myśli św. Franciszka uleciały ku niebu, pozostali uczestnicy tej sceny skupili się na ludzkich problemach. Biskup wykazał się zimną krwią i przykrył swoim płaszczem nagość młodzieńca; rozgniewany ojciec, trzymający kurczowo strój, którym syn rzucił w niego, powstrzymywany jest w gniewie przez trzeźwiej myślących obywateli miasta. Twarz Franciszka, okolona nimbem, wyraża stan uniesienia. Giotto położył nacisk na kontrast między świadomym wyborem Franciszka a nieprzejednaną postawą ojca, którego gniew jest typową reakcją rodzica wobec dziecka buntującego się przeciw jego autorytetowi. Wśród świadków tego wydarzenia jedni okazują gniew, inni uczucie zawodu lub ostrożność. Jak wytrawny autor opowieści kryminalnych, Giotto trzyma nas w napięciu, przedstawiając tę historię. Ziarno zostało zasiane, lecz owoc, który uczyni żniwa Chrystusa obfitymi, pozostaje jeszcze skryty (H. de Borchgrave, Chrześcijaństwo w sztuce, Warszawa 2002, s. 33; M. Girardi, Giotto, (Klasycy Sztuki), Warszawa 2006, s. 44–45).

3. Życie

Świadectwo A.M.S. (wdowy): A wszystko tak dobrze się zaczęło.

„Po okresie zaręczyn ciągnącym się sześć długich lat Paul i ja osiągnęliśmy naszą Ziemię Obiecaną – miodem i mlekiem płynącą – i były to lata szczęścia. Pewnego razu w Taize uzmysłowiłam sobie nagle, że Bóg, do którego modlę się jak mięczak, to Ktoś. Postanowiłam wówczas, że muszę się z Nim spotykać, z Nim rozmawiać, modlić się do Niego naprawdę, i to stało się dla mnie najważniejsze. Usiłowałam wciągnąć męża do grupy modlitewnej. Wobec oporu, jaki stawiał, sama radośnie podążyłam drogą, która wydała mi się prowadzić śladami Chrystusa, duchowo pozostawiając męża na brzegu, podczas gdy sama nieświadomie coraz bardziej się zapadałam w piaski Moabu. I zdarzyło się to, co się zdarzyć musiało: czując się „porzucony”, Paul stał się zazdrosny o Boga, odrzucił Go całkiem, podczas gdy mnie usiłował coraz bardziej osaczać: żadnych grup modlitewnych, żadnego chóru, żadnej Mszy Świętej albo w tajemnicy przed nim, a przy tym wszystkim szyderstwa, dokuczanie, upokorzenia... Mężczyzna mojego życia stał się moim najgorszym wrogiem. Nie chcąc dopuścić, żeby mnie zniszczył psychicznie, szukałam schronienia w codziennej lekturze Biblii. Bóg ofiarował mi wówczas taką oto najpiękniejszą perłę: Gdy wróg twój łaknie, nakarm go, gdy pragnie, napój go wodą – żar ognia zgromadzisz nad jego głową, a Pan ci za to zapłaci (Prz 25, 21-22). Słowo Boże ożywia i działa.

Wprowadziłam te zalecenia w czyn w rytmie sączącej się po trochu kroplówki, po czym po ośmiu latach bezbrzeżnego smutku powoli znowu zaczęliśmy ze sobą rozmawiać bez ironii i pomstowania, a następnie – tak samo powoli, gdyż rany psychiczne jeszcze się nie zabliźniły – powróciła czułość, a Paul wrócił do Boga. Znowu razem ruszyliśmy w drogę do naszej Ziemi Obiecanej. Bezrobocie, a następnie choroba spowodowały jednak śmierć Paula. Oto zostałam sama, bardzo samotna pomimo naszych czworga kochających dzieci i piątego, już będącego u Boga. Samotność jest straszna, a cóż dopiero bycie samą z sercem pełnym uczuć dziwnych, trudnych do zagospodarowania, trudnych do zrozumienia... Kto potrafi zrozumieć poczucie winy czyhające w każdej myśli: nie dość byłam przy nim przez ostatnie miesiące, tego i tego nie zrozumiałam, powinnam była, nie powinnam była... Przecież nasz wielki kryzys dotyczył Boga, więc kiedy, w jaki sposób, dlaczego nagle ponieśliśmy klęskę? Obwiniałam się o to. Czułam, że oto ponoszę karę i muszę żyć z całym tym ciężarem w sercu.

Rok później rozpoczęłam dwunastomiesięczny okres rozeznania w nowej wspólnocie. W programie znalazła się między innymi godzina codziennej adoracji. Straszliwy czas bycia twarzą w twarz z odrobiną chleba, to znaczy z Bogiem! Straszliwy, gdyż każdego dnia na adoracji cały zamęt ukryty głęboko w sercu podchodził mi do gardła i bezustannie przeżuwałam swoją historię, ból, krzywdy, gorycz, których zaznałam od męża. Po upływie kilku tygodni zdałam sobie jednak sprawę, że kręcę się w koło, że Bóg doskonale wie o wszystkim i że w rzeczywistości nic nowego Mu nie mówię, że rozmawiam sama ze sobą. Miałam do wyboru: albo bez końca przeżuwać tę smutną historię, albo jak Rut i Noemi przejść Jordan, granicę, pójść naprzód, ku nowym sprawom. W każdym razie na początku Bóg sprawił, że odwróciłam swoją perspektywę: to ja z pewnością byłam skrzywdzona, ale jednak porzuciłam Paula na brzegu, nie chciałam nic wiedzieć o cierpliwości danej jako łaska w naszym sakramencie małżeństwa, unosiłam się dumą, żeby nie powiedzieć pychą wobec propozycji pojednania itd.

W tym stadium zrozumienia nie pozostawało mi nic innego, jak tylko prosić Boga o przebaczenie w sakramencie pojednania. Kiedy wróciłam na swoje miejsce, zdałam sobie sprawę, że skoro Bóg mi przebaczył, to Paul, którego dusza znajdowała się blisko Boga, również mi przebaczył! Wszystkie przebaczenia, które nie zostały udzielone, nie zostały przyjęte, są jeszcze możliwe w Bogu. Obfite żniwa, które oczyszczają, stawiają wszystko na właściwym miejscu, umacniają, wypędzają gorycz, przywracają życie” (O. Belleil, Zachować ufność! Jak sobie radzić w trudnych chwilach na podstawie ośmiu historii biblijnych, Kraków 2017, s. 177–181).