Trzy kroki ku homilii, ks. Marek Gilski

Czy się nie znalazł nikt, kto by wrócił i oddał chwałę Bogu, tylko ten cudzoziemiec? (Łk 17, 18).

1. Biblia

Gdy Jezus wchodzi do pewnej wsi, widzi dziesięciu trędowatych, którzy zatrzymali się z daleka, ponieważ zgodnie z Prawem nie wolno im było kontaktować się z ludźmi. Zwracając się do Jezusa słowem „Mistrzu”, proszą Go, by się nad nimi ulitował. O to samo poprosi później niewidomy pod Jerychem (Łk 18, 38-39). Ich krzyki, w których słychać echo modlitw do Boga w psalmach (Ps 86, 3; 123, 3), kierowane są teraz do Jezusa, przez którego objawia się „serdeczna litość” Boga. Jezus przynosi uzdrowienie i trędowatym, i niewidomemu, wskazując tym samym na nadejście Mesjasza. Jezus od razu nakazuje im, aby poszli i pokazali się kapłanom, którzy będą mogli ich dokładnie obejrzeć i oficjalnie uznać, że są czyści (Kpł 13, 1-20). Podobne polecenie wydał wcześniej trędowatemu, po tym jak go oczyścił (Łk 5, 14). Tutaj każe to zrobić, zanim jeszcze się cokolwiek stało. I właśnie przez posłuszeństwo temu nakazowi – przez wiarę w to, że zostaną uzdrowieni – gdy szli, zostali oczyszczeni. Cud Jezusa przypomina zatem cudowne uzdrowienie Syryjczyka Naamana przez Elizeusza, który został podobnie oczyszczony „na odległość”, wykonując posłusznie rozkaz „proroka w Samarii”, aby „iść” (2 Krl 5, 3. 9-14).

Cudowne uzdrowienie to jednak nie koniec tej historii, ponieważ jeden z uzdrowionych wrócił. Tak jak wszyscy, którzy zostali wcześniej uzdrowieni przez Jezusa, i on chwalił Boga. Podobnie uczynił Naaman, który wrócił i wyznał, że tylko w Izraelu jest prawdziwy Bóg. Jezus jest zatem prorokiem jak Elizeusz. Co więcej, ów mężczyzna dziękował (eucharisteó) Jezusowi, a zatem mamy tu połączone uwielbienie Boga i dziękowanie Jezusowi. Czyniąc to, uzdrowiony padł na twarz przed Jezusem. Jezus wyraża rozczarowanie tym, że pozostałych dziewięciu nie wróciło, by oddać chwałę Bogu. Uzdrowionego Samarytanina nazywa cudzoziemcem (allogenes: allos – „inny” genos – „naród”) i jest to jedyny przypadek użycia tego słowa w Nowym Testamencie. Słowo to znajdujemy w greckiej inskrypcji umieszczonej na otaczającym dziedziniec świątynny murze, na który nie miał wstępu - pod groźbą śmierci - żaden nie-Żyd. Przez swoje uzdrawiające dzieło odbudowy Izraela Jezus pokonuje barierę oddzielającą Żydów od nie-Żydów, wypełniając tym samym proroctwo Izajasza: „Niech cudzoziemiec, który się przyłączył do Pana, nie mówi tak: Z pewnością Pan wykluczy mnie ze swego ludu. (...) C u d z o z i e m c ó w zaś, którzy się przyłączyli do Pana (...) przyprowadzę na moją świętą górę i rozweselę w moim domu modlitwy. (...) Bo dom mój będzie nazwany domem modlitwy dla wszystkich narodów (Iz 56, 3. 6-7).

Grecki czasownik „uzdrawiać” (sōdzō) oznacza także „zbawiać” i tak również należy interpretować słowa Jezusa, z których wynika, że Samarytanin uzyskał coś więcej niż tylko fizyczne uzdrowienie od trądu, takie samo jak dziewięciu pozostałych trędowatych. Te słowa przypominają czytelnikom Łukasza, że wiara w Jezusa prowadzi do zbawienia (Rz 10, 9; Ef 2, 8). W jednej z wcześniejszych przypowieści Samarytanin stał się wzorem miłosiernej miłości (Łk 10, 27. 33. 37). Teraz Samarytanin z krwi i kości stał się wzorem pełnej wdzięczności, zbawiającej wiary (P.T. Gadenz, Ewangelia według św. Łukasza. Katolicki komentarz do Pisma Świętego, Poznań 2020, s. 346–348; A. Ridouard, J. Guillet, Dziękczynienie [w]: Słownik teologii biblijnej, red. X. Leon-Dufour, Poznań–Warszawa 1973, s. 256–259).

2. Sztuka

To, co opisane jest w Biblii jako choroba widoczna na skórze (przede wszystkim Kpł 13 i 14), przedstawiane było w średniowieczu jako trąd, w późnym średniowieczu również z okaleczeniami (szczególnie nóg). Chrystus najpierw uzdrawia jednego trędowatego (Mt 8, 1-4; Mk 1, 40-45; Łk 5, 12-14) a następnie dziesięciu trędowatych (Łk 17, 11-19). Sceny te pojawiają się w cyklach przedstawiających życie i cuda Jezusa. Unosi On prawą rękę w geście błogosławieństwa nad błagającymi o uzdrowienie chorymi.

Scena uzdrowienia dziesięciu trędowatych została przedstawiona m.in. na jednej z miniatur w Złotym Kodeksie z Echternach (Codex aureus Epternacensis, ok. 1030, Niemieckie Muzeum Narodowe w Norymberdze). Miniatura po lewej stronie przedstawia moment uzdrowienia dziesięciu trędowatych przez Chrystusa. Trąd ukazany jest w postaci drobnych czerwonych plam na ciałach chorych. Widoczny pośrodku miniatury mur odgradza scenę uzdrowienia od następującej po niej i zaprezentowanej po prawej stronie sceny dziękczynienia jednego z uzdrowionych, który pada na twarz przed Chrystusem, podczas gdy pozostałych dziewięciu uzdrowionych oddala się jakby w pośpiechu w przeciwną stronę. Chrystus wyciąga nad klęczącym rękę w geście błogosławieństwa (J. Seibert, Leksykon sztuki chrześcijańskiej. Tematy, postacie, symbole, Kielce 2007, s. 327; Codex Aureus of Echternach, c. 1030, Manuscript, Hs. 156142, https://www.wga.hu).

3. Życie

Spowiedź z życia. Rozmowa z ojcem Markiem Donajem
„– Od jak dawna ksiądz jest kapelanem w szpitalu?
– Już ponad 25 lat.
– Da się oszacować, ilu chorych spotkał ksiądz w tym czasie?
– Nie muszę szacować. Wiem dokładnie. To 2471 osób. Teraz może będzie już nieco więcej.
– Skąd ksiądz to wie?
– Gdy 11 Katedra Chorób Wewnętrznych Collegium Medicum UJ w 2019 roku przenosiła się z budynków przy ulicy Skawińskiej do nowej siedziby Szpitala Uniwersyteckiego, wziąłem z oddziału intensywnej terapii swój zeszyt. W zasadzie dwa zeszyty. Zapisałem w nich wszystkich, których spotkałem podczas pracy w szpitalu.
– Wszystkich?
– Wszystkich. Imię, nazwisko i datę naszego pierwszego spotkania. Wyszło 2471 nazwisk. Nie wszyscy zmarli w szpitalu, ale myślę, że 90 procent z nich nie ma już na tym świecie. Codziennie wieczorem czytam 30 nazwisk z listy. Tyle mieści się na jednej stronie.
– Po co?
– Bo mam wobec nich dług. Spłacam go.
– Jaki dług?
Dali mi pojąć unikalność i wagę spotkania z drugim człowiekiem. Bycia przy nim i towarzyszenia mu. Spotykając chorych i cierpiących, przekonałem się, jak wiele może znaczyć wejście w relację z kimś, kto za chwilę może opuścić nasz świat. Czasem wystarczy otrzeć się o drugiego człowieka, porozmawiać chwilę, zatrzymać się. To już wystarczy, by umożliwić mu pozostawienie śladu w doczesności, odciśnięcie swojej energii życia tu, w naszym świecie. Każdy człowiek zostawia pamiątki swojej ziemskiej wędrówki: uczynki, dzieła większe i mniejsze, myśli. Zostawia swoją obecność w innych ludziach. Oni zostawili swój ślad we mnie. Dzięki nim wiem, jak mocna jest nasza obawa przed śmiercią i jak wielką rolę w uśmierzeniu tego lęku może mieć drugi człowiek. Jestem im za to wdzięczny. (…)
– Czy czytając wieczorem nazwiska osób, których ksiądz spotkał w szpitalu, wspomina ich ksiądz? Pamięta ich?
– Wszystkich nie. Młodych ludzi przywiezionych przez pogotowie po wypadkach widziałem czasem tylko przez kilka chwil. Nie mogłem ich bliżej poznać. Ale o nich też myślę. Dla mnie refleksja nad każdym ludzkim losem, kryjącym się pod nazwiskiem zapisanym w zeszycie, to forma przywracania tych ludzi światu. Oni nie umarli do końca. Im dłużej ktoś o nich będzie pamiętał, tym dłużej będą istnieć w naszym wymiarze. Pamięć jest jedyną formą wdzięczności, jaką mogę wyrazić za to, że spotkałem ich na swojej drodze. Dzisiejszy świat niesamowicie lekceważy rolę spotkania z bliźnim. Zamiast prawdziwego kontaktu i autentycznej relacji, mamy kontakt powierzchowny i towarzyszącą mu na ogół logikę transakcji. Nie spotykamy się z drugim człowiekiem, tylko załatwiamy sprawy – dzięki drugiemu człowiekowi lub jego kosztem. Nie chcemy się wzajemnie poznać, zainspirować, czy choćby pobyć ze sobą. A nawet jeśli już czasem się spotykamy, to o treści tych spotkań szybko zapominamy. To nie jest diagnoza zakonnika, który narzeka na zły świat. To samo powie wam także psycholog, psychoterapeuta czy psychiatra. Cały nasz świat cierpi na atrofię uważności, istotności, pamięci. Tymczasem każde spotkanie jest ważne. I to w dwóch aspektach: jego istotności oraz pamięci o nim. Spójrzcie: teraz rozmawiamy, skupiamy się na sobie. Za tydzień prawdopodobnie nie będziemy o sobie pamiętać. Ale jeżeli coś z naszego spotkania jednak przetrwa, to gdy nas zabraknie, wasze wspomnienie o mnie, czy moje o was, będzie formą waszego lub mojego trwania w tym świecie. I to będzie modlitwa. A jak już będę pochowany, a wam się ta rozmowa przypomni, to dobry Pan Bóg powie wtedy: O widzisz, Donaj, nawet o tobie ktoś teraz pomyślał z dobrą intencją, jacyś dziennikarze mili, coś im musiałeś nagadać... Dlatego wspominam i przywołuję tych, z którymi byłem w czasie ich choroby i śmierci. Dla mnie bycie przy odchodzących z tego świata to w pewnym sensie pasja” (Spowiedź z życia. Rozmowa z ojcem Markiem Donajem [w]: M. Mazurek, W. Harpula, Nad życie. Czego uczą nas umierający, Kraków 2021, s. 137–141).