W obronie wolności, ks. Edward Staniek


Jednym z najtrudniejszych fragmentów Ewangelii jest ten, w którym Chrystus mówi, że z chwilą opowiedzenia się po Jego stronie możemy się spotkać z nieprzyjaznym podejściem nawet osób najbliższych. Obiektywnie jest to zrozumiałe. Gdyby do domu przyszedł Syn Boga, ojciec, matka, teść, teściowa i wszyscy domownicy powiedzieliby: „Ciebie słuchamy”. I nie byłoby rozdwojenia, dlatego że nikt nie zamierzałby odrzucać autorytetu Boga.

Ale obecnie przyjście Chrystusa do domu odbywa się w sposób niewidzialny. Jeden w Niego uwierzy i będzie On dla niego najwyższym autorytetem, a inny – nawet w tym samym domu – nie uwierzy. I zaczynają się konflikty. Ten, kto się opowie po stronie Chrystusa, musi się z Nim liczyć. Chrystus zaś wzywa do wielkiej wolności, a w takich układach konflikty są nieuniknione.

Jak należy się zachowywać? Co zrobić, żeby z naszej strony nie było podziałów? Trzeba umieć kochać wszystkich. Tak jak słońce swym blaskiem otacza każdego, tak i człowiek, który stoi po stronie Boga, powinien podejmować trud kochania wszystkich i nikogo nie wyłączać z tej miłości.

To zadanie nie jest takie trudne. Nawet jeżeli jakaś miłość jest trudna, można na dystans traktować danego człowieka i modlić się za niego. Jeżeli się za niego pomodlimy, serce już go kocha i sprawa jest prosta.

Trudniejsza jest miłość, która nie chce robić wyjątków; w tym znaczeniu, że jednego się kocha bardziej, a drugiego mniej. Jeżeli na przykład rodzice kochają jedno dziecko bardziej, a drugie mniej, to to drugie błyskawicznie to odkrywa i często wędruje przez życie poranione brakiem miłości. Miłość powinna być sprawiedliwa. Tylko wtedy, gdy sprawiedliwość jest zachowana, miłość jest prawdziwa.

Kłopot jednak jest wówczas, gdy ludzie, którzy są obok nas, chcą nas zniewolić i podporządkować sobie. Wielu uważa, że posłuszeństwo polega na tym, że ktoś jest prowadzony na smyczy i prowadzący decyduje o tym, jak długa jest smycz i w jaki sposób człowiek poddany winien być podległy. Takie posłuszeństwo nie ma nic wspólnego z Ewangelią.

Ludzie często tym, którzy podporządkować się nie chcą, zaczynają smyczą wymierzać razy. I bywa nawet tak, że plecy są poranione z tego powodu. Czasami widzimy to nawet w relacjach ludzi dorosłych.

Pan Jezus, który przyszedł po to, by nas zbawić i wezwać do posłuszeństwa Ojcu, też miał ciągle tę perspektywę. Nie poszedł jednak na smyczy Heroda ani Piłata; nie poszedł także na smyczy Annasza, Kajfasza czy Sanhedrynu. Nie zgodził się na to dlatego, gdyż słuchał Ojca i szedł przez ziemskie życie, zachowując swą wolność. Nie należy się zatem dziwić, że ci wyżej wymienieni ową smycz, gdy na nią nie uwiązali Jezusa, wykorzystali, ażeby Go biczować.

Właśnie o takich układach, w których trzeba bronić swojej wolności, mówi dzisiejsza Ewangelia. Wielu świętych żyło w takich relacjach. Szczególnie św. Franciszek miał ostry konflikt z ojcem. Nie zgodził się na to, by pełnić wolę ojca. Jako dorosły człowiek chciał słuchać Chrystusa i dlatego konflikt był otwarty.

Jesteśmy przy ołtarzu. Dziękujemy więc dziś Panu Bogu za to, że żyjemy w świecie wolności, że potrafimy kochać ludzi, że miłość nasza jest sprawiedliwa (albo też bardzo chcemy, aby była sprawiedliwa). Prośmy o siłę, która jest człowiekowi potrzebna do końca życia, aby żadne władze nigdy nie uwiązały nas na swoją smycz, bo przecież wiemy, że układy społeczne i polityczne na świecie też na tym polegają. Prośmy Chrystusa o wewnętrzną moc, która pozwoli nam przyjąć nawet uderzenia.

Piękne jest to, co było między innymi wyrażone w przysiędze wojskowej i w przysiędze AK-owców, którzy wiedzieli, że wolność to służba Bogu i ojczyźnie. Potrafili oddać życie, ale nigdy nie zgodzili się na to, aby być niewolnikami. Jest to właśnie wizja, którą przedstawia Chrystus.