Trzy kroki ku homilii, ks. Marek Gilski

A oni, czy będą słuchać, czy też zaprzestaną – są bowiem ludem opornym – przecież będą wiedzieli, że prorok jest wśród nich (Ez 2, 5).

1. Komentarz naukowy

W centrum uwagi Ez 2, 3 znajduje się inwestytura Ezechiela, czyli posłanie tego męża jako proroka, w celu realizowania misji w narodzie. Jahwe sam decyduje o wyborze posłanego, przy czym w tym wyborze nie odgrywają żadnej roli uzdolnienia i predyspozycje naturalne powołanego. Bez mandatu Bożego nie można wypełniać misji w narodzie wybranym. Tym samym Ezechiel zostaje wliczony do grona wielkich mężów Izraela na wzór Izajasza i Jeremiasza: Jahwe zaś odpowiedział mi: Nie mów: Jestem młodzieńcem, gdyż pójdziesz, do kogokolwiek cię poślę, i będziesz mówił, cokolwiek tobie polecę (Jr 1,7; por. Iz 6, 8). Kto realizował misję w narodzie bez mandatu Jahwe, był prorokiem fałszywym; takich uzurpatorów tekst biblijny demaskował: I rzekł prorok Jeremiasz do proroka Chananiasza: Słuchaj, Chananiaszu! Pan cię nie posłał, ty zaś pozwoliłeś żywić temu narodowi zwodniczą nadzieję (Jr 18, 15). Powołanie ma zawsze charakter osobowy, przy czym posłany musi wyrazić zgodę na realizację misji.

Los proroka Jahwe zależał całkowicie od decyzji Bożej. Jego osobiste życie zostało podporządkowane słowu Jahwe, stąd głównym obowiązkiem Ezechiela było wsłuchiwanie się w słowo Pana, był bowiem jego odbiorcą i przekazicielem.

W sercu proroka działał sam Bóg, dlatego Ezechiel został zwolniony z troski o realny skutek swej działalności. Dla niego nie miało znaczenia, czy będzie usłuchany, czy też nie, dla niego najważniejsze było to, by przemawiać oraz w niczym nie przesłaniać orędzia Bożego, czyli nie próbować dostosować słów do oczekiwań słuchaczy. Nie mógł poddać się presji zewnętrznej (oczekiwań starszych i tłumów), nie mógł zachowywać poprawności „politycznej”. Jahwe jednoznacznie go zobowiązał do przemawiania, pozostawiając swej mocy troskę o owocność zasiewu dokonanego przez wybranego proroka (A. S. Jasiński, Księga Proroka Ezechiela. Nowy komentarz. Ez 1-5, Opole 2017, s. 113–128).

2. Mistrzowie teologii i życia duchowego

„Twierdzenie, że nie chcesz nikogo między Bogiem a sobą, jest antychrześcijańskie, ponieważ zakłada ono, że twój brat jest przeszkodą na drodze do Bożej łaski, a nie środkiem do jej otrzymania” (F. J. Sheen, Wstęp do religii, Sandomierz 2021, s. 101).

3. Z życia wzięte

„Kiedy byłem nastolatkiem, ojciec posyłał mnie i moich braci do pracy na jedną ze swoich farm. Pamiętam, jak orałem pole na wiosnę. Patrząc, jak czarna, żyzna ziemia obraca się pod pługiem, odmawiałem różaniec, prosząc o powołanie. Nigdy o tym nikomu nie wspominałem – nawet mamie i tacie, chociaż inni często mówili moim rodzicom, że zostanę księdzem. Płomień powołania podsycało we mnie sprawowanie służby ministranckiej w kościele katedralnym, jak również przykład księży, którzy odwiedzali nasz dom prawie każdego tygodnia. Nie mogę też nie wspomnieć o różańcu, który odmawialiśmy w gronie rodzinnym codziennie przed pójściem spać. Mama i tata nigdy, nawet jednym słowem, nie wspomnieli, że mam zostać księdzem. Ja również im o tym nie mówiłem. Pierwszy raz rozmawialiśmy na ten temat w dniu, kiedy wstąpiłem do seminarium. Wtedy powiedzieli tylko: Zawsze modliliśmy się o to, żebyś mógł zostać kapłanem. Jeśli takie jest twoje powołanie, niech będzie to powołanie dobre.

Powołanie jest rzeczą tak świętą, że człowiek nie ma ochoty o nim opowiadać. Ja nie wspominałem o tym nikomu: ani kolegom, ani rodzicom, ani kapłanom (z jednym wyjątkiem). Poczuciu, że zostałem obdarowany skarbem, zawsze towarzyszyła świadomość kruchości glinianego naczynia, w którym ten skarb miał być przechowywany. Często starałem się siłą usunąć to pragnienie ze swoich myśli, ale ono zawsze powracało. Powołanie do życia duchownego na ogół wypowiadane jest cichym, acz uporczywym szeptem, który domaga się, aby w końcu na nie odpowiedzieć. Nie towarzyszą mu gwałtowne potrząsania łóżkiem czy głośne wezwania w środku nocy. Jest tylko głos: Zostałeś powołany, aby być księdzem. Powołanie nie ma też charakteru kategorycznego nakazu, który sprawia, że przyjęcie go staje się koniecznością, a nie dobrowolnym aktem posłuszeństwa.

W tamtym czasie dla studentów college’ów z całego kraju organizowano egzamin, w którym nagrodą było trzyletnie stypendium uniwersyteckie. Podszedłem do tego egzaminu i wygrałem jedno ze stypendiów. Powiadomienie o wynikach dostałem latem, ale natychmiast poszedłem do St. Viator’s College, aby zobaczyć się z o. Williamem J. Berganem, który w tamtym czasie był już moim serdecznym przyjacielem. Zastałem go na korcie tenisowym. Rozpromieniony, z błyskiem w oczach oznajmiłem:

– Ojcze, zdobyłem stypendium!

Ojciec Bergan położył mi ręce na ramionach, spojrzał prosto w oczy i zapytał:

– Fulton, czy ty wierzysz w Boga?

– Przecież ojciec wie, że tak – odpowiedziałem.

– Ale tak w praktyce, a nie z teoretycznego punktu widzenia?

Tym razem nie miałem już takiej pewności, odpowiedziałem więc:

– No, mam nadzieję, że wierzę.

– W takim razie podrzyj to stypendium.

– Ale ojcze, to stypendium daje mi możliwość studiowania na uniwersytecie przez trzy lata z pokryciem wszystkich kosztów. Jest warte jakieś dziewięć, dziesięć tysięcy dolarów.

– Wiesz, że masz powołanie – odparł natychmiast. – Powinieneś iść do seminarium.

– Do seminarium mogę iść, kiedy uzyskam tytuł doktora, bo po otrzymaniu święceń będę miał niewielką szansę na zrobienie doktoratu, a ja bardzo chciałbym mieć dobre wykształcenie.

– Podrzyj to stypendium – powtórzył. – Idź do seminarium. Tego chce od ciebie nasz Pan. Jeśli to zrobisz, ufając Mu, po święceniach otrzymasz znacznie lepsze uniwersyteckie wykształcenie niż przed święceniami. I podarłem stypendium, i wstąpiłem do seminarium. Nigdy nie żałowałem ani tamtego spotkania, ani tamtej decyzji.

W dzisiejszych czasach wielu ludzi twierdzi, że ma powołanie do kapłaństwa, ponieważ chce „pracować w ubogich dzielnicach”, „bronić politycznych praw więźniów”, „pracować na rzecz cywilnych praw mniejszości” albo „troszczyć się o niepełnosprawnych” czy „docierać z religijną misją do rozpolitykowanej Ameryki Południowej”. Prawdziwe powołanie nigdy jednak nie zaczyna się od tego, „czego ja chcę” lub „co chciałbym robić”. Jeżeli jesteśmy powołani przez Boga, możemy zostać posłani do pracy, której nie lubimy, a „posłuszeństwo jest lepsze niż ofiara”. Jeżeli wzywa mnie społeczeństwo, mogę przerwać swoją służbę; jeśli wzywa mnie Chrystus, pozostaję sługą na zawsze. Jeśli czuję powołanie do działań społecznych, nie ma powodu, abym wstępował do seminarium duchownego. Jeżeli w moim przekonaniu powołanie ma być utożsamiane z tym światem, to znaczy, że całkowicie zapomniałem o Tym, który przestrzegał: „Ja was wybrałem sobie ze świata” (J 15, 19)” (F. J. Sheen, Skarb w glinianym naczyniu. Autobiografia, Kraków 2020, s. 53–57).