Trzy kroki ku homilii, ks. Marek Gilski

Drogę Panu przygotujcie na pustyni, wyrównajcie na pustkowiu gościniec dla naszego Boga! (Iz 40, 3).

1. Komentarz naukowy

W starożytności istniały drogi i szlaki używane przez panujących, przez wojsko, a także przez karawany kupieckie. Dróg tych nie utrzymywano stale w stanie pełnej używalności; byłoby to zresztą nader trudne z uwagi na warunki klimatyczne na tamtych terenach (pora deszczowa, burze piaskowe, wegetacja), ruch na tych drogach nie był zresztą zbyt wielki. Kiedy zaistniała potrzeba (przejazd panującego, wyprawa wojenna), drogi takie „przygotowywano”, tj. przywracano ich używalność przez zasypywanie powstałych nierówności, usuwanie naturalnych łożysk potoków, kamieni, wyrosłych w tym czasie krzewów itd. Niekiedy oznaczało to prawie wybudowanie nowej drogi. Zresztą termin „droga” odnosi się raczej do wytyczonego traktu, niekiedy dość przypadkowego. Dróg o utwardzonej nawierzchni nie znano w czasach Deutero-Izajasza wcale. Józef Flawiusz wspomina o specjalnym oddziale rzymskim w armii Wespazjana, którego zadaniem było „czynić drogę”. Był to oddział saperów usuwający większe przeszkody na „drodze” i ułatwiający w ten sposób marsz wojska. Podobną czynność ma na myśli prorok, mówiąc o pnh drk (dosłownie: „skierować na stronę to, co na drodze leży”).

Dystans czasu, jaki dzieli nas od tekstu Iz 40, 1-5, domaga się, aby odczytać go na tle jego środowiska. W VI wieku przed Chrystusem religijność babilońska stworzyła nie tylko monumentalną architekturę, bogatą literaturę; na co dzień wyrażała się przede wszystkim w obrzędach kultycznych. Elementem bezsprzecznie zasadniczym tamtych ceremonii były procesje, np. w święto ognia, a zwłaszcza z okazji Nowego Roku. Tak uroczyste procesje domagały się odpowiedniej drogi. Wystarczy wspomnieć świętą drogę prowadzącą ze świątyni Marduka przez bramę Isztary, aby wyobrazić sobie rozmach takiej procesji. Również Izajasz zachęca do przygotowania drogi dla Jahwe.

Droga Jahwe nakreślona przez proroka przewyższyła drogi wszystkich władców i bogów – to miała być droga dla jedynego Boga. Pomijamy znaczenie „Drogi Jahwe” jako streszczenia postawy moralnej człowieka. Droga Jahwe w naszym kontekście ma być przygotowana i ma prowadzić przez pustynię, która także podniesie głos, aby oddać chwałę dla Jahwe. Pustynia przetworzona w bogaty ogród zapowiada się jako pociągająca droga powrotu. Sam Jahwe ją przygotuje (43, 19; 49, 10. 11). Chociaż najkrótsza droga z Babilonu do Judei wiedzie przez pustynię syryjską, to jednak omijano ją, podróżując utartymi szlakami okrężnymi. Możliwość powrotu nie mogła nie przypomnieć wyjścia z Egiptu i wędrówki przez pustynię. Stąd wynika, że i nowe „wyjście” musiało prowadzić przez pustynię, gdyby nawet było to praktycznie niemożliwe. Tak przedstawiona droga czy gościniec nie był przygotowany li tylko dla wygody powracających. Prorok nadał tej drodze powrotnej ściśle określony cel: „Tak objawi się chwała Jahwe; wszelkie ciało, wszyscy razem ją zobaczą” (Księga Izajasza II-III, 40–66. Wstęp, przekład z oryginału, komentarz, ekskursy, oprac. L. Stachowiak, (Pismo Święte ST; t. 9, cz. 2), Poznań 1996, s. 62–63; T. Hergesel, Głos wołającego – na pustyni przygotowujcie drogę dla Jahwe, Colloquium Salutis, 5(1973), s. 147–155).

2. Mistrzowie teologii i życia duchowego

„Nadzieja, oczekiwanie są wymiarem, który ogarnia całe nasze życie osobiste, rodzinne i społeczne. Oczekiwanie jest obecne w tysiącu sytuacji, począwszy od tych najmniejszych i najbardziej banalnych aż po najważniejsze, które angażują nas całkowicie i do głębi. Pomyślmy między innymi o oczekiwaniu dwojga małżonków na dziecko; o młodym człowieku czekającym na wynik końcowego egzaminu lub rezultat rozmowy w sprawie pracy; o oczekiwaniu na spotkanie z ukochaną osobą, na nadejście odpowiedzi na list lub na przyjęcie przeprosin... Można by powiedzieć, że człowiek żyje, dopóki czeka, dopóki w jego sercu jest żywa nadzieja. Człowieka poznajemy po jego oczekiwaniu: naszą «wielkość» moralną i duchową można mierzyć tym, czego oczekujemy, w czym pokładamy nadzieję” (Benedykt XVI, Przyjście Pana. Rozważania papieskie, Kraków 2018, s. 42–43).

3. Z życia wzięte

„Młoda pani menedżer była w głębokiej depresji. Miała fantastyczną pracę, sukcesy zawodowe, była w związkach z mężczyznami. (...) Ale w ostatnim czasie odsunęła się od świata. Posępnie i samotnie rozmyślała w swoim mieszkaniu. Jej lekarz był bezradny. Próbował wszystkiego, nic jednak nie pomagało. Pewna daleka znajoma usłyszała o złej kondycji kobiety i zdecydowała się ją odwiedzić. A sytuacja była naprawdę dramatyczna. (...)

Znajoma nie miała pojęcia, czym jest depresja. Sensownych rozmów z panią menedżer w tym stanie także nie można było prowadzić. Nawet wspólna modlitwa się nie udawała. Zwłaszcza, że pani menedżer już dawno zaniechała kontaktu z Bogiem z powodu braku czasu i braku zainteresowania. Co można było więc robić?

Znajoma zdecydowała się na coś niezwykłego. Z psychiatrycznego punktu widzenia nie było to szczególnie sensowne. Zaproponowała pani menedżer pielgrzymkę. Człowiek pogrążony w depresji czuje się bowiem zazwyczaj jeszcze gorzej w podróży – obojętnie, czy pełnej wrażeń, czy spokojnej, gdyż widzi, jak dobrze czują się inni, podczas gdy on sam nie może się wydostać ze swojego dołka.

Tak czy owak, pani menedżer nie miała już nic do stracenia. Wszystkie próby spełzły na niczym, a położenie kobiety stało się rozpaczliwe.

Obie panie wyruszyły więc w podróż. Była to długa i uciążliwa droga poza granice kraju. Wreszcie dotarły do celu. I tam, na miejscu, pani menedżer nagle zaczęła się modlić, ale tak jak jeszcze nigdy wcześniej się nie modliła, gdyż nagle bardzo intensywnie odczuła, że jej modlitwy nie trafiają w próżnię, lecz docierają wprost do Boga. Pani menedżer błyskawicznie wydobyła się z trwającej od miesięcy depresji. Co więcej, nawet się nawróciła, jak to się zazwyczaj określa.

Gdy wróciły do domu, podjęła naukę religii u pewnego starego, mądrego księdza. Przyjęła sakrament bierzmowania, który pominęła w młodości. A potem pojechała jeszcze raz do tego miejsca pielgrzymek, tym razem z młodym człowiekiem, z którym wtedy była zaprzyjaźniona. Gdy zaś ów młody człowiek poprosił ją o rękę, niespodziewanie usłyszała samą siebie, jak mówi: Już jestem zajęta.

Młody człowiek musiał być zdumiony. Ona jednak miała na myśli to, że oddała swoje życie Jezusowi. Pewnego dnia miała nawet wrażenie, że Jezus mówi do niej: Czy chcesz mi służyć w prostocie i ubóstwie? Wtedy zdecydowała się wstąpić do jednego z najsurowszych zakonów katolickich – karmelitanek. (...) Zdarzenie to miało miejsce przed dziewiętnastu laty. Ale depresja nigdy już nie dopadła owej kobiety. Jest ona teraz jedną z najszczęśliwszych osób, jakie znam. Jest całkowicie zdrowa i pełna witalności” (M. Lutz, Bóg. Mała historia Największego, Kraków 2009, s. 329–342).

Może ja i ty musimy wyruszyć na taką pielgrzymkę – dłuższą, wymagającą wysiłku – po to, aby odzyskać radość życia i oddać je Bogu.