Trzy kroki ku homilii, ks. Marek Gilski
Jeśli więc wy, choć źli jesteście, umiecie dawać dobre dary swoim dzieciom, to o ileż bardziej Ojciec z nieba udzieli Ducha Świętego tym, którzy Go proszą (Łk 11, 13).
1. Biblia
W czasach Nowego Testamentu brak piekarni w mniejszych miejscowościach Palestyny sprawiał, że każda gospodyni piekła przed świtem chleby na potrzeby własnej rodziny. Trzy chleby były wystarczającym zapasem na jeden dzień dla ubogiej rodziny, która zaopatrywała się w jeden ciepły posiłek dziennie. W wioskach brak było gospód albo zajazdów, dlatego wędrowni skazani byli na gościnność bliskich lub krewnych. Gościnność w wielu przypadkach była koniecznością. W starożytności była ona cnotą bardzo cenioną.
Ponieważ w wioskach nie było wtedy oświetlenia ani policji, mieszkańcy udawali się po zachodzie słońca na spoczynek, zamykając bardzo starannie i ryglując drzwi w obawie przed rabusiami. Jednopoziomowy, sporządzony głównie z gliny dom posiadał wewnątrz sporą przestrzeń wyścieloną czymś w rodzaju maty. Ponieważ noce były zimne, ogrzewano się wzajemnie, przykrywając płaszczem. Z tego powodu cała rodzina bywała zbudzona ze snu, kiedy gospodarz wstawał i odryglowywał zamknięte drzwi. Jest przeto zrozumiałe, że czynił to jedynie w razie konieczności i to bardzo niechętnie. Taką koniecznością mogła być prośba przyjaciela.
Istota przypowieści tkwi w tym, że Bóg nie jest taki, jaki jest ów śpiący gospodarz. Przypowieść przeciwstawia Boga gospodarzowi. Przypowieść stwierdza: jeśli człowiek pośrodku nocy spełnia prośbę natarczywego przyjaciela, to czy Bóg o wiele bardziej nie spełni próśb swego ludu? Przyjaciel przybył nieoczekiwanie w nocy i jedynie przyjaciel może być niepokojony o takiej porze, a także użyczyć tego, co potrzebne dla przyjęcia. Podstawę przekonania o niemożliwości odrzucenia takiej prośby stanowią zobowiązania przyjaźni. Odmowa tego rodzaju przyjacielskiej usługi jest równie trudna do wyobrażenia, jak odrzucenie przez ojca prośby dzieci o pokarm. Chociaż pierwsza reakcja nagabywanego jest negatywna, to ostatecznie nie kończy się odmową. Przypowieść nie zachęca tym samym do zuchwałej modlitwy, jak również nie sugeruje, że Bóg śpi. Trzeba tutaj pamiętać o słowach Jezusa, który przestrzegał przed przekonaniem, że dzięki wielu słowom możemy być wysłuchani (Mt 6, 7). Jeśli sytuacja, którą omadlamy, trwa, to oczywiście powinniśmy kontynuować modlitwę, jednakże mówiąc o wytrwałości na modlitwie, myślimy zazwyczaj o wielu emocjonalnych słowach. Przypowieść stawia pytanie: czy Bóg odpowiada na nasze wołania? I odpowiada: Oczywiście! Jezus jest przekonany, że Bóg chętnie słucha modlitwy swego ludu. Przypowieść potwierdza wagę modlitwy, jest zaproszeniem do modlitwy i zachęca do wytrwałości w niej. Jeśli ktoś jest przekonany, że Bóg jest Ojcem, wówczas wytrwałość przychodzi łatwiej.
Spora część komentatorów uważa, że przypowieść opowiada o gospodarzu, który chce uniknąć wstydu. Jeśli się uwzględni wschodnią gościnność, niemożliwe jest, aby proszący przyjaciel został pozostawiony bez odpowiedzi. Werset 8 jeszcze raz podkreśla ową niemożliwość, zaznaczając, iż gdyby nawet gospodarz pozbawiony odruchu przyjaźni nie odpowiedział pozytywnie na prośbę proszącego, to z powodu jego natarczywości odpowie niezawodnie. W centrum uwagi nie znajduje się wytrwałość proszącego, ale zbudzony ze snu gospodarz. Przypowieść nie odnosi się i nie mówi o wytrwałości w proszeniu, ale o pewności wypełnienia prośby. Argumentacja jest następująca: skoro człowiek jest gotów odpowiedzieć na prośbę dla uniknięcia zawstydzenia, o ileż bardziej Bóg! (A. Paciorek, Przypowieści Jezusa. Wprowadzenie i objaśnienie, Częstochowa 2013, s. 284–289).
2. Sztuka
„Obraz Jezusa Miłosiernego należy do najbardziej znanych w historii Kościoła i we współczesnym świecie wizerunków Chrystusa ukrzyżowanego i zmartwychwstałego. Rysunek tego obrazu zasadniczo został ukazany przez Pana Jezusa w wizji, jaką miała Siostra Faustyna w Płocku 22 lutego 1931 roku. Jezus jest przedstawiony w pozycji stojącej, w białej szacie. Prawą rękę ma wzniesioną do błogosławieństwa, lewą dotyka szaty na piersiach, skąd wychodzą dwa wielkie promienie: czerwony i blady. W podpisie obrazu są słowa: Jezu, ufam Tobie.
Obraz powstał z woli samego Jezusa. Jest znakiem i zarazem wizualną syntezą całego orędzia o Bożym miłosierdziu, które przekazał przez św. Siostrę Faustynę, gdyż z jednej strony przypomina objawioną na kartach Pisma Świętego tajemnicę miłosiernej miłości Boga do człowieka, wzywa do kształtowania chrześcijańskiej postawy ufności wobec Niego i miłosierdzia względem bliźnich, a także spełnia rolę naczynia do czerpania łask, które zostało obdarzone przez Jezusa wieloma obietnicami. Z ufną modlitwą przed tym obrazem połączoną z uczynkami miłosierdzia względem bliźnich związał Jezus obietnicę ogólną wszelkich łask i doczesnych dobrodziejstw (jeśli one są zgodne z wolą Bożą), a także obietnice szczegółowe: łaski zbawienia, dużych postępów na drodze chrześcijańskiej doskonałości i łaskę szczęśliwej śmierci.
Pierwszy obraz Miłosierdzia Bożego powstał w pracowni wileńskiego artysty Eugeniusza Kazimirowskiego pod okiem Siostry Faustyny w 1934 roku. Od tego czasu powstało wiele różnych wersji wizerunku Chrystusa Miłosiernego malowanych według wizji Siostry Faustyny, które są w kościołach, kaplicach całego świata. Szczególne miejsce w tej ikonografii i kulcie Miłosierdzia Bożego zajmuje łaskami słynący obraz z kaplicy klasztornej Zgromadzenia Sióstr Matki Bożej Miłosierdzia w Sanktuarium Miłosierdzia Bożego w Krakowie-Łagiewnikach” (M. Elżbieta Siepak, Łaskami słynący obraz Jezusa Miłosiernego, https://www.faustyna.pl/zmbm/obraz/?wide=true#more-800, dostęp 26.02.2022).
3. Życie
„Przycinałem borówkowe zarośla już ponad godzinę, kiedy na plebanii zadzwonił telefon. Pobiegłem do domu, ale zanim wpadłem do środka, dzwonek zdążył już ucichnąć. Hmm, ciekawe, kto dzwoni o tak wczesnej porze. Usiadłem za kuchennym blatem, nalałem sobie kolejną filiżankę kawy i odczekałem, żeby sprawdzić, czy telefon zadzwoni jeszcze raz. Zadzwonił. Osoba po drugiej stronie słuchawki powiedziała mi, że ma na imię Marilyn.
Lekarz z pobliskiego szpitala zasugerował, żeby Marilyn porozmawiała z pastorem albo doradcą osobistym. Próbowała dodzwonić się do kilku kościołów, ale nikt nie odebrał telefonu ani nie odpowiedział na jej wiadomość. Moja rozmowa z Marilyn była krótka. Chciała się ze mną spotkać – im szybciej, tym lepiej. Powód miała mi przekazać osobiście.
Następnego ranka, we wtorek o dziesiątej rano, spotkałem się z nią w kościelnej kancelarii. Serce mi się krajało, kiedy słuchałem jej historii. Matka Marilyn od tygodni leżała w śpiączce w szpitalu Columbia Memorial w Astorii w Oregonie. Narządy przestawały funkcjonować. Utrzymywano ją przy życiu za pomocą kroplówek i respiratora. Lekarz prowadzący powiedział Marilyn, że nic więcej nie da się zrobić. Radził jej odłączyć mamę od aparatury i pozwolić jej odejść. Marylin powiedziała mi, że nigdy nie była religijna. Właściwie nie była pewna, czy Bóg w ogóle istnieje. Z grzeczności wobec zatroskanego lekarza zgodziła się jednak porozmawiać z pastorem przed podjęciem ostatecznej decyzji w sprawie swojej matki.
Gdy Marilyn mówiła mi to wszystko, po jej policzkach spływały łzy. Wyglądała na wyczerpaną emocjonalnie. Nie chciała stracić matki, ale nie wiedziała też, jak mogłaby pozwolić jej pozostać w takim stanie.
– Żałuję tylko, że nie mogę spędzić więcej czasu z mamą – westchnęła.
Myślałem, że Marilyn poprosi mnie o towarzyszenie jej w drodze do szpitala, ale ona chciała tylko modlitwy, żeby uporać się ze stratą. Najwyraźniej podjęła już decyzję zgodną z radą lekarza. Nie pytałem o historię życia jej matki ani o szczegóły jej choroby. Nie wydawało mi się to odpowiednie, biorąc pod uwagę sytuację. W sercu ogromnie jej współczułem. Choć nie czułem się do tego odpowiednią osobą, pomodliłem się o światło i siłę dla niej, dodając później: Jeśli cud wciąż jest możliwy, proszę, zwróć Marilyn jej matkę. Zakończyłem cichym Amen. Uśmiechnęła się tylko smutno w odpowiedzi.
Umówiła się z lekarzem prowadzącym na odłączenie aparatury podtrzymującej życie jej mamy w czwartek. Marilyn zadzwoniła do mnie przed wyjazdem do szpitala, żeby zapytać, czy mógłbym pomodlić się z nią jeszcze raz. Zapytałem ją, czy chce, żebym jej towarzyszył, ale odparła:
– Nie, pastorze, to jest coś, co muszę zrobić sama. Odmówiłem więc jeszcze jedną modlitwę, podobną do tej pierwszej; tym razem jednak Marilyn powiedziała Amen razem ze mną. Obiecała, że zadzwoni, kiedy będzie po wszystkim.
Czekałem godzinami, ale bez żadnego odzewu. Troska zalała moje myśli. Zacząłem się martwić, czy coś się jej nie stało. Wiedziałem, jak bardzo była wzburzona, przeszło mi więc przez myśl, że mogła popełnić samobójstwo. Zacząłem już szukać numeru do szpitala, gdy nagle zadzwonił telefon. Zapytałem, czy to ona. Wydaje mi się, że powiedziała tak.
– Marilyn, tak mi... Przerwała mi w pół zdania.
– Pastorze, nigdy pastor nie zgadnie, co się stało, kiedy odłączyli aparaturę. Moja mama usiadła na łóżku, rozejrzała się po pokoju i powiedziała: Co u ...! Rozmawiam teraz z mamą bez przerwy od dwóch godzin. Pielęgniarki podały jej już płyny, zjadła trochę galaretki i rosołu. Skorzystała z łazienki, przeszła się kilka kroków po korytarzu, a teraz siedzi na krześle. To takie cudowne! Lekarz twierdzi, że będzie ją można wypisać za kilka dni, kiedy ustalą, co się stało. Ale ja wiem, co się stało. To był cud; pielęgniarki też mówią, że to cud. Jestem taka szczęśliwa! Bóg jednak istnieje. Muszę już iść. Chciałam tylko podziękować.
Przytłoczony tą wiadomością, podziękowałem jej za telefon i powiedziałem coś trywialnego w stylu nie ma za co. Naprawdę nie sądzę, żeby moje starania miały cokolwiek wspólnego z tym, co się stało. Była to raczej wiara córki w Boga, którego nie znała ani nie rozumiała, ale wobec którego mimo wszystko żywiła nadzieję, że wysłucha jej modlitwy i dokona cudu. Ostatecznie Bóg dał jej więcej, niż mogła sobie wyobrazić. Być może nie wiem wszystkiego na temat Bożej interwencji, cudów czy wysłuchanych modlitw. Uświadomiłem sobie jednak jedno: kiedy pokładamy nadzieję w Bogu, nawet najtrudniejsze sytuacje mogą stać się trampoliną do cudu” (C.E. Harrel, Uzdrowiciel, o którym mogła tylko śnić [w]: J.S. Bell, Dary z nieba. Gdy Bóg odpowiada na modlitwy. Prawdziwe historie, Kraków 2018, s. 47–51).
Poprzednia strona: Pacierz, ks. Tadeusz Mrowiec
Następna strona: 16. NIEDZIELA ZWYKŁA (rok C)