Uczta, ks. Kazimierz Skwierawski


Bracia i siostry, rozpoczęliśmy Eucharystię modlitwą, która kazała nam prosić Boga, aby Jego łaska stale nas uprzedzała, zawsze nam towarzyszyła i pobudzała naszą gorliwość do pełnienia dobrych uczynków. To stałe towarzyszenie łaski Bożej i jej uprzedzająca działalność są nam koniecznie potrzebne, abyśmy z całą gorliwością mogli czynić to, co jest dobre. Dotyczy to różnych dziedzin naszego życia, ale przede wszystkim nas samych. Powinniśmy być gorliwi w pełnieniu dobrych uczynków najpierw względem siebie samych. W gruncie rzeczy na tym polega miłosierdzie.

Dobry czyn spełniany względem siebie jest wyrażony w liturgii w sposób jednoznaczny. Mieć miłosierdzie względem siebie, czynić dobrze to przyjąć zaproszenie, które Bóg kieruje pod moim adresem. Jest to zaproszenie na ucztę. My niewiele rozumiemy dzisiaj z takiego zaproszenia. Uczt jest coraz mniej, a ci, którzy się na nich spotykają, nie wiedzą, po co tam przyszli. Uczty kończą się z reguły pijaństwem. Na ucztach zapomina się o ich istotnym celu. Bo przecież mimo tego, że są zastawione stoły, mimo że są piękne ubiory, to przecież istota jest w tym, że dzieje się coś niezwykłego. Jest jakaś okazja do uczty, okazja radosna. Jest takie czy inne wydarzenie w życiu bliskiego nam człowieka.

Najbardziej znaną i najstarszą jest uczta z powodu połączenia się mężczyzny i kobiety. Postanowili, że pójdą razem przez życie. Jest to powód do radości dla ich bliskich. Istotą takiej uczty jest więź, jaka buduje się między młodymi i wszystkimi gośćmi, którzy na co dzień mają z nimi mniejszy czy większy kontakt. Taka uczta jest szczególną okazją do tego, aby te więzi zacieśnić: przez wiele dobrych i mądrych słów, przez gesty i zbliżenia między tymi, którzy są zaproszeni. Rezultat jest taki, że po zakończeniu uczty, kiedy znikają stoły i zmieniają się ubiory, wcale nie zanika, a raczej się pogłębia, więź między tymi wszystkimi, którzy byli uczestnikami. Rośnie zdolność do wzajemnej pomocy, a przede wszystkim radość w sercu, bo dotknięto tego, co jest korzeniem ludzkości. Dotknięto miłości, jakiej ludzie mogą sobie nawzajem udzielać.

Moi drodzy, dopiero zastanawiając się nad tym, możemy zrozumieć, co to znaczy, że Bóg nas zaprasza na ucztę, że otwiera drzwi swojego domu. Otworzył te drzwi człowiekowi, kiedy posłał na świat swojego Syna. W Chrystusie możemy znaleźć całą salę biesiadną, którą jest Kościół, i Gospodarza, który tej uczcie przewodzi. W Nim znajdujemy równocześnie pokarm tej uczty. To wszystko jest skierowane ku człowiekowi jako niezwykłe zaproszenie.

Jeden z podstawowych wysiłków pedagogicznych Pana Jezusa w czasie Jego pobytu na ziemi polegał właśnie na uczeniu ludzi obcowania ze sobą na uczcie. Pan Jezus uczynił wiele cudów, sporo wycierpiał na ziemi, bardzo dużo się modlił, uczynił wiele znaków, a równocześnie spędził z ludźmi dużo czasu na ucztach. Chętnie przyjmował zaproszenia na takie uczty i sam na takie uczty zapraszał. Za każdym razem uczył, co tam jest ważne. Uczył, że nie jest ważne to, kto jaki zajmuje stołek ani co się położy na stole. Jakże czytelnie uczył tego w domu Marii i Marty. Uczył, że uczta jest czymś bardzo ważnym w życiu człowieka, bo ważny jest dla człowieka czas wesela, czas bliskości, jednania, budowania więzi.

Uczył, że na uczcie liczy się przede wszystkim słowo. Wzajemna wymiana. Podejmował taką wymianę, sam ją inicjował, jak też odpowiadał na słowo, które do Niego kierowano. Koniec takiej uczty dla wszystkich jej uczestników stawał się inspiracją do zamyślenia nad życiem i korygowania swego postępowania. To wszystko, co Chrystus proponuje, jest tylko wstępem, przygotowaniem do tego, żebyśmy umieli być z Nim, żebyśmy umieli zareagować na otwarcie domu, na zaproszenie na ucztę, na budowanie więzi między Bogiem a nami, która jest inicjowana przez Niego. Bóg bowiem kieruje do nas swoje słowo.

Jakże wzruszające jest to słowo dzisiejszej Ewangelii. Jakże ono jest jednoznaczne w kształcie swojego zaproszenia. Jakiż jest wysiłek Pana Boga, żeby każdy człowiek usłyszał. Żebym usłyszał także ja. Żebym usłyszał, bo to jest Dobra Nowina, najważniejsza nowina: Bóg mnie zaprosił na ucztę, dlatego Syn Boży przyszedł na świat i mówi nieustannie swoje słowo. A dla zjednoczenia ze mną umarł na krzyżu, bo powiedział: „Gdy będę zawieszony na krzyżu, przyciągnę wszystkich do siebie”. Dlatego z apostołami zasiadł przy uczcie ostatniej wieczerzy, żeby im uświadomić więź miłości, którą ich objął. Żeby zrozumieli, że to, co dokona się następnego dnia, będzie zasadniczym elementem łączącym człowieka z Bogiem przez wszystkie dni, aż do końca świata. I że oni będą mieli w tym udział po to, aby uczyć tego innych. Uczyć, że największym skarbem jest Dobra Nowina. Uczyć, że człowiek jest po to stworzony, powołany, aby tę więź z Bogiem nieustannie umacniał, by jej nic nie przemogło, aby przeszła próbę śmierci i okazała się więzią na wieczność. To wszystko Pan Jezus mówi wyraźnie.

Moi drodzy, jesteśmy w samej głębi tego zaproszenia. Tu jest sala biesiadna i my się tu znajdujemy. Jezus przychodzi i przypatruje się każdemu z nas, tak jak mówi o tym w przypowieści. Przypatruje się, kim jestem. Przypatruje się, jaką mam szatę. Nie chodzi Mu o nasze ziemskie ubiory. Chodzi o nasze ludzkie wyposażenie, o kształt wnętrza: Co na siebie zakładam? Czy przyodziawszy się na chrzcie świętym w Jezusa Chrystusa, wciąż mam na sobie tę szatę? Czy jej nie straciłem? Czy ta szata jest coraz piękniejsza? Czy ona mnie coraz piękniej przyobleka z racji tego, że codziennie z Chrystusem buduję więź. Że co niedzielę czy święto przychodzę tutaj i odpowiadam Chrystusowi na Jego zaproszenie. Przychodzę świadomy tego, co tu się dzieje. Że dalekie jest ode mnie to, bym Chrystusa odrzucił i zawiódł, żebym Go zlekceważył, bo zacznę pracować w dzień, który jest przeznaczony na to, żeby ucztować z Chrystusem, albo zajmę się handlem.

Chrystus przychodzi i patrzy. Dobrze, że jestem tutaj, ale co na sobie mam. Jak jestem ubrany? Powiedzielibyśmy: w łaskę uświęcającą, ale trzeba patrzeć o wiele głębiej. Czy jestem odziany w te wszystkie czyny, które znamionują życie chrześcijańskie, które znamionują człowieka, który odpowiada na Jezusowe zaproszenie, który pragnie być coraz bliżej Niego. Który we wszystkim, co robi – nie tylko w czasie modlitwy czy biorąc udział w Eucharystii – ale przede wszystkim w swojej pracy, w swoim odniesieniu do drugiego człowieka, stara się być przyjacielem Chrystusa. Który stara się robić wszystko tak, żeby okazać się przyjacielem Chrystusa, który rozumie Jego zaproszenie.

Chrystus przychodzi i przypatruje się, czy tacy jesteśmy? Pyta: Jaki jesteś? Czy wszedłeś tu przyobleczony w to, czego od ciebie oczekuję? A może jest inaczej?

Niedziela jest dla nas ogromnym błogosławieństwem. Jest przede wszystkim udziałem w tym błogosławieństwie, w tej jedności, w tej wymianie, jaka z inicjatywy Chrystusa dokonuje się między Nim a mną. Wymiany słowa, które On mówi do mnie, oczekując dialogu. Wymiany tego przedziwnego pokarmu, w którym On sam siebie daje, oczekując przyjęcia.

Jezus za chwilę powie: „Bierzcie i jedzcie z tego wszyscy”. Czy to rozumiem? Czy do mnie dotarło, że bez tego nie jestem w stanie ani żyć, ani iść i pełnić tych wszystkich dzieł, które przyoblekają szatę mojego życia, tak jak Chrystus tego chce. Nie jestem w stanie! Bo to nie jest na moje siły. To jest za trudne, zbyt skomplikowane. Mogę to robić, jedynie dialogując nieustannie z Nim, który do mnie mówi, oświeca mnie. Mogę to robić, karmiąc się nieustannie Jego Ciałem, które daje mi siłę, aby móc okazać cierpliwość i wytrwałość w przeciwnościach, których pełne jest życie. Taki jest sens owego zaproszenia. Taka jest prawda Dobrej Nowiny. Musimy to sobie uświadamiać z całą mocą, bo od tego zależy szczęście naszego życia.

Niedziela dlatego jest błogosławieństwem, bo mogę stąd w tak niewyobrażalny sposób czerpać. Jest błogosławieństwem, bo jest momentem sprawdzającym, w jakiej jestem sytuacji wobec Chrystusa? W jakim nastawieniu, w jakiej gotowości przyjęcia Go? W jakim pragnieniu, w jakiej determinacji?

Moi drodzy, jeszcze mamy czas. Ciągle trwa okres zaproszenia. Są zapraszani dobrzy i źli. Są zapraszani dobrzy, żeby mogli się stać doskonali, a źli, aby przeszli od zła do dobra. Jeszcze mamy czas. Jeszcze Pan Bóg dał nam dojść do tej niedzieli. Nie wiemy, jak będzie z następną? Czy to wszystko cenimy? Czy odpowiednio wartościujemy? Czy nie ma niczego innego, na co z taką mocą postawilibyśmy swoje życie?

Rozważmy to w sercu, kiedy przyjdziemy do domu. Pozwólmy Chrystusowi dalej mówić, aby to wszystko, co On wypowiedział, mogło dojrzewać do tej jednej, ostatecznej, słusznej decyzji: całkowitej gotowości, zachwytu, determinacji. Aby jedność między Chrystusem a mną, którą On buduje, rzeczywiście mogła zostać wybudowana do końca. Abyśmy się stali dziedzicami królestwa i uczestnikami tej uczty, na którą – jak powiedział – przyjdzie ze swoim Ojcem i będzie usługiwał.