Trzy kroki ku homilii, ks. Marek Gilski

Czy ty zbudujesz Mi dom na mieszkanie? (...) zabrałem cię z pastwiska spośród owiec, abyś był władcą nad ludem moim, nad Izraelem, i byłem z tobą wszędzie, dokąd się udałeś (2 Sm 7, 5. 8).

1. Komentarz naukowy

Rozdział siódmy 2. Księgi Samuela, określany krótko jako „proroctwo Natana”, należy do najbardziej znanych i studiowanych na przestrzeni Starego Testamentu, a nawet całej Biblii. Powodem tego zainteresowania rozdziałem są zawarte w nim obietnice dynastyczne, a czynione przez Boga Dawidowi, przymierze Boga z Dawidem, mesjański wymiar i zasięg tych obietnic. Ale nie może ujść niczyjej uwagi, że tłem i punktem wyjścia do owych obietnic dla „domu Dawidowego” jest inicjatywa Dawida zbudowania „domu” dla Jahwe, a więc świątyni.

Zamiar zbudowania świątyni nie jest w opowiadaniu sformułowany explicite, ale wynika on jednoznacznie z wypowiedzi Dawida. Lecz tej samej nocy Bóg przemówił do Natana, polecając mu przekazać słowo Boże królowi. Wyrocznia zaczyna się od słów: „Czy ty zbudujesz mi dom na mieszkanie?”. Jest to zdanie otwierające wypowiedź Bożą, a więc nie pozostawiające Dawidowi miejsca na jakąkolwiek odpowiedź, pytanie retoryczne, równoważne zdaniu: „Nie ty zbudujesz mi dom na mieszkanie”. Jeżeli odmówiono prawa budowania świątyni Dawidowi, to czy oznacza to, że Bóg w ogóle nie chce świątyni, czy też zastrzega tę sprawę komuś innemu? Bóg przypomina Dawidowi, że od czasów wyjścia Izraela z Egiptu po okres sędziów nigdy nie miał i nie chciał mieć żadnej solidnej świątyni. Bóg nigdy nie wybrał sobie trwałego domicilium, lecz zadowalał się przejściowym „namiotem”. I prorok Natan broni tej wielkiej tradycji Związku Pokoleń. Zbudowanie świątyni w stolicy mogło się wydawać zagrożeniem dla tej wolności poruszania i chęć związania Jahwe z jednym miejscem, albo z jednym pokoleniem Judy.

Bóg ustanawia jakąś nową szczególną swoją obecność w domu Dawidowym. A więc nie jest ludzką rzeczą budować świątynię Bogu, lecz Bóg w sposób absolutnie wolny wybiera miejsce i sposób swojej obecności, swojego aktywnego zamieszkania wśród ludzi. Potomstwo Dawida będzie tym miejscem wybranym, gdzie objawi się jego wielmożność. Dom Dawida będzie tą świątynią, którą Bóg sobie zbuduje i w której zamieszka w najdoskonalszy sposób (T. Brzegowy, Prorok Natan i budowa świątyni, Ruch Biblijny i Liturgiczny, 40(1987), nr 1, s. 7–19; J. Lemański, 2 Sm 7, 8-16 jako akt zawarcia przymierza [w]: Pieśniami dla mnie Twoje przykazania. Księga Pamiątkowa dla Ks. Prof. J. Frankowskiego, red. W. Chrostowski, Warszawa 2003, s. 187–203).

2. Mistrzowie teologii i życia duchowego

„W chrześcijaństwie – i to nawet już w samej jego zewnętrznej formie, w ogóle nie biorąc pod uwagę jego wewnętrznej tajemnicy – irytujące jest to, że absolutnie nigdy nie może zostać powiązane w jednoznaczny sposób ze światem. Bóg zostałby bowiem wciągnięty w krąg ludzi i stałby się po części wymierny. To powoduje ukryte bądź otwarte zwątpienie wszystkich pragnących władzy i zwierzchniego nadzoru – gdy pomyśli się o stosunkach między Kościołem i państwem! – ale jednocześnie również wdzięczną radość i wesoły uśmiech tych, którzy pragną zwycięstwa Boga we wszystkim” (Hans U. von Balthasar, Ziarno pszenicy. Aforyzmy, Kraków 2004, s. 47).

3. Z życia wzięte

„Poczucie religijności może dojść do głosu całkiem niespodziewanie, nawet w przypadku ciężkich chorób psychicznych, takich jak psychoza. Oto co napisał jeden z moich studentów z Międzynarodowego Uniwersytetu Stanów Zjednoczonych w San Diego:

W szpitalu psychiatrycznym zamknięto mnie jak zwierzę w klatce. Kiedy krzyczałem, błagając, ażeby pozwolono mi pójść do toalety, nikt nie reagował i koniec końców poddałem się temu, co było nieuniknione. Na szczęście codziennie aplikowano mi elektrowstrząsy, terapię insulinową oraz bardzo silne leki, dzięki czemu nie zachowałem prawie żadnych wspomnień z tego, co działo się ze mną w ciągu kolejnych kilku tygodni...

Jednak pogrążony w ciemności odkryłem, że mam w tym świecie do spełnienia wyjątkową misję. Tak jak wówczas, tak i teraz wiem, że musiałem ocaleć z jakiegoś konkretnego powodu. Choćby był on najbardziej błahy, jest to coś, czego tylko ja mogę dokonać i jest niezmiernie istotne, abym właśnie ja to zrobił. Ocalałem też dlatego, że w najbardziej ponurym momencie mojego życia, kiedy leżałem opuszczony jak zwierzę w klatce i ze względu na wywołaną elektrowstrząsami niemoc umysłu nie mogłem wezwać Go na pomoc, On był przy mnie. W samotnej, mrocznej „otchłani”, do której mnie wrzucono, On był przy mnie. Nie znałem Jego Imienia, a mimo to On tam był. Bóg tam był.

Inaczej było z pewnym człowiekiem, który napisał do mnie z więzienia:

Mam pięćdziesiąt cztery lata, finansowo jestem zrujnowany, przebywam w więzieniu. Kiedy się tu znalazłem (osiem miesięcy temu), moja sytuacja wydawała mi się beznadziejna. Czułem, że nieodwołalnie pogrążam się w chaosie, którego nigdy nie zdołam ogarnąć, a co dopiero zrozumieć.

Mijały kolejne miesiące, aż pewnego dnia odwiedził mnie psychiatra sądowy, który z miejsca wzbudził moją olbrzymią sympatię. Przedstawiając się, powitał mnie miłym uśmiechem i uściskiem dłoni, jakbym wciąż był „kimś”, a przynajmniej istotą ludzką. W tym momencie coś się we mnie stało, coś niewytłumaczalnego, co zapoczątkowało głęboką przemianę. W myślach zacząłem na nowo przeżywać całe swoje życie. Tamtej nocy, w ciszy ciasnej celi, moim udziałem stało się niezwykłe doświadczenie religijne. Niczego podobnego wcześniej nie przeżyłem. Nagle okazało się, że potrafię się modlić i to jak najbardziej szczerze. Pogodziłem się z Najwyższą Wolą, powierzając jej swoje cierpienie i smutek; nabrały one w ten sposób wartości i sensu, a pytanie o ich przyczynę przestało mieć znaczenie. Od tego momentu mój stan zaczął się błyskawicznie poprawiać.

Miało to miejsce w kwietniu tego roku w więzieniu w Baltimore. Obecnie jestem całkowicie pogodzony ze sobą i z całym światem. Odnalazłem prawdziwy sens mojego życia i przekonałem się, że czas może jedynie odroczyć jego spełnienie, nigdy zaś mu przeszkodzić. W wieku pięćdziesięciu czterech lat postanowiłem odmienić swoje życie i zdobyć wykształcenie. Jestem pewien, że osiągnę swój cel. Odkryłem również nowe, wspaniałe źródło niezwykłej energii – potrafię teraz śmiać się ze swoich nieszczęść, zamiast pogrążać się w bólu z powodu błędów, których nie da się odwrócić. Okazało się, że moje życie nie jest wcale tak tragiczne, jak mi się wydawało...” (V. E. Frankl, Bóg ukryty. W poszukiwaniu ostatecznego sensu, przeł. A. Wolnicka, Warszawa 2019, s. 25–27).