Wytrwale zamieniać rzeczy niemożliwe w możliwe, ks. Andrzej Mojżeszko

 

Myślę, że wszystkim tu obecnym znane jest stworzonko, które fruwa sobie radośnie nad łąkami. Owo stworzonko nie wie, że według praw fizyki nie powinno się unieść w górę. Chodzi o stosunek rozpiętości skrzydeł do masy ciała. Inny słowy: małe skrzydełka, a za dużo ciała. Co to za stworzonko? To trzmiel. Według obliczeń nie powinien się oderwać od ziemi, tymczasem unosi się i nieźle lata. Wprawdzie na krótkich dystansach, ale lata.

Rzutując ten obraz na nasze życie, możemy wymienić całą litanię różnych spraw i problemów, które są niemożliwe z wielu powodów. Niemożliwa jest codzienna modlitwa, uczestniczenie w każdej niedzielnej Mszy św., wytrwanie w czystości przedmałżeńskiej, całkowita abstynencja, niemożliwa jest wierność w małżeństwie, wytrwanie do śmierci z jedną żoną czy jednym mężem, niemożliwa jest prawdziwa przyjaźń, domowe życie bez kłótni i wiele, wiele innych. Każda teza o rzekomej niemożliwości zostaje poparta masą argumentów, najczęściej według nas niepodważalnych, a często zakończonych słowami: takie jest życie...

Jaką prawdę możemy wydobyć z prostego przykładu trzmiela?

Myślę, że pierwszą przyczyną tego, że coś uważamy za niemożliwe, jest nasza kalkulacja. Rzecz stara jak świat. W Księdze Wyjścia czytamy o kalkulacjach faraona: „Oto lud synów Izraela jest liczniejszy i potężniejszy od nas. Roztropnie przeciw niemu wystąpmy, ażeby się przestał rozmnażać. W przypadku bowiem wojny mógłby się połączyć z naszymi wrogami w walce przeciw nam, aby mógł wyjść z kraju” (1,9–10). Ludzką kalkulacją można uzasadnić każdą niemożność czy nawet nikczemność.

Z punktu widzenia ludzi wspomniane niemożliwe sprawy są rzeczywiście niemożliwe. Są niemożliwe, jeśli człowiek będzie szukał rozwiązań tylko w sobie czy w drugim człowieku.

Przypomnijmy sobie teraz dzisiejsze słowo Boże. Z ludzkiego punktu widzenia Amalekici powinni wygrać bitwę w Izraelitami. Jednak nie wygrali, bo Izraelici mieli wsparcie od Boga poprzez wzniesione ręce Mojżesza. One były gwarancją zwycięstwa. Kiedy zaś te ręce drętwiały i opadały, dwóch Izraelitów podtrzymywało je. I tak to, co niemożliwe, stało się możliwe. Dlaczego? Bo Izraelici nie ograniczyli się tylko do ludzkich kalkulacji, ale uwierzyli Bogu.

W Ewangelii Jezus opowiada o wdowie, która przychodziła do sędziego z prośbą, by ją obronił przed jakimś złym człowiekiem. Sędzia nie chciał jej pomóc, ale w końcu jej uległ, pewnie dla świętego spokoju. I znów według ludzkiej kalkulacji sprawa była nie do załatwienia, bo na domiar złego ów sędzia, jak zaznacza św. Łukasz, „Boga się nie bał i nie liczył się z ludźmi”. Wdowa jednak znalazła na niego sposób.

Czego chce nas nauczyć Jezus? Sądzę, że chce nas nauczyć, abyśmy zbyt szybko nie rezygnowali z tego, co wydaje się niemożliwe. Chce nam powiedzieć, żebyśmy obok ludzkich kalkulacji zrobili miejsce dla Boga. Wtedy może się okazać, że to, co według wielu jest niewykonalne, jest do zrobienia, choć czasem może być trudno. Ksiądz Jan Twardowski mawiał, że nie ma sytuacji bez wyjścia. Jeśli wydaje się nam, że mamy zamknięte drzwi, to Bóg jeszcze otwiera okno. Ludzka logika kończy się na drzwiach, a warto pomyśleć też o oknie, czyli zrobić miejsce dla Boga. Bo jak uczy przykład trzmiela: nie powinien latać, a lata.

Przeczytałem kiedyś opowieść o trzech drzewach. Jedno z nich marzyło, aby zrobiono z niego kiedyś szkatułę na klejnoty, drugie, aby zbudowano z niego żaglowiec dla króla, a trzecie, żeby rosnąć jak najwyżej, aby być blisko Boga. I wszystkie trzy zostają ścięte. Niestety, z pierwszego drzewa robią żłób dla zwierząt, z drugiego – zwykłą łódkę do przewozu cuchnących ryb, a trzecie zostaje pocięte na belki. Wszystkie są przekonane, patrząc z ludzkiego punktu widzenia, że nic nie miało sensu, aż tu nagle po latach do pierwszego drzewa wkładają Dzieciątko, największy skarb świata, do drugiego drzewa wsiada Jezus, który ucisza burzę, a z trzeciego drzewa robią krzyż. Gdy Jezus umiera, to drzewo rozumie, że nigdy nie mogłoby być bliżej Boga. To prosta historia, ale jak każda bajka ma przesłanie – często to, co wydaje się niemożliwe, w końcu się spełnia. Nie zawsze tak, jak chcemy, ale na pewno tak, jak dla nas jest najlepiej. A o tym najlepiej wie nasz Ojciec, który jest w niebie.

Jezus dorzuca dzisiaj jeszcze jedną radę: byśmy w tych naszych wysiłkach zamieniania rzeczy niemożliwych w możliwe byli wytrwali. Bez wytrwałości niczego w naszym życiu nie zmienimy, podobnie jak bez wytrwałości żaden sportowiec nie osiągnie sukcesu.

Trwajmy zatem przy Bogu, trwajmy w naszych praktykach religijnych, trwajmy w realizowaniu naszych zadań, które wynikają z różnych powołań. Nie ustawajmy w pracy nad sobą, w ciągłym doskonaleniu siebie. Nie rezygnujmy łatwo, gdy nam coś nie wychodzi, ale wytrwale podejmujmy wysiłek w kierunku realizacji planów. Bądźmy w tych wysiłkach podobni do trzmiela, który nie powinien latać, a lata. I niech nas unosi świadomość, że Bóg jest przy nas we dnie i w nocy i zawsze bierze nas w obronę. Stawia nam jednak warunek, który wypowiedział dzisiaj w ostatnim zdaniu Ewangelii: „Czy jednak Syn Człowieczy znajdzie wiarę na ziemi, gdy przyjdzie?”. Tym warunkiem jest wiara. Tylko jeśli wierzymy, rzeczy niemożliwe stają się możliwe!

Módlmy się w czasie tej Mszy św. o mocną wiarę – wiarę z całego serca, ze wszystkich myśli i ze wszystkich sił.

Amen.