Trzy kroki ku homilii, ks. Marek Gilski
Kiedy więc Jezus ujrzał Matkę i stojącego obok Niej ucznia, którego miłował, rzekł do Matki: „Niewiasto, oto syn Twój” (J 19, 26).
1. Biblia
Opis Maryi pod krzyżem zawiera nowe posłannictwo Jej powierzone. Jezus, widząc swoją Matkę i umiłowanego ucznia, mówi do nich: „Oto syn Twój” oraz: „Oto Matka twoja” (J 19, 26-27). Na podstawowym poziomie te wzruszające ostatnie słowa Jezusa ujawniają Jego pełną miłości troskę o Matkę. Tuż przed śmiercią Jezus myśli o tym, kto o Nią zadba, i dlatego powierza Ją najbliższemu uczniowi. W świecie starożytnym prawa matki były powszechnie szanowane. Ponieważ krzyż Jezusa nie musiał się znajdować wysoko nad ziemią, Jego matka i uczniowie mogli Go słyszeć, nawet jeśli nie znajdowali się blisko krzyża. Jezus ogłasza ustny testament w obecności świadków, co nadaje mu moc prawną. Formalnie powierza swoją Matkę opiece ucznia, by zatroszczył się o Nią po Jego śmierci. Umierający ojcowie wzywali synów, by zapewnili opiekę swojej matce, co też zwykle czynili. Przyznanie uczniowi takiej roli w rodzinie nauczyciela było dla niego wielkim zaszczytem (uczniowie nazywali czasami swoich nauczycieli „ojcami”).
Bliższe spojrzenie na figurę umiłowanego ucznia odsłania, że jest on wzorem ucznia idealnego – zawsze blisko Jezusa, podczas ostatniej wieczerzy opiera się na piersi Mistrza (J 13, 25), a podczas męki jako jedyny apostoł trwa przy Panu. Gdy inni apostołowie uciekają, tylko on idzie za Jezusem aż pod krzyż (J 19, 26). Jako pierwszy wierzy w zmartwychwstanie Chrystusa (J 20, 8), a potem w Zmartwychwstałym rozpoznaje Pana (J 21, 7). To dlatego, choć umiłowanego ucznia kojarzy się zwykle z apostołem Janem, może on symbolizować wszystkich wiernych uczniów, którzy w bliskości idą za Chrystusem (nawet jeśli oznacza to krzyż), którzy wierzą w Niego i świadczą o tym. Innymi słowy, ten uczeń symbolizuje wszystkich umiłowanych uczniów Jezusa.
Jan często używa języka rodzinnego, aby wyrazić komunię z Ojcem, która stała się możliwa dzięki Jezusowi. Jako „jedyny Syn” (1, 18) wprowadza On uczniów do uczestnictwa w swojej odwiecznej więzi z Ojcem, do uczestnictwa w swoim synostwie – czyni z nich dzieci Boże (1, 12; zob. Rz 8, 14-15; 1 J 3, 1) W słowach, które wypowiada teraz na krzyżu, Jezus objawia duchową więź łączącą Go z Matką i Umiłowanym Uczniem w Kościele – rodzinie Bożej. Jeśli Umiłowany Uczeń uczestniczy duchowo w życiu samego Jezusa, Syna, to konsekwentnie Maryja jest jego duchową matką.
Żadna miłość nigdy nie wstępuje na wyższy poziom bez śmierci dla poziomu niższego. Marna to była zamiana – oddać swojego Bożego Syna, by zdobyć ludzkość – ale w rzeczywistości nie zyskała ludzkości w oderwaniu od Niego. Tamtego dnia, kiedy przyszła do Niego, gdy nauczał, zaczął łączyć Boże macierzyństwo z nowym macierzyństwem wszystkich ludzi; na Kalwarii spowodował, że pokochała ludzi tak, jak On ich kochał. Była to nowa miłość albo może raczej ta sama miłość, obejmująca szerszy zakres ludzkości. Jednak nie brakło w niej boleści. Maryja musiała zapłacić cenę za to, by zrodzić ludzi jako swoich synów. Jezusa mogła z radością urodzić w stajence, ale chrześcijan – jedynie na Kalwarii, doświadczając bólów porodowych, które były tak silne, że uczyniły z Niej Królową męczenników.
Ewangelista kończy ten fragment słowami: „I od tej godziny uczeń wziął Ją do siebie”. Mają one także głębszy, duchowy sens – chodzi nie tylko o to, że uczeń zaopiekował się Maryją. Czasownik „wziąć” w innych miejscach tej Ewangelii jest tłumaczony jako „przyjąć” i często oznacza przyjęcie niebiańskiej rzeczywistości. Umiłowany Uczeń zabiera Matkę Jezusa do siebie jako własną matkę. Ten akt to znak, że duchowa rzeczywistość Kościoła, więź komunii z Ojcem przez Syna, została przez ucznia przyjęta i przemieniła jego więzi (E. Sri, W drodze z Maryją. Biblijna podróż z Nazaretu pod krzyż, Poznań 2019, s. 111-114; F. Martin, W. M. Wright IV, Ewangelia według św. Jana. Katolicki komentarz do Pisma Świętego, Poznań 2020, s. 357-358; C. S. Keener, Komentarz historyczno-kulturowy do Nowego Testamentu, Warszawa 2017, s. 228; F. J. Sheen, Życie Jezusa Chrystusa, Kraków 2018, s. 569).
2. Sztuka
„Od VII wieku w sztuce chrześcijańskiej dominuje przedstawienie ukrzyżowania (wcześniej przeważało przedstawianie Chrystusa zmartwychwstałego i chwalebnego, z pozostawionymi znakami męki, jak na przykład Pantokrator z absydy katedry w Monreale). Także kolejna scena, zdjęcia z krzyża, doczekała się mnogości artystycznych przedstawień; kto nie zna Piety Michała Anioła w Bazylice św. Piotra w Rzymie i kto nie jest poruszony drugą, mniej znaną, ale może jeszcze bardziej intensywną rzeźbą tego samego artysty, Pietą Rondanini z Zamku Sforzów w Mediolanie, w której martwy Chrystus zdaje się powracać do łona Maryi? Niekiedy Maryja u stóp krzyża była przedstawiana jako mdlejąca na rękach Jana (na przykład na obrazie Rogera van der Weydena z pierwszej połowy XV wieku, przechowywanym w Madrycie).
Z nastaniem XVIII wieku zaczyna odnosić wielką popularność postać Mater dolorosa, temat nieobecny w narracji czwartej Ewangelii, który znajdzie jednak liturgiczny punkt odniesienia w święcie Matki Bożej Bolesnej (15 września, a Ewangelia dnia to właśnie J 19, 25-27), ogłoszonego przez Piusa VII w 1814 roku na pamiątkę cierpień zadanych przez Napoleona Kościołowi w osobie jego pasterza, ale także w związku z powszechną pobożnością szerzoną przede wszystkim przez zgromadzenia zakonne sług Maryi i pasjonistów. Maryja została ukazana nie tylko u stóp krzyża, ale także z sercem przebitym przez siedem mieczy, symbol najwyższego bólu, w ślad za proroctwem Symeona (Łk 2, 35). Cierpienie serca Maryi, ogromne już wtedy, gdy Jej Syn był odrzucany przez ludzi, teraz osiąga swój szczyt: jakby włócznia przebijająca bok zmarłego Chrystusa przebiła również Jej serce.
I to właśnie w relacji do postaci „boleściwej” kobiety i matki, znaku i syntezy wszystkich kobiet i matek pogrążonych w żałobie, zwłaszcza tych, które za własnego życia straciły dziecko, powstaną najbardziej znaczące pieśni pobożności chrześcijańskiej i maryjnej” (G. Ravasi, Siedem słów Jezusa na krzyżu, Kraków 2020, s. 80-81).
3. Życie
„Niektórzy lekarze mają potrzebę dominacji. Kiedyś mieliśmy pod opieką bliźnięta dwujajowe, oboje z chorobą degradującą ośrodki mózgowe. Przyjechał do nich lekarz, pierwszy raz zresztą, zbadał pierwszego, zbadał drugiego i powiedział matce: „Wie pani co? Tu się nic nie da zrobić, to są właściwie roślinki”. To już było bardzo dawno, nie mieliśmy wtedy medycyny paliatywnej, nie mieliśmy przeszkolonych w tej dziedzinie lekarzy. To był lekarz anestezjolog, który swoją opinię wydał tylko na podstawie jakichś parametrów czy reakcji tych dzieci. Ta matka tylko się uśmiechnęła, spojrzała na tego doktora i powiedziała: „Panie doktorze, ja panu powiem, jakie ten syn ma preferencje kulinarne, a jakie ten. Co ten lubi, a co ten. Jakie ten lubi bajki i filmy, a jakie ten. Ja panu powiem, jacy oni są różni i w jaki sposób wysyłają sygnały”. Pan doktor zamilkł. Jak wracaliśmy, to tylko powiedział: „Wiesz, te matki takie są”. Musiało upłynąć wiele miesięcy, żeby przyznał tej matce rację.
Może rzeczywiście matki widzą więcej, może lepiej rozumieją swoje dzieci, z którymi komunikują się w znany tylko im sposób.
Komunikacja to jest język kodów. Jeżeli ktoś wysyła do mnie informację w swoim kodzie, to ja muszę umieć ją odkodować. Matki lepiej potrafią odkodować informacje, które dzieci wysyłają na poziomie niewerbalnym. Może to jest też ten problem, że przywykliśmy do komunikatu werbalnego, a przecież dużo więcej jest tego niewerbalnego. Może dzięki temu, że te mamy są częściej i bliżej przy dzieciach, są w stanie odkodować to, czego inni, czy to jest personel medyczny, czy to jest współmałżonek, jeszcze nie potrafią.
Czyli lekarz hospicyjny czy w ogóle pracownik hospicjum musi się uczyć komunikacji właściwej kobietom?
Lekarz hospicyjny w wielu sytuacjach musi bazować na informacjach od matki. Wielu naszych podopiecznych nie powie nam, co im dolega. Czasami to, co matka opisze, zarejestruje na filmie czy zdjęciu, jest bardzo ważne przy diagnostyce. Pewien ciężar wiedzy, którą ma mieć lekarz, spoczywa na barkach rodzica. Kiedy dziecko jest pod opieką hospicjum domowego, to siłą rzeczy rodzic widzi dużo więcej niż lekarz. Najistotniejsze jest tutaj to, żeby lekarz miał w sobie dużo pokory wobec faktu, że rodzic dużo więcej wie i widzi w zakresie diagnostyki, którą ten lekarz ma wykonać. A po drugie – nie wiem, jak bardzo to jest istotne – spotykamy się na terenie rodziny. W jej świątyni czy w jej twierdzy, jakkolwiek to nazwiemy. Jesteśmy zaproszeni na jej teren. To nie jest tak, że rodzina jest zaproszona na teren poradni szpitala czy oddziału, tylko to my jesteśmy zaproszeni do nich i mamy funkcjonować ze świadomością, kto tu jest gospodarzem. My mamy uszanować to, że jesteśmy gośćmi. U siebie w szpitalu możemy być gospodarzami i przyjmować pacjenta i jego rodzinę na naszych warunkach. A tam, mimo że służymy, to rodzina nas przyjmuje. Kiedy przyjeżdżam do rodziny i widzę, że razem żyją trzy pokolenia, że rodzice dziecka mieszkają z rodzicami któregoś z nich, to szukam samca alfa w tym domu i z nim najpierw rozmawiam. Najczęściej jest to babcia albo dziadek, czyli właściciel domu. Mówię wtedy: „Medycy, wy na razie pogadajcie sobie z rodzicami, a ja idę do dziadków na herbatę”. I siedzę tak sobie z nimi, a oni opowiadają mi bardzo wiele ważnych rzeczy. Celem tych rozmów jest rozeznanie w systemie rodzinnym. Poza tym żadna zmiana się nie dokona bez osoby, która jest w tym domu decyzyjna. Ci dziadkowie zwykle się dziwią, że w ogóle do nich przychodzę, ale potem łatwiej jest mi wprowadzać jakieś ważne zmiany. Czasem zwracam im uwagę na różne kwestie, na przykład żeby rodzice nie kłócili się przy dziecku. „Ono śpi albo jest odcięte od świadomości” – mówią. „Nie. Kiedy się podłączy na przykład pulsoksymetr, można zobaczyć, że parametry zmieniają się w momencie, kiedy rodzice zaczynają się kłócić” – tłumaczę im. Dziecko nic nie powie, ale zmieniają się parametry i to jest informacja od dziecka. Kiedy mówi się przy dziecku, że ono umrze i tak dalej, parametry się zmieniają, bo dziecko to słyszy. To nie jest dobry pomysł, żeby dziecko słuchało o tym, jak ma wyglądać jego pogrzeb. To taki rodzaj działań, których celem jest przywrócenie rodzinie pewnej równowagi” (Z Bogiem trzeba się kłócić. O pomocy, przeprowadzaniu na drugą stronę i osobistych cudach. O. Flilip Buczyński w rozmowie z Tomaszem P. Terlikowskim, Kraków 2022, s. 79-82).
Poprzednia strona: UROCZYSTOŚĆ NMP KRÓLOWEJ POLSKI
Następna strona: Królestwo Maryi, ks. Tomasz Jelonek