Trzy kroki ku homilii, ks. Marek Gilski

Otwórz moje oczy, abym podziwiał Twoje prawo (Ps 119, 18).

1. Komentarz naukowy
Werset 17. z Psalmu 119 zaczyna się błaganiem modlącego, który zgodnie ze stylem przymierza i wiary przedstawia się jako sługa Pana. Jego wierność oczekuje nagrody, łaski w duchu teologii odpłaty. Tradycja chasydzka tak komentowała ten werset, odczytując go bardziej jako stwierdzenie niż prośbę. Rabbi Michał tak wyjaśnił słowa psalmu: Postąp ze sługą swoim według swej łaskawości: „Twoje postępowanie mieści się w słówku «ze». Kiedy twój sługa spełnia twój rozkaz, działasz razem z nim. Ale zaliczasz mu wypełnienie tego rozkazu tak, jak gdyby działał sam, bez twojej pomocy”. W rzeczywistości to miłość Boga wylewa na wiernego życie, wielki dar biblijnej odpłaty, wielokrotnie podkreślany w psalmie.

Modlący się prosi Boga, aby otworzył mu oczy i odsłonił wspaniałości ukryte w Prawie, to znaczy Torze. Termin ten przywodzi na pamięć cuda związane z Wyjściem, a więc znaki miłości Boga rozsiane w historii zbawienia i w życiu każdego wierzącego, i wyrażone za pomocą Tory. Jeden z hymnów z Qumran zadawał pytanie: Jakże ujrzę, skoro mi nie otwarłeś oczu? Słowa Prawa pozostają rozproszonymi sylabami, wydarzenia zbawcze są tylko zewnętrznym opisem faktów, jeśli dzięki łasce i objawieniu Bożemu nie zostaną przemienione w słowo Boga i historię zbawienia. Św. Hieronim komentuje: Zetrzyj z oczu serca zasłonę litery i dzięki sensowi duchowemu pozwól mi kontemplować wspaniałości Twojego prawa! Tora jest mikrokosmosem, który zamyka w sobie kosmos historii zbawienia we wszystkich jej etapach, tak aby wierny, miłując ją, mógł być wciągnięty w tę historię życia i szczęścia. Ten werset mógłby być idealnym mottem dla „kompletnego” czytelnika Biblii, który potrafi przeniknąć poza fundamentalizm litery, nie zapominając jednak, że działanie zbawcze stało się także Torą, księgą, słowem pisanym, literą.

Człowiek na ziemi jest cudzoziemcem, który przebywa na niej czasowo, nie odnajdując w niej w pełni zapachu swego stołu ani ciepła swego domu Cudzoziemcem jestem na ziemi, nie ukrywaj przede mną twoich poleceń (w. 19). Człowiek jest jak cudzoziemiec przyjęty na ten świat, ale bez definitywnego obywatelstwa, które dla niego jest gdzie indziej, jak często uczy NT, a św. Jan Chryzostom mówi tak: naszą pierwszą i najlepszą wiedzą jest ta, że jesteśmy obcymi w tym życiu i że nasza droga prowadzi nas do miasta niebieskiego. Poprzez słowo Boga ludzie, którzy czują się samotni i obcy na tym świecie, odnajdują właściwą drogę ku swojej ojczyźnie. To sam Bóg wskazuje ją nam przez swoje słowo i dlatego cała istota człowieka jest nastawiona na to słowo, które stanowi jakby Gwiazdę Polarną życia (G. Ravasi, Psalmy. Cz. 4, Psalmy 104–123 (wybór), przeł. K. Stopa, Kraków 2009, s. 259–261).

2. Mistrzowie teologii i życia duchowego
„Wiara oznacza pewność, że przyszłością człowieka jest Bóg. (...) Oznacza odwagę przyznania, że człowiek może mieć coś wspólnego z wiecznością, i porzucenie mieszczańskiej małoduszności, która nie chce wyjść poza to, co najbliższe, i nie chce uznać, że człowiekowi może w życiu chodzić o coś więcej niż o chleb na jutro i o pieniądze na pojutrze” (Benedykt XVI, Wiara i egzystencja [w:] J. Ratzinger – Benedykt XVI, Przyszłość wiary. Refleksje teologiczne, Kraków 2019, s. 48–49).
3. Z życia wzięte
„W środę rano odezwał się dzwonek, za drzwiami stał Mirek.
– I jak tam dziadek Szymon? – spytał ksiądz Groser.
Mirek zrobił dziwaczną minę: – Zrobił wszystkim dowcip. Ponury. Przed śmiercią wydziedziczył ojca.
– Dziadek nie żyje!? – jęknął zdumiony Wacław.
– Tak. Na drugi dzień po spowiedzi zadzwonił po notariusza. Sporządził nowy testament. Kolejnego dnia umarł. Nie marnował czasu. Wszystkie oszczędności zapisał ciotce, to znaczy swojej bratowej i jej synowi. Nam zostawił dom. Nie wiadomo, dlaczego to zrobił. Ojciec chce się procesować... Będzie udowadniał, że dziadek nie był przy zdrowych zmysłach. Powiedział też, że dziadek nie będzie miał pogrzebu kościelnego. Mówi, że umarł w grzechu, więc mu się nie należy. Ostatnim jego uczynkiem było skrzywdzenie rodziny.
– To niemożliwe. Niemożliwe, żeby twój ojciec dla paru groszy złamał wolę dziadka.
– Po pierwsze, ojciec jest niewierzący, więc nie interesują go konsekwencje niebieskie. Po drugie, dziadek nie zostawił żadnej woli co do pogrzebu.
Przybyli do kaplicy cmentarnej kwadrans przed pogrzebem. Władysław Murawski miał stawić się wcześniej, by omówić z pracownikiem Urzędu Stanu Cywilnego ceremonię, która w odróżnieniu od ceremonii kościelnej miała luźną formułę i była zwykle swoistym koncertem życzeń. Władysław Murawski właściwie nie wiedział, czy może się nie zgodzić na te świeckie uroczystości. A przede wszystkim bał się, że usłyszy, iż chce pochować ojca jak psa.

Stanęli przy rozkopanej kwaterze. Zdjęto trumnę i postawiono ją na deskach położonych nad dołem. Urzędnik stanu cywilnego stanął między trumną a Murawskimi. Chwilę dramatycznie milczał, i nagle pełnymi spokojnej siły słowami rozpoczął mowę pogrzebową. Miał znakomitą dykcję, musiał co najmniej przejść jakiś kurs teatralny. A może i był aktorem:
– Proszę przerwać – wyrzucił nagle przez zaciśnięte zęby Władysław. – Przepraszam pana... – Ja muszę sprowadzić księdza. Ojciec był katolikiem.
Władysław już w czasie przemówienia Szumskiego dostrzegł przez ścianę zieleni księdza, który najwidoczniej przed chwilą skończył pogrzeb i szedł w pełnym rynsztunku ku wyjściu.
– Proszę księdza o ratunek. Czy mógłby ksiądz pochować mojego ojca...
– Teraz? Czy pan jest z naszej parafii?
– Nie, nie. Błagam, to zupełnie inna sprawa... Ojciec jest już tu, czeka na pochówek.
– Ksiądz nie dojechał?
– Nie, nie miało być księdza. To znaczy, ojciec nie życzył sobie pogrzebu kościelnego. Życzył, to znaczy nic nie mówił na ten temat, ale był wierzący. To ja zadecydowałem, że nie będzie księdza, bo ojciec umarł w grzechu.
– Ach, czyli księdza nie było u ojca przed śmiercią?
– Był, był, ze spowiedzią...
– To dlaczego?
– Chciałem ojca ukarać za to, że zmienił testament...
Ksiądz patrzył coraz bardziej osłupiały. Przymknął oczy, jakby modlił się o oświecenie, co robić.
– Wie pan, przepraszam, ale ja tak nie mogę. Ja przecież pana nie znam. To są poważne sprawy. Nie można z pogrzebu robić szopki. Bardzo bym chciał panu pomóc, ale nie mogę. Pana Boga trzeba traktować serio.
– Czy ksiądz nie widzi, że właśnie to robię?!
– Dobrze... chodźmy.
Zebraliśmy się, aby pożegnać naszego brata Szymona, którego wiarę jedynie Bóg znał. Tylko On może osądzić właściwie jego życie, ale wierzymy, że On widzi wszystko sercem miłosiernym. Jest sędzią wyrozumiałym. Człowiek się potępia nieraz całym życiem, a zbawia jednym półprzytomnym oddechem wypełnionym miłością. Tak, moi kochani, można się zbawić, padając w Jego ramiona, nawet gdy przegraliśmy życie, nawet gdy śmierć była dla nas progiem, o który się potknęliśmy. Bóg zdaje się prosić, byśmy upadając w wieczność, otworzyli swoje serce, wyciągnęli ramiona... (J. Grzegorczyk, Wytarte portki A.D. 1986. Tajemnica spowiedzi ks. Grosera, „W Drodze” (2010) nr 2 (438), wyd. elektroniczne).