Trzy kroki ku homilii, ks. Marek Gilski

Pierwszego dnia po szabacie, wczesnym rankiem, gdy jeszcze było ciemno, Maria Magdalena udała się do grobu… (J 20, 1).

1. Biblia

Wczesnym rankiem, w niedzielę, Maria Magdalena, którą pierwszy raz spotykamy w Ewangelii Janowej, gdy stoi pod krzyżem, a którą synoptycy zaliczają do grona uczennic Jezusa pochodzących z Galilei (Łk 8, 1-3), udaje się do grobu. „Gdy jeszcze było ciemno…” – niektórzy zauważają, że ciemność panuje także w sercu Marii, która myśli, że wszystko jest skończone: Jezus umarł! W końcu Maria widziała śmierć Jezusa na krzyżu - zalegająca wokół ciemność może symbolizować jej smutek i utratę nadziei.

Maria zobaczyła kamień odsunięty od grobu, ale nie chciała działać sama, „pobiegła więc i przybyła do Szymona Piotra oraz do drugiego ucznia, którego Jezus kochał”. Marii Magdalenie nawet przez myśl nie przeszło, że Jezus mógł zmartwychwstać. Skoro kamień jest odsunięty, to znaczy, że grób został okradziony.

W czerwcu 2016 roku został opublikowany dekret Kongregacji Kultu Bożego i Dyscypliny Sakramentów, w którym przedstawiono decyzję Ojca Świętego Franciszka o podniesieniu do rangi święta obchodów ku czci św. Marii Magdaleny. Uzasadniając tę decyzję, Stolica Apostolska posłużyła się bogactwem nauczania ojców Kościoła. Podkreślano, że Maria Magdalena jest „przykładem prawdziwej i autentycznej ewangelizatorki”, „świadkiem Bożego Miłosierdzia” i „apostołką apostołów”. Orygenes (ok. 185–254) w swoim Komentarzu do Ewangelii według św. Mateusza pisze o Marii Magdalenie, jako o wiernej służebnicy Chrystusa, kochającej Zbawiciela: Maria Magdalena najbardziej odpowiadająca interpretacji nazwy swojej ojczyzny, która nazywa się Magdala (miejsce zaś to tłumaczy się jako Wielkość). I była to Maria Magdalena z wielkości nie dla żadnego innego powodu, jak tylko dlatego, że poszła za Jezusem i usługiwała Mu i przyglądała się tajemnicy Jego męki (…). Następnie miłość dwóch Marii, Magdaleny i Matki Jakuba i Józefa, połączyła je przy nowym grobie z powodu ciała Jezusa, które tam było. Papież Grzegorz Wielki (590–604) uczynił ją „heroldem ewangelizacji”, przekazicielką oblicza Kościoła, który trwa w więzi z Chrystusem. Kobieta ta nie obrazuje mocy pokuty, lecz ją urzeczywistnia. Narodziła się po to, by uzasadnić pragnienie narodzin silnego Kościoła, mocą przebaczenia i przemiany życia.

Piotr i Jan pobiegli razem „lecz ów drugi uczeń wyprzedził Piotra i przybył pierwszy do grobu”. Komentatorzy lubią zestawiać postawę Piotra i Jana. Jan zapewne był młodszy, więc nic dziwnego, że pierwszy przybiegł do grobu, ale może też istnieje inna interpretacja tego faktu. Niektórzy lubią widzieć w postaci Jana – charyzmatyka, mistyka, a w postaci Piotra dostrzegają hierarchię. Jan charyzmatyk przybiega pierwszy, ale czeka na hierarchię Kościoła. Proroctwo mistyka jest szybsze, ale jeśli jest prawdziwe, potrafi zaczekać na opinię Piotra – zwierzchnika Kościoła.

„Wtedy wszedł do wnętrza także i ów drugi uczeń, który przybył pierwszy do grobu. Ujrzał i uwierzył”. Można zadać sobie pytanie, czy była to już pełna wiara. Może raczej uczeń zrobił pierwszy krok, bo choć jeszcze Jezusa nie widział, to jak trafnie wyraził się pewien komentator, potrafił rozpoznać tajemnicę obecności poprzez nieobecność: skoro Jezusa nie ma w grobie, to znaczy, że On musi żyć. Także dzisiaj, gdy pielgrzymi przyjeżdżają do Jerozolimy, wchodzą do tego niezwykłego grobu. Na każdym innym grobie jest zawsze napisane „tu leży XX”, tymczasem na grobie Jezusa, a dokładniej: na tak zwanej kolumnie anioła, jest napis „Nie ma Go tutaj” (F. Martin, W.M. Wright IV, Ewangelia według św. Jana. Katolicki komentarz do Pisma Świętego, Poznań 2020, s. 372–374; D. Piekarz, Jezus jakiego nie znamy. Spotkania z Jezusem w Ewangelii św. Jana, Kraków 2015, s. 113–118; M. Krawczyk, Apostola Apostolorum. Maria Magdalena w nauczaniu Ojców Kościoła, Resovia Sacra, 27 (2020), s. 151–160).

2. Sztuka

„Rembrandt van Rijn w 1639 roku zadumał się nad tajemnicą Zmartwychwstania. Wczytał się w ten fragment Ewangelii, w którym jest mowa o nagłym pojawieniu się anioła w grobie Jezusa, i wyobraził sobie, jak to mogło wyglądać. Ten obraz można obejrzeć w Monachium, w Alte Pinakothek. Umiejętnością ukazania światła Rembrandt niewątpliwie przewyższył swego starszego kolegę Mathis’a Grünewalda, ale obaj poczynali sobie swobodnie, zamieniając pędzlem materię w energię.

Tu ze światła zbudował malarz postać anioła. Ukazał go w wybuchu blasku, w obłoku światła, w jakiejś mgle świetlistej. Postać jego jaśniała jak błyskawica, a szaty jego były białe jak śnieg, zapisał ewangelista. Anioł Rembrandta, z rozłożonymi szeroko skrzydłami, sam jest światłem, nie otacza go aureola, ono jest w nim i wokół niego, promieniuje dokoła. Z prawej strony promień załamuje się, zmieniając w łamiącą świetlistą strzałę niczym piorun. Przybysz z zaświatów, energia świetlna, uniósł ciężką grobową płytę, grubą materię, zsuwając z niej strażnika, który aż wywinął kozła. I znowu, jak u Grünewalda, zetknięcie dwóch światów, tak bardzo realnego z nierealnym.

Ta świetlista chmura w egipskich ciemnościach grobowca ogarnia Jezusa, który właśnie powraca do życia – już siedzi oparty o ściankę sarkofagu, z jedną ręką na jego krawędzi. Wkrótce zniknie z grobu i z pola widzenia tych, którzy posługują się jedynie wzrokiem fizycznym. Blask bijący od anioła i jakiś podmuch, jak podczas burzy, wywrócił strażników. Powpadali na siebie, leżą skłębieni jak jakieś świecące chrząszcze, bo ich hełmy i tarcze lśnią odbitym światłem. Inny ucieka w popłochu, gubiąc szablę.

U dołu obraz jest ciemny i dopiero po dłuższej obserwacji można zauważyć w prawym dolnym narożniku dwie postacie kobiece, jedna z uniesionymi rękami i złożonymi dłońmi. Maria Magdalena? Przecież według opowieści ewangelicznej nadeszła już po wszystkim...” (B. Fabiani, Biblia w malarstwie, Warszawa 2020, s. 382).

3. Życie

„Mam pięćdziesiąt cztery lata, finansowo jestem zrujnowany, przebywam w więzieniu. Kiedy się tu znalazłem (osiem miesięcy temu), moja sytuacja wydawała się beznadziejna. Czułem, że nieodwołalnie pogrążam się w chaosie, którego nigdy nie zdołam ogarnąć, a co dopiero zrozumieć.

Mijały kolejne miesiące, aż pewnego dnia odwiedził mnie psychiatra sądowy, który z miejsca wzbudził moją olbrzymią sympatię. Przedstawiając się, powitał mnie miłym uśmiechem i uściskiem dłoni, jakbym wciąż był kimś, a przynajmniej istotą ludzką. W tym momencie coś się we mnie stało, coś niewytłumaczalnego, co zapoczątkowało głęboką przemianę. W myślach zacząłem na nowo przeżywać całe swoje życie.. Tamtej nocy, w ciszy ciasnej celi, moim udziałem stało się niezwykłe doświadczenie religijne. Niczego podobnego wcześniej nie przeżyłem. Nagle okazało się, że potrafię się modlić i to jak najbardziej szczerze. Pogodziłem się z Najwyższą Wolą, powierzając jej swoje cierpienie i smutek; nabrały one w ten sposób wartości i sensu, a pytanie o ich przyczynę przestało mieć znaczenie. Od tego momentu mój stan zaczął się błyskawicznie poprawiać.

Miało to miejsce w kwietniu tego roku w więzieniu w Baltimore. Obecnie jestem całkowicie pogodzony ze sobą i z całym światem. Odnalazłem prawdziwy sens mojego życia i przekonałem się, że czas może jedynie odroczyć jego spełnienie, nigdy zaś mu przeszkodzić. (…) Odkryłem również nowe, wspaniałe źródło niezwykłej energii – potrafię teraz śmiać się ze swoich nieszczęść, zamiast pogrążać się w bólu z powodu błędów, których nie da się odwrócić. Okazało się, że moje życie wcale nie jest tak tragiczne, jak mi się wydawało” (V. Frankl, Bóg ukryty. W poszukiwaniu ostatecznego sensu, Warszawa 2019, s. 26–27).

Zmartwychwstanie dokonuje się nieustannie. Ciągle nowe osoby budzą się z bezsensu życia, aby odkryć to, co w nim najważniejsze.