Trzy kroki ku homilii, ks. Marek Gilski

Jezus mu odpowiedział: „Ustąp teraz, bo tak godzi się nam wypełnić wszystko, co sprawiedliwe”. Wtedy Mu ustąpił (Mt 3, 15).

1. Biblia

Jan Chrzciciel przypominał Eliasza i Elizeusza – proroków łączonych z Jordanem. Eliasz rozdzielił jego wody, Elizeusz zaś nakazał poganinowi Naamanowi obmyć się w rzece, dzięki czemu Naaman pozbył się trądu. Pytanie zadane Janowi Chrzcicielowi w J 1, 25: „Czemu zatem chrzcisz, skoro nie jesteś ani Mesjaszem, ani Eliaszem, ani prorokiem?” zakłada, że ówcześnie przywódcy religijni poważnie traktowali sięgający czasów Eliasza symbolizm Jordanu i pustyni, oznaczający dramatyczną przemianę.

Wśród synoptyków jedynie Mateusz wprowadza dialog pomiędzy Janem a Jezusem. Pragnie bowiem wyjaśnić trudną dla swojej wspólnoty eklezjalnej kwestię, dlaczego Jezus przyjął chrzest od Jana. Mateusz, przytaczając dialog między Janem a Jezusem, prawdopodobnie odzwierciedla trudności, jakie mogły mieć miejs­ce w Kościele w późniejszym czasie, pod koniec I wieku, w związku z chrztem Jezusa. Rodziły się bowiem spontaniczne pytania typu: jak Syn Dawida, Syn Abrahama, poczęty w absolutnie nowym porządku stworzenia, wezwany z Egiptu Syn Boży, w porównaniu do Jana mocniejszy, w późniejszym czasie chrzczący Duchem i ogniem, przyjmuje chrzest od Jana?

Dialog między Janem a Jezusem wyraża stałe przekonanie Nowego Testamentu, że Jan pełni podporządkowaną rolę względem Jezusa. Jezus, przekonując Jana o słuszności swojej decyzji, odwołuje się do wypełnienia całej sprawiedliwości. Odpowiedź Jezusa ma doniosły wydźwięk nie tylko dlatego, że jest Jego pierwszą wypowiedzią w Ewangelii Mateuszowej, lecz także stanowi syntezę teologii Mateusza. Termin δικαιοσύνη – „sprawiedliwość” przyjmuje szczególne znaczenie w Ewangelii Mateuszowej. Jest równoznaczny z pełnieniem woli Bożej. Chrzest Jezusa wypływa zatem z Bożego planu. Zatem już od pierwszego spotkania z Janem Jezus przekazuje mu to, co jest najważniejsze. Wobec sprawiedliwości wszystko inne ma znaczenie drugorzędne. Jan to rozumie i dlatego ustępuje. Jezus posłuszny woli Bożej staje się prawzorem dla chrześcijan.

Kiedy Jezus nakazał uczniom chrzcić przyszłych Jego naśladowców, nie miał na myśli regularnych obmywań z nieczystoś­ci. Jezus, podobnie jak Jan Chrzciciel, rozumiał chrzest jako sposób wyrażenia tego, co jednorazowy chrzest symbolizował dla Jego żydowskich słuchaczy: akt nawrócenia, publicznego zerwania z dawnym życiem i rozpoczęcia nowego. Chrzest był dla aktu nawrócenia tym samym, czym pierścionek zaręczynowy dla społeczeństwa zachodniego – oficjalną i publiczną deklaracją dochowania podjętego zobowiązania (S. Witkowski, Tożsamość Jezusa w kontekście Jego chrztu w Ewangeliach synoptycznych (Mt 3, 13-17; Mk 1, 9-11; Łk 3, 21-22 [w:] Wielowymiarowe sposoby współdziałania człowieka z Bogiem, pod red. R. Bogacza i B. Zbroi, Kraków, 2021 s. 220–222; L. Ryken, J.C. Wilhoit, T. Longman III, Słownik symboliki biblijnej. Obrazy, symbole, motywy, metafory, figury stylistyczne i gatunki literackie w Piśmie Świętym, Warszawa 2017, s. 94–95).

2. Sztuka

Chrzest Jezusa, związany także z pierwszym publicznym pojawieniem się Jezusa, który przez ten akt chce ustanowić nowy sakrament niejako na miejsce żydowskiego obrzezania, przedstawiany jest w ikonografii zazwyczaj jako akt dokonujący się na dwa sposoby: przez zanurzenie połączone z impositio manuum (nałożeniem rąk) przez Jana Chrzciciela, albo polanie przez niego głowy Jezusa wodą z misy lub muszli (od XI w.). Chrystus jest zatem początkowo prawie całkowicie zanurzony w wodach rzeki, które czasem sięgają Mu aż do ramion; w tych przypadkach woda nie zawsze jest przejrzysta i skrywa Jego nagość, gdy tymczasem w ikonografii chrztu przez polanie wodą Jezus, który ma zanurzone w Jordanie jedynie stopy, okryty jest przewiązaną na biodrach tkaniną. Jan Chrzciciel najczęściej odziany jest w chiton z wielbłądziej sierści. Często jego osoba zestawiana jest z personifikacją Jordanu przedstawianą jako rzeczne bóstwo – starcem z długą brodą trzymającym w rękach bukłak, za pomocą którego odżywia wody rzeki. Ten typowo wschodni temat znika na przełomie IX i X w. Jako alternatywa dla personifikacji Jordanu lub czasem jako dodatek do niej, od VI stulecia pojawiają się postacie aniołów, często trzech, co ma być potwierdzeniem momentu objawienia trynitarnego; aniołowie mają zakryte dłonie, co z kolei ma wskazywać na świętość momentu chrztu Pańskiego, i trzymają przygotowaną dla Jezusa szatę niebiańską. Ikonografia chrztu Jezusa była bardzo rozpowszechniona już w sztuce wczesnochrześcijańskiej, charakteryzującej się wierną interpretacją tekstów ewangelicznych, ale też bogactwem różnych rozwiązań. Począwszy od renesansu artyści podkreślają albo pokorę Chrystusa, pokazując Go klęczącego przed Chrzcicielem, albo Jego wielkość, i wtedy to Jan Chrzciciel klęczy przed Chrystusem.

Córka Teodozjusza Wielkiego Galla Placydia zbudowała ok. 444–450 Baptysterium Ortodoksów na fundamentach rzymskiej łaźni w Rawennie. Zgodnie z tradycją, baptysterium wzniesiono na planie ośmiobocznym, symbolizującym siedem dni stworzenia, podczas gdy ósmy bok oznaczał zmartwychwstanie i nowe życie. Mozaika, przedstawiająca scenę Chrztu Chrystusa w otoczeniu apostołów, znajduje się w koronie kopuły: na bogatym złotym tle stoi Chrystus do połowy zanurzony w wodzie. Brodata postać z jego prawej strony personifikuje rzekę Jordan, z lewej stoi św. Jan z ręką uniesioną nad głową Chrystusa, a w powietrzu unosi się gołębica symbolizująca Ducha Świętego. Ówczesny rytuał chrztu nakazywał trzykrotne zanurzenie się w wodzie. Wizerunek Chrystusa z tej sceny stał się wzorem przedstawienia Jego postaci powtarzanym w ikonach malowanych na deskach, najpierw przez Greków, a następnie, w ciągu drugiego tysiąclecia, przez artystów ruskich i wreszcie rosyjskich wyznawców prawosławia (R. Ferrari, Chrzest Jezusa [w]: Nowy leksykon sztuki chrześcijańskiej, red. L. Castelfranchi, M.A. Crippa, Kielce 2013, s. 178–179; H. de Borchgrave, Chrześcijaństwo w sztuce, Warszawa 2002, s. 19–20; P. Sellier, Biblia w kulturze Zachodu, Warszawa 2012, s. 185).

3. Życie

„Niektórzy mogliby się zastanawiać, czy Ludwik i Zelia celowo wychowywali swoje córki do życia duchowego. Jaką przyszłość przygotowali im takim wychowaniem? Aby odpowiedzieć na to pytanie, trzeba dostrzec centralny punkt wizji wychowawczej państwa Martin: nasze dzieci nie należą do nas.

Ludwik i Zelia trwali w przekonaniu, że są jedynie pełnomocnikami Boga wobec swoich dzieci i że „prawa autorskie” pozostają w ręku samego Stwórcy. To przeświadczenie pogłębiło się jeszcze wraz z utratą czterech „aniołków”. Każde dziecko przyjmowali jako błogosławieństwo z nieba, bez względu na warunki finansowe czy zdrowotne. Postawa Ludwika i Zelii może być w pewnym sensie wymowna we współczesnych czasach. Nie byli oni panami życia, nie mieli do niego praw i liczyli na pomoc Opatrzności w wychowywaniu dzieci. Dla Ludwika i Zelii nie miało znaczenia, czy dziecko będzie dziewczynką czy chłopcem.

Na początku małżeństwa państwa Martin było jednak inaczej. Wówczas modlitwa Ludwika i Zelii wyglądała następująco: ponieważ sami nie mogli zostać duchownymi, prosili, aby wszystkie ich dzieci wybrały tę drogę. Ich modlitwy nosiły wtedy ślady tyleż naiwności, co osobistego rozczarowania. Potrzeba było przemiany w spojrzeniu na własne powołanie i coraz bardziej stanowczego zdania się na wolę Bożą – kilka lat później ich słowa brzmiały zupełnie inaczej. Gdy Zelia zaczęła żywić podejrzenie, iż Maria myśli o życiu zakonnym, napisała do Pauliny: „Nie mów jej o tym, bo by sobie wyobrażała, że ja tego pragnę, a naprawdę pragnę tego, co jest wolą Bożą. Byleby tylko szła za swoim powołaniem, jakie jej zostanie dane, będę zadowolona”. Maria zresztą odczuwała pod tym względem tak słaby nacisk ze strony rodziców, że któregoś dnia, gdy kupili jej piękną suknię, z płaczem zaczęła im robić wyrzuty, iż „stroi się ją jak pannę młodą, którą za wszelką cenę chce się wydać za mąż, i że rodzice będą z pewnością powodem tego, iż ktoś się o nią oświadczy!”. Zelia nakłaniała swoje córki do tego, aby wychodziły z domu i spotykały się z rówieśnikami. Pewnego dnia, gdy Maria otrzymała zaproszenie na spotkanie w dziewczęcym gronie, wywołało to oburzenie siostry Marii Dozytei. Zelia zareagowała z charakterystycznym dla siebie zdrowym rozsądkiem: „Czyż trzeba zamykać się w klasztorze? Nie można żyć na świecie na sposób wilków!”.

Wszystko, czego państwo Martin odtąd pragnęli, to świętość dla córek, bez względu na stan, jaki obiorą. Pod koniec życia Zelia przeczuwała, ku jakiemu powołaniu skłaniają się dwie najstarsze dziewczynki, i przyznawała, że byłaby bardzo szczęśliwa, widząc je jako zakonnice, lecz jednocześnie, że będzie to bolesne. Ten ból z powodu rozstania został jej oszczędzony, lecz nie Ludwikowi. Dziś możemy zobaczyć, jak ich pięć córek pięknie dojrzewało do swego powołania zakonnego i że w przypadku przebytej przez nie drogi nie można ograniczać się do interpretacji ściśle ludzkiej. Trudno byłoby podważyć nadprzyrodzone pochodzenie wezwania do życia zakonnego, które każda z dziewcząt zawsze uważała za wołanie Bożej miłości. Ludwik i Zelia pozostawiali zarówno swoim dzieciom, jak i Stwórcy dużą swobodę działania, oddając się do Jego dyspozycji” (H. Mongin, Ludwik i Zelia Martin. Święci w codzienności, Kraków 2022, s. 94–95).