Trzy kroki ku homilii, ks. Marek Gilski

Panie, gdybyś tu był, mój brat by nie umarł. Lecz i teraz wiem, że Bóg da Ci wszystko, o cokolwiek byś prosił Boga (J 11, 21).

1. Biblia

Choroba Łazarza, a potem jego śmierć nie jest absurdalną tragedią. Obie służą większemu celowi w planie Ojca – objawieniu się boskiej chwały Jezusa. Siostry Łazarza – Maria i Marta – wysyłają do Jezusa posłańca z wiadomością: Jego przyjaciel choruje. Oczekiwalibyśmy zapewne, że Jezus rzuci się na ratunek choremu przyjacielowi; zamiast tego pozostał przez dwa dni tam, gdzie przebywał. Jan zwiększa jeszcze emocjonalne napięcie, pisząc, że Jezus miłował Martę i jej siostrę, i Łazarza. Dwa dni później Jezus proponuje uczniom: Chodźmy znów do Judei! Uczniowie przypominają Mu wtedy o grożącym tam niebezpieczeństwie: Żydzi usiłowali Cię ukamienować. Jezus odpowiada im metaforycznie. Jeżeli ktoś chodzi za dnia, (...) światło słoneczne pomaga mu uniknąć upadku albo potknięcia. Tak samo Jezus, światłość świata (8, 12; 9, 5), świeci tym, którzy chodzą Jego drogami. Jezus wzywa swoich uczniów, aby szli za Nim jak za światłem, w innym bowiem wypadku (tzn. jeśli będą jak ten, kto chodzi w nocy) ściągną na siebie większe problemy niż te, które czekają ich w Judei. Rudolf Schnackenburg tak parafrazuje słowa Jezusa: „Jeśli nie pójdziecie ze Mną, (...) wejdziecie w ciemność i będzie wam groził znacznie gorszy upadek – zagubienie drogi prowadzącej do zbawienia”.

Marta, słysząc, że Jezus nadchodzi, natychmiast wybiega Mu na spotkanie, zanim jeszcze On wejdzie do samej Betanii. Mimo że Łazarz umarł i sytuacja wydaje się beznadziejna, Marta mówi z tą samą ufnością w uzdrawiającą moc Jezusa: Lecz i teraz wiem, że Bóg da Ci wszystko, o cokolwiek byś prosił Boga. Odpowiedź Jezusa: Brat twój zmartwychwstanie, odnosi się do zmartwychwstania umarłych – wiara w nie była utwierdzona wśród Żydów z pierwszego wieku. Marta, która wierzy w zmartwychwstanie, przytakuje: Wiem, że powstanie z martwych w czasie zmartwychwstania w dniu ostatecznym.

Przed czasami Jezusa wielu Żydów wierzyło w zmartwychwstanie umarłych, szczególnie faryzeusze. Wierzono, że Bóg wskrzesi wiernych i sprawiedliwych do chwalebnego, doskonałego życia, będą żyć na zawsze z Bogiem. O grzesznikach zaś sądzono, że zostaną wskrzeszeni do życia w stanie wiecznej kary w piekle (Dn 12, 2). Istniały zatem dwa aspekty zmartwychwstania. Po pierwsze, jest to ostateczne zwycięstwo Boga nad grzechem i śmiercią, czyli duchowym i fizycznym zepsuciem ludu Bożego. Przez zmartwychwstanie zmarłych Bóg zwycięży wszystko, co rani ludzi i prowadzi do ich upadku. Po drugie, zmartwychwstanie dotyczy Bożej sprawiedliwości. Bóg jest sprawiedliwy, dlatego dobrych wynagradza, a złych karze.

Jezus odpowiada Marcie: Ja jestem zmartwychwstaniem i życiem. Jezus jest zmartwychwstaniem, ponieważ kto w Niego wierzy, to choćby umarł, żyć będzie. Jezus obiecał, że „wskrzesi” w dniu ostatecznym tych, którzy wierzą w Niego i spożywają Jego eucharystyczne Ciało i Krew (J 6, 40. 44-54). On jest „życiem”, ponieważ przez chrzest daje nowe duchowe życie, żywą wodę Ducha Świętego tym, którzy w Niego wierzą (J 3, 5). To nowe życie jest uczestnictwem w boskiej komunii, a wierzący mogą się nim cieszyć już teraz. Jezus kieruje swoje pytanie wprost do Marty: Wierzysz w to? – podobnie jak wcześniej skierował je do niewidomego od urodzenia (J 9, 35). Czy Marta wierzy w Jezusa jako Tego, kto czyni rzeczy, których dokonywać może jedynie Bóg, a nie uzdrowiciel lub prorok? Podobnie jak Piotr w swoim wyznaniu wiary (Mt 16, 16), Marta odpowiada serią pełnych wiary potwierdzeń: Tak, Panie! Ja mocno wierzę, że Ty jesteś Mesjasz, Syn Boży, który miał przyjść na świat. Wszystkie te tytuły zostały już wyznane wcześniej w tej Ewangelii - przez uczniów Jezusa albo przez inne osoby. Marta ma wielki udział w wierze w Jezusa, ale jej wiara, tak jak wcześniej wiara innych uczniów, nie jest jeszcze w pełni dojrzała.

Dialogi Jezusa z Martą wkomponowane do opowiadania o Łazarzu mówią o życiu wiecznym jako darze dla wierzących w Chrystusa. Można by powiedzieć: wierzący w Chrystusa nie żyje tylko nadzieją życia przyszłego, lecz cieszy się życiem wiecznym, którego źródłem jest Chrystus – Życie (F. Martin, W.M. Wright IV, Ewangelia według św. Jana. Katolicki komentarz do Pisma Świętego, Poznań 2020, s. 210–216; T. Hergesel, Jezus cudotwórca, Katowice 1987, s. 229–231).

2. Sztuka

„Angielski malarz Stanley Spencer (1891–1959) był wielkim patriotą i kiedy wybuchła I wojna światowa, zgłosił się na ochotnika do wojska. Był zbyt drobnej postury, by go przyjęto do piechoty, posłuchał więc mądrej rady matki i zapisał się do Oddziałów Medycznych Armii Królewskiej. Rok pracował jako sanitariusz w szpitalu wojskowym w Beaufort w Bostonie, następnie przeniesiono go do Macedonii, a później został przerzucony do siódmego batalionu Berkshires i znalazł się na linii frontu. Po powrocie do domu w 1918 roku Spencer zamknął rozdział wojenny i podjął od nowa pracę nad obrazami religijnymi, chcąc odzyskać swoje widzenie świata sprzed wojny. Ale wspomnienia wojny nie chciały go opuścić. Zamierzał je uwiecznić w przyszłej kaplicy pamięci. Pewnego dnia, gdy przebywał z Henrym Lambem w Dorset, artystów odwiedzili państwo Behrend. Oboje byli pod tak silnym wrażeniem twórczości Spencera, że postanowili wybudować kaplicę, w której znalazłyby się jego prace. Kaplica miała być poświęcona pamięci brata pani Behrend, pułkownika Henry’ego Willoughbyego Sand­hama.

Spencer wybrał malarstwo olejne na płótnie. Osiem łukowato zakończonych płócien i mniejsze znajdujące się pod nimi, które Spencer nazwał predellami, malował na sztalugach, a następnie przymocowywał do ściany. Wyjątkiem były obrazy umieszczone najwyżej, na przykład ogromne Zmartwychwstanie żołnierzy, malowane z rusztowania na wcześniej zamontowanych płótnach.

W wielkim Zmartwychwstaniu żołnierzy żołnierze wstają z grobów, jakby na Sąd Ostateczny. Wychodzą spoza ołtarza, ich mundury khaki przypominają brązowe franciszkańskie habity, ukazują się nam jakby oprawieni w przypadkowo rozrzucone krzyże. Gdy Spencer nawiązywał do scen bitewnych, zawsze widział bezkresne cmentarze wojskowe z niekończącymi się szeregami ciasno rozstawionych białych krzyży. Tutaj są one powyrywane i żołnierze zamiast zdawać broń po służbie, pokazują krzyże stojącemu w tle kompozycji Jezusowi. Mędrcy przynieśli Dzieciątku Jezus złoto, kadzidło i mirrę, żołnierze przynoszą: posłuszeństwo, pokorę i ofiarność, stoją z dala od świata gwałtu i wojny, stoją tam, gdzie trzy cyprysowe drzewa wieńczą wzgórze Kalwarii.

Braterska miłość i koleżeństwo rządzą tymi prostymi mężczyznami, którzy posłyszeli wezwanie do broni i wyruszyli, by służyć krajowi, a towarzyszą im juczne zwierzęta. Dwa białe muły leżą tam, gdzie ich wóz wyleciał w powietrze. One także ożyły i zwracają łby do Pana, a ich poganiacz je uderza. Nawet tu, w ziemi obiecanej, nadal wypełnia się domowe obowiązki, nakłada owijacze, czyści się guziki, czyta instrukcję lub rozplątuje druty kolczaste, tak jakby ci ludzie wplatali swoje obowiązki w pokój, który świta na końcu długiej ciemnej nocy w bezczasowym krajobrazie. Ciężary zostały zdjęte, podobnie jak wszystkie inne ziemskie obowiązki zostają wręczone Chrystusowi. I taki jest sens zdania „jedni drugich ciężary noście” w miłości Boga” (H. de Borchgrave, Chrześcijaństwo w sztuce, Warszawa 2002, s. 188–191).

3. Życie

„Czasami mierzę się z milczeniem Boga. Niedawno był u nas chłopiec, dziesięcioletni, z guzem mózgu. Trzy lata wcześniej umarła na guza mózgu jego siostrzyczka, która miała trzy lata, rok temu pochował swoją mamę, która też umarła na raka, a cztery lata wcześniej umarła siostra mamy, też na raka. W domu z ojcem został jeszcze jeden chłopak, który miał iść do technikum. Po śmierci tego dziesięciolatka pojechałem na uroczystości pogrzebowe. Mały wiejski cmentarz i obok siebie szereg grobów z jednej rodziny. To są sytuacje, gdy cisza krzyczy, emocje odbierają zdolność mówienia. Kiedy dzwonię do ojca i pytam, jak tam starszy syn, on odpowiada: Jeszcze żyje. To odbiera głos. Mogę oczywiście zrobić synowi badania genetyczne, żeby podjąć jakąś genoterapię, ale jeśli chodzi o pytanie o sens, to zostaje milczenie.

I nigdy nie chciałeś „zwrócić Bogu biletu”, jak Iwan Karamazow z powieści Dostojewskiego, gdy widział cierpienie niewinnych?

Wiesz, jest przecież ten moment graniczny: ostatni oddech tu i pierwszy oddech tam. Jeśli czegoś nie rozumiem w perspektywie doczesnej, to próbuję na to patrzeć z perspektywy wiecznej, celu, dla którego Pan Bóg powołał człowieka na ziemi, czyli życia w niebie, w Trójcy Świętej. To jest cel, a wszystko inne to stacje pośrednie.

Ale jedni zmierzają do tego celu, powiedziałbym, wygodną autostradą, dożywają syci dni swojego życia. A drudzy są po prostu dotykani cierpieniem z każdej strony.

Patrzymy na Łazarza, który leży przed domem bogacza i psy liżą jego rany. Ta perspektywa, o której mówię, zawiera pytanie: Kto jest ubogi, a kto jest bogaty? To jest trudne, nie każdy jest w stanie przyjąć takie myślenie. Niedawno pochowałem trzecie dziecko matki. Urodziła troje dzieci z zanikiem mięśni, z chorobą Duchennea. Jeden chłopiec żył trzynaście lat, drugi czternaście, a trzeci szesnaście. I właśnie ta matka powiedziała mi później: Pochowałam wszystkich trzech synów, myślę sobie, że oddałam ich w lepsze ręce. Ja wiem, jakie jej ręce były, jaka była jej miłość do dzieci, ona potrafiła z trzema synami, każdy na wózku, pojechać rejsowym autobusem nad morze do sanatorium. To była silna, kochająca kobieta. I ona mówi, że oddała ich w lepsze ręce. A potem dodaje, że musi się zatroszczyć o siebie i pomagać innym, bo chłopcy już tam na nią czekają” (F. Buczyński, Z Bogiem trzeba się kłócić. O pomocy, przeprowadzaniu na drugą stronę i osobistych cudach. O. Filip Buczyński OFM w rozmowie z Tomaszem Terlikowskim, Kraków 2022, s. 47–49).