Trzy kroki ku homilii, ks. Marek Gilski

Wszystkie ludy ziemi będą sobie życzyć szczęścia takiego, jakie jest udziałem twego potomstwa, dlatego że usłuchałeś mego rozkazu (Rdz 22, 18).

1. Komentarz naukowy

22. rozdział Księgi Rodzaju jest tekstem tajemniczym i trzymającym w napięciu. Jest tekstem, który dociera do granic wytrzymałości i zrozumienia: oto ojciec podnosi rękę na jedynego syna, chociaż w końcu go nie zabija! Opowiadanie to dotyczy kluczowego problemu dokonywania wyborów między wiarą religijną a fundamentalnym zobowiązaniem moralnym oraz między wiernością Bogu a wiernością wobec więzów ciała i krwi. Dotyka też kluczowych relacji międzyludzkich, takich jak minimalne zobowiązanie ojca wobec swego dziecka oraz męża wobec żony i matki swego syna.

Bóg nakazuje Abrahamowi, aby złożył swego długo oczekiwanego, umiłowanego syna Izaaka, w ofierze całopalnej na jednym z pagórków kraju Moria. Życzenie to wydaje się co najmniej zaskakujące, jeśli nie wręcz absurdalne: potężny Król wszechświata, posiadający mnóstwo stad owiec i bydła, „łaknie” jedynego jagnięcia podeszłych wiekiem rodziców. Jak miłosierny Bóg mógł być tak okrutny względem Swego wiernego sługi i bezwarunkowo żądać, aby ten zamordował swego umiłowanego syna? Jak Bóg mógłby żądać czegoś, co całkowicie zaprzecza Jego własnym przykazaniom?

Co więcej, historia ta jest jedyną spośród opowieści o Abrahamie, która rozpoczyna się od słów: Bóg wystawił Abrahama na próbę. Takie rozpoczęcie rzeczywiście łagodzi krytykę czytelników wobec okrucieństwa Boga, wyjaśniając, że nie domagał się On od tego podeszłego wiekiem mężczyzny ofiary z człowieka, lecz wykazania się bezwarunkową wiarą. Dlaczego jednak Bóg miałby w ogóle wystawiać Abrahama na próbę?

Relacja Abrahama (i Izaaka) z ich Bogiem jest relacją, która rozwija się w wyniku próby-kuszenia. Początkowo jest to relacja zależności i posłuszeństwa, której fundamentem jest dar jednorodzonego syna otrzymany od Boga, dar ojcostwa i synostwa, a dla obydwu dar życia, które można przekazać pokoleniom. Wszystko to zawdzięczają Bogu, lecz Bóg w pozycji wyższości kogoś, kto obdarowuje życiem, jest przez pewną chwilę bardziej ukryty niż rozpoznawalny. Jedynie Bóg widzi, człowiek kroczy w ciemnościach, nieświadomy siebie samego i Boga. Abraham w swoim posłuszeństwie przyjmuje wyzwanie, by odwzajemnić się za otrzymane dary, i odkrywa, że wzajemność nie polega na zwróceniu otrzymanego daru, lecz ofiarowaniu części samego siebie: swojego ojcostwa, które uważał za swoją niezbywalną własność. To nie Izaak miał umrzeć, lecz Abraham sobie samemu, bo nie można zobaczyć Boga i pozostać przy życiu, nie można przekazać życia inaczej niż samemu obumrzeć. W tym realizuje się też wzajemność pomiędzy Abrahamem a Bogiem. W tej sytuacji góra Moria nie jest jedynie górą, gdzie Bóg widzi, lecz także, gdzie Bóg pozwala się widzieć. Ofiara złożona z barana, we wszystkich swoich znaczeniach symbolicznych, staje się też miejscem objawienia się Boga, miejscem objawienia się życia, które otwiera się aż po krańce świata i całej historii. Nie przez przypadek przez całe opowiadanie Bóg występuje jako Elohim, by w końcu wyjawić swoje imię jako Jahwe. Odpowiednikiem tego Imienia jest Bóg życia, tj. Bóg egzystencji i przyszłości. Jest to najprawdopodobniej jeden z wymiarów paschalnych tekstu.

Istnieje też drugi wymiar tej zatrzymanej i niedokończonej ofiary. Bóg odmówił przyjęcia ofiary składanej z jednorodzonego syna Abrahama, lecz w końcu przyjmie ofiarę złożoną przez własnego Syna. I jest to znak, że w tym dziwnym żądaniu skierowanym do Abrahama nie udawał, że to nie były jedynie pozory, że nie było oczywiste, iż ręka Abrahama zostanie zatrzymana, że na miejscu Izaaka pojawi się ofiara zastępcza. To żądanie Boga pozostaje cały czas wstrząsające w swojej wymowie, w swojej prawdzie, tak dalece, że w końcu nałożył je na siebie samego i tylko w ten sposób uczynił zbytecznym lub może zrozumiałym dzięki tej logice wszystkie inne ofiary, które niesie życie. Na koniec to Bóg wybrał ofiarowanie swojego Syna, aby uczynić możliwą dla wszystkich tę relację opartą na wzajemności, na wymianie daru życia, w którą uwikłał naszego ojca w wierze Abrahama. To także jest przekazem paschalnym tekstu. Przymierze pomiędzy ludzkością a Bogiem, które urzeczywistniło się w pełni na drzewie krzyża, stało się drzewem życia w poranek Paschalny, kiedy to Zmartwychwstały podarował nam swoje tchnienie życia (L. Saraceno, Druga noc zbawienia. Próba Abrahama i aqedah Izaaka, Seminare, T. 21 (2005), s. 147–156; I. Kalimi, „Weź twego syna, którego miłujesz, idź i złóż go w ofierze!” „Związanie” Izaaka w literaturze i myśli rabinicznej, Poznańskie Studia Teologiczne T. 24 (2010), s. 41–66).

2. Mistrzowie teologii i życia duchowego

„Osoba cicha to nie ktoś, kto ucieka od walki, ani ktoś, kto nigdy nie wpada w złość. Osoba cicha to ktoś, kto nigdy nie uczyni jednej rzeczy: nigdy nie podejmie walki, gdy atakowana jest jego pycha, lecz zawsze wtedy, gdy zagrożone są jego zasady. I w tym tkwi zasadnicza różnica pomiędzy gniewem pełnym przemocy, a sprawiedliwym gniewem rodzącym się z cichości” (F. J. Sheen, O sztuce miłości i przebaczenia. Błogosławieństwa i Krzyż, Warszawa 2020, s. 20).

3. Z życia wzięte

Pierwszego dnia Wielkiego Postu zepsuły mi się słuchawki. Zazwyczaj miałam przy sobie iPoda, ponieważ lubię słuchać muzyki w każdej wolnej chwili. Słucham Beethovena, Bacha... Muzyka sakralna wydaje mi się nieszkodliwa, chwali Boga, który jest Pięknem. Tego dnia, skoro nie mogłam niczego słuchać, zdecydowałam, że będę się modlić, idąc na uniwersytet. Droga zabiera mi około czterdzieści minut. Modliłam się za spotykane osoby, szczególne te, które wydawały się smutne, samotne albo rozzłoszczone. To było bardzo piękne przeżycie.

Zdecydowałam, że zrezygnuję ze słuchania muzyki przez cały Wielki Post i poświęcę ten czas na modlitwę. Dość szybko uświadomiłam sobie, jak wiele godzin spędzam ze słuchawkami na uszach i że mogę ten czas spędzić z Bogiem. Spostrzegłam też, że gdy czyniłam taki dar z siebie i w ciągu czterdziestu dni Wielkiego Postu rezygnowałam z mojej małej zmysłowej przyjemności, łatwiej mi było trwać w postawie modlitwy. Lepiej też organizowałam swój dzień.

Ogarnął mnie pokój. Byłam o wiele bardziej skoncentrowana na relacji z Bogiem i bardziej otwarta na Ducha Świętego. Czułam się również w większym stopniu uwolniona od szukania zmysłowych przyjemności, takich jak picie wina, kawy, jedzenie, słuchanie muzyki, oglądanie filmów czy uleganie pożądaniu – łatwiej było mi się kontrolować.

Stałam się bardziej wolna. Wróciła łatwość spowiadania się, nie zamartwiałam się aż tak bardzo moimi codziennymi, rodzinnymi albo zawodowymi sprawami. Przestałam się martwić o przyszłość. Zaufałam Bogu. Byłam o wiele radośniejsza” (E. Jacquinet, Wolny, aby kochać. Uwolnić się od pornografii, Kraków 2020, s. 116–117).