Trzy kroki ku homilii, ks. Marek Gilski

Nadchodzą w końcu i pozostałe panny, prosząc: „Panie, panie, otwórz nam!”. Lecz on odpowiedział: „Zaprawdę, powiadam wam, nie znam was”
(Mt 25,11-12).

1. Biblia

Nasza wiedza o zwyczajach ślubnych w Palestynie I wieku jest ograniczona. Mimo to, ich zasadniczy zarys jest wystarczająco jasny. Pierwszym etapem zaślubin był czas narzeczeństwa. Wiązało się to z ofiarowaniem przez młodego mężczyznę zapłaty ojcu młodej kobiety, którą miał nadzieję poślubić. Dziewczęta uznawano za zdatne do małżeństwa w wieku około trzynastu lub czternastu lat. Jeśli osiągano porozumienie, młodzi byli z sobą zaręczeni. Przypominało to współczesne narzeczeństwo, tyle że zaręczona para była już sobie prawnie zaślubiona i do zakończenia tego związku potrzebny był list rozwodowy. Mimo to, panna młoda przeważnie nadal mieszkała z rodzicami przez cały okres narzeczeństwa, który mógł trwać do roku. Drugim etapem zaślubin była uczta weselna. Rozpoczynała się ona po zachodzie słońca, gdy pan młody udawał się do domu oblubienicy i prowadził ją w uroczystej procesji na wielką ucztę przygotowaną w nowym domu młodej pary. Było czymś zwyczajnym w wioskach starożytnej Palestyny – i pozostaje takim w wielu współczesnych arabskich wspólnotach – że ludzie wychodzili ze swych domów i składali życzenia, gdy mijał ich orszak weselny. Podczas procesji wiele śpiewano i tańczono, a prowadziły ją panny niosące pochodnie. Gdy para w towarzystwie tłumu, rodziny, przyjaciół i gości dochodziła do swego domu, wówczas zaczynała się uczta. Mogła ona trwać cały tydzień, albo i dłużej. Nie było miesiąca miodowego we współczesnym tego słowa znaczeniu, lecz od tej chwili nowo poślubieni prowadzili wspólne życie.

Spośród ewangelicznych dziesięciu panien pięć zostaje określonych jako nierozsądne, gdyż nie wzięły z sobą oliwy, by ich pochodnie mogły się palić. Pozostałych pięć jest roztropnych, właśnie dlatego, że były na tyle przewidujące, aby wziąć oliwę w swoich naczyniach. Chodzi tu prawdopodobnie o gliniane dzbany, w których mogły zanurzać końce swych pochodni. W każdym razie dziewczęta wychodzą pod rozgwieżdżone niebo, by usiąść przy drodze i czekać na procesję weselną. Lecz z nieokreślonych powodów pan młody się opóźniał i ciemność sprawiła, że ogarnęła je senność, aż wszystkie posnęły.

O północy w oddali rozlega się głos, ostrzegając je, że pan młody nadchodzi. Szybko się zbierają, by przygotować swe pochodnie. W tym momencie nierozsądne panny uświadamiają sobie swój kłopot. Ich lampy z początku jasno się palą, lecz ponieważ panny nie wzięły z sobą zapasu oliwy, nie ma możliwości, by ich pochodnie nie zgasły. Nerwowo błagają roztropne dziewczęta o podzielenie się z nimi swą oliwą. Odpowiedź jest zdecydowana: „Mogłoby i nam i wam nie wystarczyć”. Niektórzy uważają, że odpowiedź ta jest nieuprzejma, lecz nie rozumieją oni, o co tu chodzi. Roztropne panny martwią się, że gdyby zapas oliwy zbyt szybko się wyczerpał, zgasłyby wszystkie pochodnie, a to postawiłoby młodą parę w krępującej sytuacji. Roztropne panny popędzają zatem nierozsądne, by poszły i zakupiły oliwę od jednego ze sprzedających w wiosce.

Tymczasem przybywa pan młody i te dziewczęta, które są gotowe, prowadzą procesję do jego domu, niosąc pochodnie rozświetlające noc. Jak to było w zwyczaju, zostają zaproszone do tego, by weszły z nim i resztą gości na ucztę weselną. Następnie drzwi zamknięto, niepokojąco stwierdza Jezus. Dokonany został podział na tych, którzy są w królestwie, i tych, którzy pozostali na zewnątrz. Dopiero później, gdy skończyła się już procesja i gdy uczta już trwa, przybywają pozostałe panny. Wołają do pana młodego: Panie, panie, otwórz nam! Lepiej późno niż wcale, prawda? Nie w tej sytuacji. Wydaje się, że obraziły pana młodego przez swój brak odpowiedzialności i swoje nieprzygotowanie. Wypowiadając uroczyste „zaprawdę”, stwierdza on: nie znam was. Nie jest to przyznanie się do niewiedzy, jakby nie udało mu się rozpoznać młodych kobiet stojących na zewnątrz w mroku; jest to raczej deklaracja oddzielenia się od nich, wyrzeczenia się swych wcześniejszych więzów z nimi.

Przypowieść nie opowiada o mądrości w ogóle, ale o mądrości w perspektywie eschatologii. Przy końcu przypowieść odsłania w większym stopniu opisywaną rzeczywistość i bardziej odsłania tożsamość oblubieńca („Panie, panie”), a także konsekwencje braku przygotowania. Słownictwo sugeruje sąd ostateczny oraz przyszłą paruzję. Podobnie jak w innych miejscach, podkreślony jest fakt, że Królestwo jest czasem oddzielenia.

Przypowieść ukazuje, że mądrość polega na rozumieniu eschatologicznej perspektywy nauczania Jezusa oraz na życiu zgodnym z eschatologicznym oczekiwaniem ostatecznego nadejścia Boga. Mądrość i gotowość stanowi synonim. Przypowieść domaga się gotowości wobec nadejścia Królestwa. Poprzednia przypowieść w Ewangelii Mateusza (o słudze wiernym i niewiernym) ostrzegała, że Królestwo może nadejść wcześniej niż to się oczekuje, obecna, tj. o dziesięciu pannach, że później. Czas nadejścia nie jest pewien, samo nadejście – niezawodne (C. Mitch, E. Sri, Ewangelia według św. Mateusza. Katolicki komentarz do Pisma Świętego, Poznań 2019, s. 354–356; A. Paciorek, Przypowieści Jezusa. Wprowadzenie i objaśnienie, Częstochowa 2013, s. 251).

2. Sztuka

Przypowieść o mądrych i głupich pannach, wychodzących z lampami naprzeciw pana młodego, ze względu na eschatologiczną wymowę cieszyła się popularnością w średniowieczu. Ilustrują ją polichromie z oratorium św. Jakuba Apostoła w klasztorze Cystersów w Lądzie (ok. 1370) fundacji rycerza Wierzbięty z Paniewic, powstałe najprawdopodobniej na zlecenie opata Lądu, Jana, a wykonane przez cysterskiego mnicha przybyłego z okolic Kolonii. Freski stanowią jeden z najcenniejszych zabytków polskiego malarstwa gotyckiego.

Panny mądre ukazano jako pełne powagi i dostojeństwa, choć w charakterystycznych sukniach epoki, z głębokim dekoltem odważnie odsłaniającym ramiona. Pełne dworskiej elegancji, w aureolach i koronach na głowach, niosą zapalone lampy, idąc wzdłuż kolumnowego portyku sali weselnej, nad którą widnieje postać oblubieńca.

Postacie panien głupich są gwałtownie poruszone, rozemocjonowane. Panny przedstawione wśród gęstej roślinności, przed wejściem do domu oblubieńca, wyrzucają bezużyteczne lampy i załamują ręce. Pan młody wychyla się zza budynku i odprawia je. Z głów spadają im korony – symbole godności i królewskiej szlachetności. Ciała kobiet uchwycono w ruchu, jakby w kompulsywnym tańcu, targane silnymi emocjami. Postacie są odziane w suknie podobnego kroju, ale bardziej ekstrawaganckie, uszyte z szerokich, kolorowych pasów materiału. W średniowieczu ten deseń symbolizował zło; pasiaste stroje nosiły ladacznice, w paskach przedstawiano diabła, rozmaitego rodzaju odszczepieńców czy błaznów (P. Kowalczyk, Biblia w malarstwie polskim, Bielsko-Biała 2018, s. 188–189).

3. Życie

Co jest najtrudniejsze w codziennej pracy hospicyjnej?

Niekiedy spotykana u rodzin postawa roszczeniowa. Jako zespół miewamy czasem taką refleksję, że to my dużo bardziej kochamy jakieś dziecko niż jego rodzina. Dziecko jest zaniedbane, bliscy są roszczeniowi, a do tego, jako że to my się dzieckiem opiekujemy, uważają, że my powinniśmy zająć się wszystkim, także tym, co nie jest naszym zadaniem. Rodzic jest prawnym opiekunem i wszystkie zasiłki, które dostaje, ma przeznaczyć na potrzeby dziecka, a nagle się okazuje, że nie przeznacza tych pieniędzy na dziecko. Przyjeżdżamy w południe, a dziecko jest głodne. Pytamy, dlaczego tak jest, a rodzic odpowiada, że przecież hospicjum przyjeżdża, przywozi jedzenie, więc po co on ma karmić dziecko. Inna historia: przyjeżdżamy do dziecka z rurką tracheostomijną – samo musi odessać zalegającą w płucach wydzielinę, bo inaczej umrze. Matka zniknęła i nie ma jej pół dnia. Drzwi do domu są otwarte, ojca nie ma w ogóle. W domu jeszcze młodsze dziecko.

I co wtedy?

To nie są proste decyzje. W zasadzie powinniśmy wezwać policję. Takie są procedury, ale wtedy dziecko wyląduje w Izbie Dziecka, a tam nie ma dla niego warunków. Wtedy trzeba szukać rodziny, na przykład ojca dziecka. Tak było w tej sytuacji. Najpierw zlokalizowaliśmy ojca, który niestety mieszkał daleko, ale na szczęście w tej samej miejscowości była jego siostra. Ściągnęliśmy ją i ona została z dziećmi. A my potem ostrzegliśmy matkę, że jeśli jeszcze choć raz to się powtórzy, to oddajemy sprawę w ręce sądu rodzinnego.

Czasem też mamy dramatyczne sytuacje na oddziale stacjonarnym. Dziecko jest pod naszą opieką na oddziale, jest w bardzo ciężkim stanie, więc dzwonimy do matki, a ona mówi, że jej się nie chce jechać, bo to daleko. „Pani dziecko jest w ciężkim stanie, nie było pani trzy miesiące. Może by pani odwiedziła swoje dziecko?” – namawiamy. „No dobra, jutro będę”. I wreszcie przyjeżdża, jest dziesięć minut przy dziecku i wychodzi. Wtedy ją zatrzymuję: „Hola, hola, niech pani siada. Bierze pani wszystkie zasiłki na dziecko, które jest pod naszą opieką, tak?” – pytam. Cisza. „Wie pani, ja wiem, ile pani bierze. To jest prawie trzy tysiące złotych. Czy pani choć jednego pampersa tu przywiozła?” – naciskam. Dalej cisza. I wtedy przechodzę do ataku: „Chciałem panią poprosić, żeby pani w tygodniu była średnio sześć godzin u swojego dziecka, jeżeli pani nie będzie sześć godzin w tygodniu u swojego dziecka, zgłoszę to do wszystkich służb, które odbiorą pani wszystkie świadczenia”. Oczywiście nigdy bym tego nie zrobił, ale chcę pomóc dziecku. Obok niego są wolontariusze, jest personel, ale to dziecko wyje za matką. I potem to kontrolujemy. Wiem, że matki nie wychowam, ale chcę pomóc dziecku, bo ono jest przeszczęśliwe, kiedy jest przy nim mama. To są sytuacje szczególnie dla nas bolesne” (F. Buczyński, Z Bogiem trzeba się kłócić. O pomocy, przeprowadzaniu na drugą stronę i osobistych cudach, Kraków 2022, s. 43–45).