Trzy kroki ku homilii, ks. Marek Gilski

O jak są pełne wdzięku na górach nogi zwiastuna radosnej nowiny, który ogłasza pokój (Iz 52, 7).

1. Komentarz naukowy

Deutero-Izajasz chwali stopy jednego zwiastuna radosnej nowiny. Tekst ten będzie niekiedy interpretowany chrystocentrycznie. Zwiastunem dobrej nowiny, o pięknych stopach, jest sam Chrystus, którego kroki stały się jawne dzięki łasce Nowego Testamentu. On przyszedł na świat i objawił siebie światu. W zasadzie jednak, niemalże z reguły, za owego zwiastuna o pięknych stopach uważa się kogoś, kto zapowiada czy głosi Chrystusa.

Najczęściej autorzy wiążą piękno chwalonych stóp z misją, jaką mają do spełnienia, i z tym, czego rzeczywiście dokonują, a więc z przyczyną i celem ich wędrówki. Stopy nie są podziwiane dlatego, że znajdują się w spoczynku, bezczynności, ale dlatego że trudzą się wędrówką, są w ruchu. Od kiedy św. Paweł powiązał Deutero-Izajaszową pochwałę posłańców z głoszeniem Chrystusowej Ewangelii, ich stopy będą kojarzone z przepowiadaniem nowej rzeczywistości.

Hilary z Poitiers mówi o pięknych stopach zwiastunów pokoju zaszczyconych głoszeniem Ewangelii wszystkim. Jan Chrzciciel nie był godzien noszenia za Jezusem Jego butów, ponieważ jako prorok miał za zadanie powstrzymywać ludzi od grzechu, podczas gdy Jezus przyszedł, aby zgładzić grzechy. To Apostołowie stali się współpracownikami w Jego dziele zbawienia. Nowi posłańcy otwierają nie tylko nowy porządek, nową epokę, ale zdobywają nową przestrzeń. Ich dobroczynne działanie przenika nie tylko rozciągłość czasu, ale i miejsca. Na uznanie zasługują stopy zwiastunów Ewangelii, ponieważ przez nie Chrystus przemierza cały świat, dociera wszędzie, do wszystkich narodów, na krańce świata. Zwinne stopy zwiastunów rozkrzewiły Ewangelię po całej ziemi. Piękne stopy głosicieli Chrystusa otwierają dla Niego serca. Według Kasjodora stopy oznaczają święte przepowiadanie, któremu poddają się narody. W aktach synodalnych Kartaginy z 411 roku spotykamy wzmiankę o pięknych stopach Apostołów, którzy poczynając od Jerozolimy, przez Judeę i Samarię, napełnili inne krainy świata, daleko od siebie oddalone, słowem swego przepowiadania. Tak oto dobra nowina dotarła również do Afryki. Piękno stóp zdaje się być wyrazem rozległego zasięgu apostolskiego nauczania. Misyjny podbój ma wymiar geograficzny, ale nade wszystko – moralny, duchowy. Piękno stóp Apostołów, to symbol wspaniałości ich posłannictwa, która wyraża się nade wszystko w jego dobroczynnych skutkach.

Według Kasjodora piękno stóp wiąże się z ich obuciem. Obuwie z kolei, podobnie jak same stopy, symbolizuje ewangeliczne przepowiadanie. Jak but zabezpiecza stopę przed cierniami i inną szkodą, tak ewangeliczna nauka (auctoritas) uzdalnia nas, dzięki opiece Bożej, do pielgrzymowania przez życie bez szkody, bez ulegania złu i wadom. W takiej interpretacji wdzięk stóp to nie tylko wielkość głosicieli Ewangelii i wartość głoszonego Słowa, ale to również dokonywane skutki, a przede wszystkim ukształtowana w słuchaczach nieskazitelność.

Piękno stóp wiąże się nie tylko ze zwiastowanym dobrem i pokojem. Są one piękne również dlatego, że biegną we właściwym kierunku. Gdyby podążały ku marnościom tego świata, byłyby brzydkie. Każdy chrześcijanin jest pielgrzymem i w jakimś sensie jego stopy mogą zasłużyć na biblijną laudację. Chrześcijańskie wędrowanie jest naśladowaniem Chrystusa. Jego stopy stają się piękne przez tak ukierunkowaną drogę (L. Nieścior, Symbolika pięknych stóp zwiastunów Dobrej Nowiny (Iz 52,7; Rz 10, 15) w interpretacji łacińskich Ojców Kościoła, Studia Theologica Varsaviensia, 49(2011), nr 2, s. 11–27).

2. Mistrzowie teologii i życia duchowego

„Jaka jest różnica między powołaniem a obowiązkiem? Wiemy, że pojęcie powołania należy do języka religii, natomiast pojęcie obowiązku do języka etyki. Ludzie wierzący mówią, że zostali do czegoś „powołani”. Ludzie etyczni – bohaterowie moralności – mówią, że zostali „zobowiązani”. Jedni i drudzy idą przez świat, „dobrze czyniąc”. Ale ostateczne źródło ich dobrych uczynków jest jakby inne” (J. Tischner, Zrozumieć własną wiarę, Kraków 2012, s. 25).

3. Z życia wzięte

„W czasach nazistowskich w niewielkim mieście w Niemczech żyła pobożna katolicka rodzina o nazwisku Schmidt. Wszyscy codziennie chodzili na Mszę Świętą, każdego wieczoru po kolacji odmawiali Różaniec, a ponadto na zakończenie każdego dnia Karl, głowa rodziny, czytał swoim bliskim wybrany psalm z Pisma Świętego. Karl był prawdziwym autorytetem duchowym dla swojej rodziny, człowiekiem łagodnym i życzliwym, znanym z bardzo subtelnego poczucia humoru i ogromnego serca, jakim darzył najmłodszych. Był nauczycielem w szkole średniej, a jego uczniowie tak go szanowali, że wielu z nich towarzyszyło mu na Mszy Świętej każdego ranka przed zajęciami szkolnymi.

Gdy większość głosujących wybrała w wyborach Adolfa Hitlera, Karl był wstrząśnięty. Uświadamiał swoim uczniom, że na nowego przywódcę głosowała zaledwie niewielka mniejszość katolików. Pouczał ich, że katolicyzm to religia zbudowana na umiłowaniu prawdy obiektywnej i żaden katolik nie może głosować na złego przywódcę bądź jakiekolwiek złe prawo, nawet jeżeli taki wybór wydaje się mniejszym złem niż na przykład niestabilna sytuacja polityczna czy gospodarcza. Miejscowi funkcjonariusze gestapo ostrzegli Karla, że jeżeli nie przestanie zabierać ze sobą młodzieży na Msze Święte, to zostanie siłą wcielony do armii i wysłany na front wschodni. Nie zaprzestał jednak tego.

W tym samym miasteczku mieszkał pewien znany wszystkim mnich dominikański słynący z żarliwej wiary i wielkiej odwagi, który przez wiele lat niestrudzenie głosił nauki przeciwko ideologii nazistów. Ostatecznie został aresztowany, a następnie powieszony. Karl Schmidt należał do najbliższych przyjaciół zamordowanego zakonnika. Otrzymał też osobiste ostrzeżenie, że jeżeli zjawi się na pogrzebie, zostanie aresztowany. Karl wziął udział w nabożeństwie pogrzebowym. Nazajutrz został aresztowany i wcielony do formacji piechoty w armii niemieckiej. Pojechał więc walczyć z Armią Czerwoną na terenie Związku Radzieckiego i niedługo potem trafił do niewoli. Przebywał w radzieckich obozach jenieckich, a potem w obozach pracy przez siedem lat, wykonując ciężką, niewolniczą pracę. Nie poddał się politycznej indoktrynacji i nie zapisał się do partii komunistycznej. Na początku lat pięćdziesiątych XX wieku wraz z innymi jeńcami został wymieniony na pewną grupę żołnierzy radzieckich więzionych na Zachodzie – zostali cudownie uwolnieni.

Josef – najmłodszy z synów Karla, którzy ukrywali się z obawy przed wcieleniem do armii niemieckiej – po przybyciu do domu zastał w nim płaczącą matkę. Wnętrze domostwa było zdewastowane.

Gestapo? – spytał.

Nie, kanadyjscy żołnierze – odpowiedziała zrozpaczona matka. – Ponieważ nie było ani was, ani ojca, myśleli, że walczycie w armii lub należycie do SS. Zaczęli niszczyć wszystko. I wyzwali nas od nazistów. W przypadku rodziny Schmidtów była to okrutna ironia.

Czemu to uczynili, Josefie? Zabrali wiele rzeczy, zabrali nawet aparat fotograficzny twojego ojca. Ta strata dla rodziny była wyjątkowo dotkliwa. Aparat był niezwykle cenną pamiątką po Karlu. Był to bowiem niezwykły sprzęt fotograficzny, zaprojektowany i wykonany przez Karla – eksperymentalny model z błoną fotograficzną pod różnymi kątami równocześnie. Żołnierz, który zabrał aparat, nie miał pojęcia o jego wyjątkowości, i z tego powodu nie wziął przynależnego do aparatu projektora.

Po latach ojciec Josef Schmidt spotkał się z pewnym sławnym teologiem, znanym ze swojej krytyki wobec nauki Kościoła. – A więc jest ojciec Niemcem – rzekł teolog. – Jesteście inteligentnym narodem. Muszę pokazać ojcu niezwykłe urządzenie, które zdobyłem podczas pobytu w Niemczech po wojnie.

Udał się do swojego gabinetu i po kilku minutach wrócił, uśmiechnięty, trzymając w dłoniach imponujący metalowy aparat z licznymi przełącznikami, korbkami i wieloma elementami ze szkła. Z dumą pokazał go gościowi. Ojciec Josef wpatrywał się w urządzenie bez słowa. Profesor z niemałym entuzjazmem opisał jego konstrukcję mechaniczną i właściwości optyczne.

Skąd pan to ma? – zapytał ojciec Josef.

Och. W czasie wojny walczyłem w armii kanadyjskiej, która znalazła się na terenie Niemiec. Przebywałem tam u pewnej rodziny. Zbliżyliśmy się do siebie. Podarowali mi to, kiedy wyjeżdżałem.

Gdy Josef obracał aparat w dłoniach, zapytał o nazwę miejscowości, w której profesor otrzymał niezwykły prezent. Okazało się, że było to rodzinne miasteczko Josefa. To był aparat jego ojca. Na spodzie była niewielka mosiężna tabliczka z inicjałami K. S. To nie był prezent, to była rzecz skradziona.

Kilka dni później sławny teolog powitał ojca Josefa szerokim gestem dłoni i zakrzyknął:

Wesołych świąt!

– Czy ma pan chwilę, profesorze? – odpowiedział mu ojciec Josef. Drżały mu ręce, kiedy umieścił niewielki pakunek w dłoniach profesora. – To prezent – wyjaśnił. – Człowiek, który podarował profesorowi aparat, przesyła swoje błogosławieństwo. Powiedział, że zapomniał dołączyć projektor należący do zestawu.

Po tych słowach ojciec Josef ukłonił się i wyszedł, pozostawiając w dłoniach profesora nierozpakowany prezent” (M. D. O’Brien, Bożonarodzeniowy prezent [w]: Oczekiwanie. Refleksje na Adwent, Warszawa 2019, s. 15–27).