Trzy kroki ku homilii, ks. Marek Gilski

Dlatego tak mówi Pan, Bóg Izraela, o pasterzach, którzy mają paść mój naród: Wy rozproszyliście moje owce, rozpędziliście i nie zajęliście się nimi. Oto Ja się zajmę nieprawością waszych uczynków (Jr 23, 2).

1. Komentarz naukowy

Pasterz w pejzażu Bliskiego Wschodu jest czymś jak najbardziej naturalnym. Tak samo temat pasterza w starożytnej bliskowschodniej literaturze. Już w najstarszych zapisach klinowych termin „pasterz” służył jako honorowy tytuł bogów i władców. Pierwsze ślady metaforycznego użycia słowa „pasterz” i „owca” spotykamy w tekstach sumeryjskich, a później akadyjskich. Porównywano do pasterzy królów asyryjskich (1280 przed Chr.). W tej samej konwencji przedstawiano władców w Egipcie i w Grecji. Platon w Państwie przyrównuje rządzących do pasterzy (Państwo, I, 343.345). Naród Wybrany miał więc od tej strony przygotowane środki wyrazu dla oddania relacji Boga do Izraela w kategoriach mu bliskich, bo pasterskich.

Pytanie o genezę przenośnego zastosowania tytułu „pasterz” do Jahwe i „trzoda/owce” do Izraela skupia uwagę wielu egzegetów i historyków religii Izraela nie tyle na możliwości bezpośredniego zapożyczenia tej idei z mitów mezopotamskich, co raczej na doświadczeniu pobytu na pustyni. Pustynia musiała być dla owej grupy uchodźców z Egiptu potężnym i bogatym przeżyciem, skoro oddają je takie przenośnie, jak: syn niesiony przez ojca (Pwt 1, 31), orle pisklę unoszone przez rodzica (Pwt 32, 11) i stado owiec prowadzone przez pasterza (Pwt 26, 7; Ps 78, 52n). Pasterz i owca szybko stali się przedmiotem głębszej refleksji. Wnet dostrzeżono głęboką symbolikę w tym prozaicznym skądinąd przejawie życia nomadów. Z pewnością bardzo szybko też spostrzeżono, że pasterz pasterzowi nierówny. W przypadku dobrego pasterza nagrodą są korzyści, jakie czerpie z opieki nad stadem on sam, ale i stado; w przypadku złego pasterza – bolesne następstwa spotykają jego podopieczne, wszak karany jest też on sam. Dobrego pasterza owce obdarowują w zamian za opiekę nad nimi; cierpią, są zagrożone i czują się niesprawiedliwie traktowane przez pasterzy nieodpowiedzialnych.

Pasterz woła owce po imieniu, a one idą za nim (J 10, 3n). Owca „wie”, że pasterzowi wiele zawdzięcza, że w jej interesie jest słuchać pasterza. Próbującej „chodzić swoimi drogami”, nazywa się taką też „czarną owcą”, grozi wielorakie niebezpieczeństwo (Ez 34, 6; Łk 15, 6). W przeszłości błądzącą owcą był Izrael (Iz 53, 6; Jr 50, 17). Ale ponieważ Izrael/człowiek jest w oczach Boga cenniejszy niż owca (Mt 12, 12; 10, 29; Łk 12, 7), dlatego też troska formacyjna Boga o człowieka przewyższa Jego troskę o owce, jak sama formacja przewyższa tresurę.

Jak w stadzie trafia się „czarna owca”, tak nie brak złych pasterzy. O takich również mówi literatura. Najważniejsze odniesienie dla pasterzy i owiec pozostaje niezmienne, niezależnie od ich postaw. Dlatego należy się skupić na tym, co decyduje, że trafiają się „źli”, nieodpowiedzialni pasterze. Jako główne przyczyny złego pasterzowania nasuwają się dwie: obojętność (nie zależy pasterzowi na owcach) oraz mała wartość owiec w oczach pasterza (na widok wilka ucieka i zostawia owce na pastwę drapieżnika). Za pomocą alegorii, posługując się powszechnie znanym motywem zaczerpniętym z życia pasterskiego, prorocy kreślą stan społeczny i duchowy Izraela. Z jednej strony przemoc pasterzy, z drugiej godna pożałowania kondycja owiec (Ez 34, 1–10) i wreszcie zapowiedź zbawczej interwencji Boga, Pasterza w najwłaściwszym słowa znaczeniu, który troskę o trzodę powierzy mesjańskiemu „Księciu”. Okaleczony zły pasterz jest znakiem ostrzeżenia dla innych.

Bywa też, że złe pasterzowanie bywa konsekwencją niegodnego zachowania trzody. Złego pasterza jako karę dla owiec zapowiada Zachariasz: Albowiem sprowadzę temu krajowi pasterza, który nie będzie się troszczył o to, co ginie; nie będzie szukał tego, co błądzi; nie będzie leczył tego, co zranione; nie będzie karmił tego, co zdrowe. Ale będzie zajadał mięso tłustych zwierząt, a ich kopyta będzie obrywał (Za 11, 16). Jak może być naprawiona taka sytuacja? – przez powrót owiec do wierności. Baruch wskazuje remedium: Pasterze, lampy i źródła istniały z Prawa, a jeśli my oddalamy się, to Prawo trwa. Jeśli wy spojrzycie na Prawo i przylgniecie do mądrości, to światła nie zabraknie, pasterz nie oddali się, a źródło nie wyschnie (syryjska Apokalipsa Barucha, 77, 13.15n). W jakiejś mierze wspólnota chrześcijańska ma takich pasterzy, na jakich zasługuje. Czyż nie powinno jej zależeć, aby mieć jak najlepszych pasterzy? (S. Jankowski, Symbolika pasterza w tekstach biblijnych, Studia Włocławskie, T. 17 (2015), s. 109–120).

2. Mistrzowie teologii i życia duchowego

„Apostoł nigdy nie powinien zniechęcać się do żadnej duszy, niezależnie od jej aktualnego stanu – czy to grzeszności, czy też wrogości. Moc stwórcza Boga przejawiła się w stworzeniu przez Niego świata z niczego, zaś Jego moc zbawcza – w wyciągnięciu dusz z grzechu. Uczeń, który wątpi w nawrócenie jakiejś duszy, ocenia sprawę w kategoriach ludzkich mocy i pomija większy czynnik łaski Bożej. Zwracając się do chorego z nastawieniem, że nigdy nie opuści on swego łóżka, prawdopodobnie tylko mu zaszkodzimy; zwracając się do grzesznika z poczuciem beznadziejności jego przypadku, pogłębimy jedynie jego rozpacz. Sam fakt, że siewca w Ewangelii siał swoje ziarno pomiędzy cierniami i skałami, wskazuje, że miał jakąś nadzieję na zebranie plonów nawet tam” (F. J. Sheen, W górę serca. Droga do duchowego pokoju, Kraków 2018, s. 367).

3. Z życia wzięte

„W listopadzie 1934 roku Billa W. – późniejszego współtwórcę programu AA – odwiedził kolega z ławy szkolnej, który – podobnie jak on – był alkoholikiem w zaawansowanej fazie choroby. Tym jednak razem ów mężczyzna był całkowicie trzeźwy i wyglądał na zupełnie przemienionego. Kipiał radością i wewnętrznym pokojem. Bill wyznaje, że był zaszokowany taką zmianą. Sam znajdował się wtedy na dnie. Wielokrotnie bezskutecznie próbował przestać pić. Na nic jednak zdawał się jego osobisty wysiłek oraz kolejne pobyty w szpitalu na oddziale odwykowym. Także na tamten listopadowy wieczór przygotował sobie sporą ilość alkoholu i ryzykował popadniecie w kolejny ciąg picia:

Tamten stanął w otwartych drzwiach świeży i promienny. Coś niezwykłego było w jego oczach... Zmienił się nie do poznania. „Co się stało?”. Podsunąłem mu kieliszek. Odmówił. Rozczarowany, ale zaciekawiony, zastanawiałem się, co w niego wstąpiło. „O co chodzi?” – zapytałem otwarcie. Spojrzał na mnie z prostotą i z uśmiechem powiedział: „Znalazłem wiarę”. Osłupiałem. A więc to tak – zeszłego lata jeszcze alkoholik – wariat, a teraz, jak podejrzewałem, znów zwariowany na punkcie religii. (...) „Niech mu tam, niech sobie deklamuje”. Poza tym mój gin przetrwa dłużej niż jego kazanie. Ale on nie prawił kazań. Rzeczowo opowiedział mi o tym, jak dwóm ludziom w sądzie udało się przekonać sędziego, aby zawiesił jego wyrok. Mówili oni o jakiejś prostej religijnej idei i praktycznym programie działania. Było to przed dwoma miesiącami. Przyszedł, aby podzielić się ze mną doświadczeniem.

Byłem zaskoczony, zaszokowany, ale i zainteresowany. Była to moja ostatnia deska ratunku. Zawsze wierzyłem w Siłę Wyższą ode mnie i często rozmyślałem nad tymi sprawami. Nie byłem ateistą. W gruncie rzeczy niewielu ludzi jest ateistami, ponieważ oznacza to ślepą wiarę w dziwną tezę, że wszechświat powstał z niczego i bez celu podąża donikąd. Dotąd tylko doszedłem w swych rozmyślaniach nad porządkiem świata. Właśnie w tym miejscu rozstałem się z pastorami i systemami religijnymi znanymi ludziom. Gdy mówili mi o uosobionym Bogu, który jest miłością, nadludzką siłą, wskazaniem kierunku życia, irytowałem się i odrzucałem tę teorię. Przyznawałem natomiast, że Chrystus był wielkim człowiekiem, niezbyt dokładnie naśladowanym przez tych, którzy Go wyznają. Jego naukę moralną uważałem za najdoskonalszą. Sam przyjąłem tę część, która wydawała mi się dogodna i niezbyt trudna, odrzucając resztę.

Lecz oto siedzący przede mną przyjaciel deklarował wprost, że Bóg zrobił dla niego to, czego on sam uczynić nie mógł. Jego ludzka siła zawiodła. Lekarze orzekli, że jest nieuleczalny. Społeczeństwo chciało go odizolować. Tak jak ja, uznał swoją całkowitą porażkę. Wtedy został wyrwany śmierci. Niespodziewanie podniesiony z rynsztoka, wzniósł się na taki poziom życia, jakiego nigdy nie znał. Czy ta siła miała źródło w nim samym? Oczywiście nie. To mnie przekonało. Wyglądało na to, jakby ludzie wierzący mieli jednak rację. Coś kierowało ludzkim sercem, owo coś dokonało rzeczy niemożliwych. Moje poglądy na cuda zmieniły się radykalnie. W tej chwili naprzeciw mnie siedział żywy cud. Oznajmiał niesłychane rzeczy. Zauważyłem, że u mojego przyjaciela zaszło coś więcej niż tylko wewnętrzne uzdrowienie. Znalazł bezpieczny punkt oparcia i zapuścił korzenie w nowe głębie.

Mimo tego, że miałem namacalny dowód w postaci mego przyjaciela, tkwiły wciąż we mnie dawne uprzedzenia. Samo słowo „Bóg” nadal wywoływało pewną niechęć. A idea uosobionego Boga była jeszcze bardziej nie do przyjęcia. Byłem w stanie zgodzić się na takie koncepcje, jak: Twórcza inteligencja, Uniwersalny Rozum czy Duch Natury, ale odrzucałem myśl o „Carze Wszechniebios”, jakkolwiek miłująca byłaby Jego władza. Przyjaciel mój wystąpił z iście rewolucyjnym dla mnie wówczas pomysłem. Powiedział: „Dlaczego nie przyjmiesz swojej własnej koncepcji Boga?”. Uderzyło mnie to. Stopniały nagle lodowate góry intelektu, w których cieniu żyłem i marzyłem od tylu lat. Znalazłem się nagle w blasku słońca. Była to przecież wyłącznie kwestia mojej chęci, by uwierzyć w moc ponad moje siły. Niczego więcej nie było mi potrzeba na tym etapie, by zrobić POCZĄTEK. Zdałem sobie sprawę, że przemiana na lepsze może zacząć się w tejże chwili.

W taki to sposób doszedłem do przekonania, że Bóg przejmuje się naszymi ludzkimi sprawami, o ile tylko my, ludzie, dostatecznie tego pragniemy. Nareszcie przejrzałem, poczułem, uwierzyłem. Ujrzałem nowy świat. (...) W szpitalu nastąpił mój ostateczny rozwód z alkoholem. Leczenie było chyba na czasie, bo prześladowały mnie deliria. Podczas mojego pobytu w szpitalu oddałem się pokornie Bogu, tak jak Go wówczas pojmowałem, by czynił ze mną, co zechce. Poddałem się Jego opiece i Jego wskazówkom bez zastrzeżeń. Po raz pierwszy przyznałem, że sam z siebie jestem niczym, że bez Niego jestem stracony. Od tego czasu nie wziąłem do ust alkoholu. Do większości ludzi Bóg przychodzi stopniowo. Jego wpływ na mnie był nagły i głęboki. W tym momencie byłem tak zaniepokojony, że wezwałem mego przyjaciela lekarza, by upewnić się, że nadal jestem normalny.

Program AA zakłada, że warunkiem postępu w trzeźwieniu nie jest przeżywanie już w punkcie wyjścia pogłębionej religijności. Zakłada natomiast, że konieczne jest szczere pragnienie obecności Boga w naszym życiu i to niezależnie od sposobu, w jaki myślimy o Bogu w początkowej fazie trzeźwienia. Wyrażenie „Bóg jakkolwiek Go pojmujemy” nie oznacza, że w AA można Boga pojmować w taki sposób, że przestaje On być Bogiem. Chodzi tu zawsze o prawdziwego Boga. W przeciwnym wypadku program Dwunastu Kroków prowadziłby do zastępowania jednego uzależnienia – drugim” (M. Dziewiecki, Zagrożeni alkoholem, chronieni miłością, Częstochowa 2020, s. 150–153).