Trzy kroki ku homilii, ks. Marek Gilski

Któż ci powiedział, że jesteś nagi? Czy może zjadłeś z drzewa, z którego ci zakazałem jeść? (Rdz 3, 11).

1. Komentarz naukowy

Niechybnie umrzecie, ostrzegał ich Bóg przed następstwami spożycia zakazanego owocu, a oni, spożywszy go, poznali, że są nadzy. Czy nagość jest równoznaczna ze śmiercią? Albo raczej: jaka nagość jest równoznaczna ze śmiercią? Nagość oznacza brak okrycia, zabezpieczenia, oznacza pełny wgląd z zewnątrz w sferę naszej intymności. Nagość to tyle, co transparentność, oczywistość. Nagość w sensie cielesnej nagości nie miałaby tu sensu. Chodzi więc o symbol. Symbol nowego stanu rzeczy. Teraz już jest wiadomo, na co ich stać i ku czemu ciążą. (...) Opaski, które plotą, są naiwną próbą odwrócenia biegu wydarzeń. Są próbą zapobieżenia owej krępującej transparentności, bo tak już jest, że najdotkliwiej bolą klęski, których powodem jest jakaś nasza własna, dla wszystkich widoczna słabość. Oboje też próbują ukryć tę swoją ograniczoność przed Bogiem, o którym wiedzą, że Jego nic nie ogranicza. Chowają się przed Nim w ogrodzie wartości, choć to właśnie tamtędy biegnie droga ku przestrzeniom ducha, skąd ich nędza jest najlepiej widoczna. Jednak tam, pomiędzy drzewami wartości, najłatwiej jest im stracić Go z oczu.

W następstwie opisanych „wydarzeń” ludzie zostają nieodwołalnie wygnani z ogrodu spotkania. Ich sytuacja zmienia się radykalnie – naznaczeni grzechem, muszą odtąd egzystować „z dala” od Boga, muszą się od Niego „odsunąć”, choć On sam nie przestał ich od tej chwili kochać. Aby mogli zachować z Nim więź, wyznacza im nowe miejsca bliskości ze sobą i nowy kształt ich losu. Taki, który w ostatecznej perspektywie doprowadzi ich do spotkania. W pewnym sensie otrzymują szansę powrotu do edeńskiego ogrodu, ale rozumianego jako miejsce spotkania człowieka z Bogiem. Bóg chce, by do tego spotkania doszło. Jednak teraz jest to szansa, która otwiera się przed człowiekiem nie na mocy aktu stworzenia, ale w wyniku jego ogromnego, świadomego wysiłku. Na tym polega wygnanie.

W tym momencie wiemy już chyba dostatecznie wiele na temat rudymentów ludzkiej natury, które Stwórca ustalił u zarania historii rodzaju. Wiemy, że człowiek jest istotą „podwójną”, która dzięki temu żyje na styku dwóch rzeczywistości, a formułą jej egzystowania jest wędrówka po ogrodzie wartości jako sposób poznawania Boga (spotykania Go w takim lub innym aspekcie boskości). Wiemy też, że jego najpierwotniejszym wyposażeniem jest słabość, ufność i wolność, a na tym potrójnym fundamencie wyrastają jego pozostałe przypadłości: grzeszność, ale i rozumność, pazerność, ale i ofiarność, skłonność do bałwochwalstwa, ale i pragnienie Boga. (...) Także ten niejednoznaczny stosunek do prawdy (M. Szamot, Oto ty, Adamie, Poznań 2020, s. 28–29).

2. Mistrzowie teologii i życia duchowego

„Gdyby porządek moralny był obojętny na nasze słabości i załamania; gdyby rozkład życia rodzinnego nie przyśpieszał upadku narodów; gdyby twierdzenie, że człowiek jest zwierzęciem, nie sprawiało, iż ludzie zachowują się jak zwierzęta; gdyby przeczenie, że Bóg jest Autorem Prawa, nie tworzyło świata praw pozbawionego, a przez to trwającego w nieprzerwanym stanie wojny; wtedy byłoby bardzo trudno uwierzyć, że to Bóg uczynił moralnym wszechświat, w którym ludzie zbierają to, co zasiali, a zapłatą za grzech jest śmierć” (F. J. Sheen, Źródła naszej nadziei. Nieprzemijające słowa pociechy i ufności, Kraków 2019, s. 63–64).

3. Z życia wzięte

„W czasie rekolekcji wielkopostnych w jednej z parafii byłem z wizytą u kilku chorych. W jednym domu zatrzymałem się dłużej, gdyż pewna starsza kobieta poprosiła mnie o rozmowę. Gdy tylko zaczęła opowiadać swoją historię, wielkie łzy pojawiły się w jej oczach...

Proszę księdza, mam osiemdziesiąt parę lat i od sześćdziesięciu lat nie przespałam spokojnie ani jednej nocy. Przed sześćdziesięcioma laty dokonałam aborcji. Byłam wówczas młodą dziewczyną i znalazłam się w dramatycznej sytuacji. Ojciec mojego dziecka rozczarował mnie, ranił, poniżał, wykorzystał seksualnie. Odszedł, gdy tylko dowiedział się, że jestem w ciąży. Nie mogłam liczyć na pomoc rodziców, bo oni sami byli wtedy w głębokim kryzysie. Przeżywałam załamanie psychiczne i rozpacz. Nie widziałam innego wyjścia jak aborcja. Miałam nadzieję, że to pozwoli mi wrócić do życia i rozwiąże wszystkie moje problemy, że poczuję ulgę.

Na początku rzeczywiście tak było. Myślałam sobie: ‘Wreszcie pozbyłam się tego potwornego ciężaru...’, bo nie wyobrażałam sobie wówczas, że mogłabym samotnie wychowywać dziecko. W tamtych czasach zarówno społecznie, jak i finansowo wydawało mi się to niemożliwe. Poza tym myślałam, że chodzi tu o przerwanie ciąży, a nie o zabicie własnego dziecka. Po kilku tygodniach zaczęło się dziać ze mną coś strasznego. Zaczęły nawiedzać mnie koszmary nocne. Także na jawie dręczyłam się myślami, że jestem okrutna, że dla własnej wygody podniosłam rękę na niewinne dziecko. Starałam się sobie tłumaczyć, że to nie było jeszcze dziecko, lecz płód. Nie wyciszało to mojego niepokoju, bólu, poczucia winy, straszliwych wyrzutów sumienia. Kto tego nie doświadczył, ten nie jest w stanie wyobrazić sobie, jak przytłaczające jest to cierpienie. Życie tak mi się poukładało, że nie wyszłam za mąż, pozostałam sama. Czułam tak wielki żal do tamtego mężczyzny, który ze mną współżył, a później mnie porzucił, że nie wierzyłam już żadnemu innemu mężczyźnie. Do dziś żyję tamtym wspomnieniem... Ono zatruwa moje noce i dni. Wiem, że jestem potępiona. Wiem, że nie ma dla mnie ratunku. Mam to, na co sobie zasłużyłam: piekło na ziemi, a po śmierci piekło na całą wieczność.

Moja rozmówczyni płakała i nie ukrywała swojego straszliwego cierpienia. Była bliska rozpaczy. Postawiłem jej pytanie:

Czy wtedy, te sześćdziesiąt kilka lat temu, gdy zdecydowała się Pani na aborcję, miała Pani świadomość tego, że zabija dziecko? Czy wiedziała Pani, że aborcja nie jest zabiegiem medycznym na własnym ciele, lecz polega na zabiciu nowego organizmu, czyli dziecka w fazie rozwoju prenatalnego?

– Nie! O tym nie wiedziałam. Byłam pewna, że to tylko płód, że to jeszcze nie człowiek. To były czasy głębokiego komunizmu w Polsce. W radiu, w gazetach oraz w moim otoczeniu wszyscy mówili, że aborcja to tylko zabieg i że kobieta ma do niego prawo. Mimo to zaczęłam czuć potworne wyrzuty sumienia, a później stopniowo dochodziło do mnie, że przecież nie usunęłam kawałka własnego ciała, ale rozwijające się we mnie dziecko. A później było już tylko gorzej, bo postęp medycyny sprawił, że nie mogłam mieć co do tego żadnych wątpliwości.

Moja rozmówczyni spuściła oczy. Po chwili dodała, że już wiele razy spowiadała się z tego straszliwego grzechu, ale żadna spowiedź nie przyniosła jej ulgi. Wie, że Bóg jej nigdy nie przebaczy. A nawet gdyby On jej przebaczył, to ona nigdy nie przebaczy samej sobie. Kobieta znowu zaczęła płakać. Wtedy powiedziałem:

Bóg nie ocenia naszych przeszłych czynów naszym obecnym stanem sumienia, lecz bierze pod uwagę to, jak wyglądało nasze sumienie i jaka była nasza wiedza w momencie podejmowania danego czynu. Bóg doskonale zna nasze serce, nasze sumienie, nasze motywacje, nasze przeżycia, nasze życiowe położenie w momencie, w którym decydujemy się na określone działanie. My sami nie wszystko wiemy o sobie. Nie znamy do końca naszych myśli, przeżyć i motywacji w danym momencie. To właśnie dlatego czasem pobłażamy sobie i zrzucamy na innych odpowiedzialność za nasze winy. Czasem z kolei zadręczamy samych siebie, gdyż przypisujemy sobie winy, których nie mamy.

Moja rozmówczyni postawiła mi dziesiątki pytań, zanim zaczęła uświadamiać sobie, że sumienie naprawdę nie działa wstecz i że w oczach Boga nie jest ona morderczynią, lecz udręczoną, ale wrażliwą moralnie kobietą” (M. Dziewiecki, Nie ma sytuacji bez wyjścia. Jak wychodzić z kryzysu, Nowy Sącz 2020, s. 155–160).