Uczyć się Chrystusa, ks. Kazimierz Skwierawski


Ze środków przekazu dociera do nas obraz świata, w którym przyszło nam żyć. Wedle tej opinii katolicy są nieustannym utrapieniem życia społecznego, bo nie wiadomo w ogóle, o co im chodzi. Najpierw domagają się, by w szkole uczyć religii. Potem chcą, aby ocena z niej była na świadectwie jako równorzędna z ocenami z innych przedmiotów. Są zdecydowanie za podpisaniem konkordatu ze Stolicą Apostolską. W euforii oczekują na przyjazd do nich papieża, nie zastanawiając się nad tym, że cały naród musi za to płacić. Zawsze jest z nimi jakiś kłopot. Trzeba się ich bać, bo Kościół chce stworzyć państwo wyznaniowe.

Kiedy te opinie przyłożymy do słowa Bożego, to zobaczymy, jak są niesamowicie wypaczone. Pan Jezus naucza przecież: „Nie samym chlebem żyje człowiek, lecz każdym słowem, które pochodzi z ust Bożych” (Mt 4,4). A w innym miejscu zaznacza, że „chlebem Bożym jest Ten, który z nieba zstępuje i życie daje światu” (J 6,33). Zauważmy rzecz bardzo ważną: Jezus nie mówi tego tylko do katolików. Nie odnosi się do jakiejś określonej grupy, małej społeczności czy określonego narodu. On wyraźnie stwierdza, że chodzi Mu o człowieka. Jego nauka jest uniwersalna i bezpośrednio skierowana do każdego ludzkiego serca.

Trzeba, abyśmy umieli to dostrzec i w tym świetle próbowali odpierać fałsz i zdumiewającą płytkość myślenia, z jakim się spotykamy na co dzień. Przed takim właśnie myśleniem ostrzega św. Paweł w Liście do Efezjan. Pisze, że uczniowie Jezusa winni wystrzegać się takiego sposobu życia, w którym dominuje próżne myślenie, czyli puste, bezpłodne, fałszywe, bo nie tego nauczyliśmy się od Chrystusa. A sam Jezus tłumaczy: „Przychodzę także do twojego życia, dla ciebie. Zstąpiłem na świat, aby objawić prawdę o Bogu, który cię kocha i nadaje sens twojemu życiu. Staniesz się szczęśliwy, kiedy dostrzeżesz, że ono nie zawęża się do doczesnej perspektywy, ale jest otwarte na Mnie. Obojętne, czy jesteś katolikiem, czy nie, czy jesteś Polakiem, czy Chińczykiem. Kimkolwiek jesteś, gdziekolwiek żyjesz, w wieku pierwszym, dziesiątym, dwudziestym czy w dwudziestym piątym – wszystko jedno. Ja, Bóg, apeluję do twojego serca. I teraz ważne jest jedynie, czy Mnie przyjmiesz. Czy nie patrzysz na Mnie w sposób tak straszliwie zafałszowany i zdeformowany”.

„Wy zaś nie tak nauczyliście się Chrystusa” (Ef 4,20). Być człowiekiem wierzącym to wciąż na nowo uczyć się Chrystusa. Zatem czy uczę się Chrystusa i jak się Go uczę? Czy mi to sprawia satysfakcję i przemienia mnie? Czy wiem, że uczenie się Go nie polega na zdobywaniu książkowej wiedzy o Nim – choć i to, zwłaszcza w początkowej fazie nauki, jest konieczne – ale na wcielaniu w życie Jego słowa. A więc czy każde słowo, które pada z ust Bożych, przyjmuję? Czy pozwalam, aby ono mnie prowadziło, ukazując zarówno to, co się Bogu we mnie nie podoba i domaga się przemiany, jak też to, co jest dobre, za co powinienem Mu dziękować i co mam rozwijać? Czy to wszystko decyduje o głębi mojej modlitwy? Czy przeszedłszy od wypowiadania słów, nauczyłem się bardziej słuchać, chłonąć i smakować słowo Boga? Czy ono mnie przemienia, nasyca i sprawia, że moje życie podlega zupełnemu przewartościowaniu?

Kiedyś zostaliśmy ochrzczeni. Przeszliśmy ze stanu upadłej natury w rzeczywistość odkupienia. Zostaliśmy wezwani do stałej współpracy z łaską. Święty Paweł przypomina nam dzisiaj: masz zwlec z siebie starego człowieka, który podlega zepsuciu, bo ulega kłamliwym żądzom, a przyoblec człowieka nowego, stworzonego na obraz Boga, ku sprawiedliwości, ku świętości (por. Ef 4,22-24). Uczyć się tak Chrystusa to być z Nim na co dzień, dopuszczać Go do każdego zamiaru, wyboru, decyzji. I cieszyć się, że wraz z Nim wybieram i decyduję, bo wtedy na pewno postąpię dobrze.

A mam przecież groźnego przeciwnika, który mnie wciąż usiłuje zwodzić i łudzić. Ileż jest kłamliwych żądz, na których swoje melodie wygrywa Szatan, usiłując zachować we mnie starego człowieka, chcąc mnie zepsuć, zgorszyć, uczynić płytkim, bylebym tylko nie zajmował się Bogiem ani nie słuchał Chrystusa i nie doświadczył nigdy szczęścia dojrzewania w prawdziwej miłości.

Pan Jezus mówi do każdego człowieka: „Na tym polega dzieło [zamierzone przez] Boga, abyście uwierzyli w Tego, którego On posłał” (J 6,29). Mam różne plany i zamierzenia, ale jest również plan Boży. Chodzi o to, abym uwierzył w Jezusa, Boga-człowieka, który jest najlepszym specjalistą od mojego życia, nie tylko w jakiejś określonej dziedzinie, ale w każdej. Czy chcę zrealizować Jego plan? Czy realizując go, korzystam z niezbędnych i bezcennych środków, których On mi udziela? Jeśli bowiem spożywam codziennie chleb, to dlaczego nie miałbym się w ten sam sposób karmić także słowem Bożym, skoro nie samym chlebem żyje człowiek, ale każdym słowem, które pochodzi z ust Boga”. I dalej Pan Jezus mówi: „Nie Mojżesz dał wam chleb z nieba, ale dopiero Ojciec mój da wam prawdziwy chleb z nieba” (J 6,32).

Za chwilę ten Chleb Boży stanie przed naszymi oczami. Czy go przyjmuję i mówię tak jak ci, którzy słuchali Chrystusa: „Panie, dawaj nam zawsze tego chleba!” (J 6,34). Jezus zapewnia: „Kto do mnie przychodzi, nie będzie łaknął; a kto we Mnie wierzy, nigdy pragnąć nie będzie” (J 6,35). Jakaż to niesamowita obietnica!

Jak zatem wygląda odpowiedź na to zaproszenie? Czy moje życie jest właśnie takie? Czy czasem nie bywa potwornie zawężone, spłycone i zdeformowane, jak ten obraz płynący do nas ze środków przekazu?