Trzy kroki ku homilii, ks. Marek Gilski

Ale Mojżesz odparł: „Czyż zazdrosny jesteś o mnie? Oby tak cały lud Pana prorokował, oby mu dał Pan swego ducha!” (Lb 11, 29).

1. Komentarz naukowy

O zazdrości mówi się, że to najgłupsza wada, bowiem przy wielu innych, takich jak przykładowo pijaństwo czy rozwiązłość, człowiek odczuwa jakąś (choćby złudną) przyjemność, natomiast zazdrość nie daje żadnego zadowolenia – przynosi jedynie rozgoryczenie, stres, niechęć z powodu nieposiadania tego, co ma ktoś inny, lub braku podobnego sukcesu. Zazdrość to uczucie smutku z powodu cudzego dobra postrzeganego jako własne nieszczęście, to wewnętrzna udręka izolująca od rzeczywistości. Dlatego zazdrośnik to sfrustrowany egoista. Grzesząc zazdrością, człowiek natychmiast ponosi karę za swój grzech, gdyż ogarnia go rozgoryczenie. Co więcej, jak dodaje mędrzec, „zazdrość i gniew skracają dni, a zmartwienie sprowadza przedwczesną starość” (Syr 30, 24).

Zazdrość nie zawsze jednak musi być oceniana negatywnie. Choć chorobliwa zazdrość, która nie pozwala drugiej osobie normalnie żyć i funkcjonować, uważana jest za zło, to jest czymś zupełnie zrozumiałym, że wobec zagrożenia jedności małżeńskiej może zrodzić się uczucie niepokoju. Niekiedy uważa się też, że zazdrość małżeńska służy umocnieniu wzajemnej więzi i jest wyrazem troski o to, by potomstwo nie posiadało obcych genów. Właściwie pokierowane uczucie zazdrości może nam też uświadomić, jak ważna jest dla nas druga osoba i relacja z nią. I choć nikt nie znosi natrętnej zazdrości ze strony innych, to jednak delikatne jej okazywanie może pomóc ukochanej osobie umocnić jej poczucie własnej wartości. Święty Franciszek Salezy stwierdza wręcz, że zazdrość o ukochaną osobę może być nawet słuszna, byleby była opanowana. Z innej strony ujął to zagadnienie islamski mędrzec Abu Muhammad ‘Ali ibn Ahmad ibn Sa’id ibn Hazm, który w swoim dziele O leczeniu dusz zaznaczał: Zazdrość jest szlachetną cechą charakteru. Składa się na nią odwaga i sprawiedliwość. Ze sprawiedliwości wynika niechęć do wkraczania w czyjeś prawa oraz niegodzenie się na to, by ktoś inny wkraczał w nasze prawa. Z odwagi natomiast, jeśli jest wrodzona, wynika poczucie godności, które rodzi wstręt do niesprawiedliwości.

Lb 11, 27-29 daje przykład takiej „pozytywnej” zazdrości wobec Mojżesza, wynikającej z troski o utrzymanie wyjątkowego charakteru jego misji. Otóż, gdy Mojżesz widział, że sam nie podoła tak rozlicznym obowiązkom, polecił siedemdziesięciu starszym, by przyszli do niego do namiotu, aby i na nich zstąpił duch Boży potrzebny do pełnienia zadań, jednak dwóch spośród wybranych pozostało w obozie. Duch Boży zstąpił tymczasem na wszystkich, także na tych dwóch, którzy nie spełnili polecenia. „Jozue, syn Nuna, który od młodości swojej był w służbie Mojżesza, zabrał głos i rzekł: ‘Mojżeszu, panie mój, zabroń im!’” (Lb 11, 28). W przeciwieństwie do buntowników, którzy chcieli pozbawić Mojżesza władzy, Jozue martwił się o jego autorytet, wszak Eldad i Medad okazali nieposłuszeństwo przewodnikowi ludu (w każdym razie nie znamy powodu ich nieobecności). Nie chodzi tu więc o agresywną zazdrość, o której zostało wspomniane na początku – Jozue nie pragnie zdobyć dla siebie przywilejów Mojżesza, ale obawia się, że podziwiany przez niego przywódca straci nieco ze swej wielkości jeśli także ci, którzy nie przyszli do obozu, będą prorokować. Tutaj reakcja Jozuego odnosi się do wyjątkowego charakteru relacji między Mojżeszem a Bogiem, jednak nie zyskuje ona aprobaty, gdyż Mojżesz nie jest zazdrosny o otrzymane duchowe dary, nie pragnie być jedynym podziwianym, wręcz przeciwnie, wyraża życzenie, by Bóg udzielił wszystkim tych darów, którymi obdarzył jego. W postawie Jozuego widzimy przykład „zazdrości” wobec Bożego sługi, która nie jest uczuciem wrogim, negatywnym, ale wyraża gorliwość i troskę o status osoby wybranej przez Boga do szczególnych zadań (D. Piekarz, Nie pożądaj. Co Biblia mówi o zazdrości?, Kraków 2021, s. 8–16, 67–68).

2. Mistrzowie teologii i życia duchowego

„Kiedy człowiek odczuwa, że jest zniewolony? Tylko wtedy, kiedy ma iść do przodu. Gdyby w ogóle nie ruszał ze swojego miejsca, nie wychodził, nie czułby się niewolnikiem. Ale wizja podstawowa człowieka jest tutaj taka, że człowiek jest pielgrzymem, ma iść na tę górę, na której czeka Oblubieniec. Pożądanie to jest to wszystko, co nie pozwala człowiekowi ruszyć do przodu, czyli to są wszystkie więzi krępujące go w środku (nie z zewnątrz), które nie pozwalają mu porzucić tego świata, do którego się już przyzwyczaił. Wszelkie pożądanie działa na przekór nadziei. Można powiedzieć: wszystko to, co wiąże, odbierając człowiekowi nadzieję, jest splątane z pożądaniem” (J. Tischner, Miłość w czasach niepokoju. Niepublikowane wykłady, oprac. J. Podsadecka, Kraków 2021, s. 99).

3. Z życia wzięte

„Od najmłodszych lat miałem problem z polubieniem siebie, a co dopiero innych. Moja zasada: „Wykiwaj, zanim ciebie wykiwają” głosiła aż nazbyt jasno, że przebaczenie to słabość dla oferm. Odkąd usłyszałem od ojca, że jestem niewypałem, tak bardzo to we mnie pracowało, że zacząłem obwiniać się o wszystko, co się działo w domu. Nie lubiłem siebie przez długie lata dorastania, ale ojciec był numerem dwa na mojej liście nienawiści i każdego dnia młodości marzyłem o tym, że jak tylko dorosnę, dowalę mu, i to solidnie. Podsycałem w sercu żal, że nie było go, kiedy go potrzebowałem. Wiele razy jako dziecko życzyłem mu śmierci. Uważałem, że więcej jest szkody niż pożytku z tego, że żyje. Pielęgnowałem w sobie tę nienawiść każdego dnia, aż zacząłem być tym zmęczony. Bo pielęgnowanie nienawiści męczy i to bardzo.

Wiadomość o wypadku ojca nie poruszyła mnie. W szpitalu odwiedziłem go tylko raz, na pogrzeb w ogóle nie poszedłem. Dla mnie on już od dawna nie żył. Dopiero po długim czasie, w celi więziennej, wiele lat po tamtych wydarzeniach ośmieliłem się do nich wrócić. Ośmieliłem się tylko dlatego, że towarzyszył mi Przyjaciel – Jezus. Razem z nim cofałem się do czasów dzieciństwa. Poznawałem sam siebie i odkrywałem, że to, o co zawsze siebie obwiniałem, nie było moją winą. Zorientowałem się, w ile nieprawdziwych rzeczy wierzyłem.

Chciałem siebie polubić, ale najpierw musiałem się choć trochę poznać. Najtrudniejsze okazało się wracanie do myśli o ojcu. Szukałem jakiegoś klucza, obserwowałem więc, jak Jezus rozmawiał ze swoim Tatą, a potem przekładałem to na naszą relację. Wracałem do sytuacji, kiedy byłem bity przez szkolnych kolegów i pytałem taty, dlaczego mi nie pomógł, dlaczego mi nie chciał pomóc. Na początku były wyrzuty. Ale potem zastanowiłem się, jaką relację mój tata miał ze swoim tatą. Wyobrażałem sobie, że idziemy na kawę i pytam, już bez pretensji, a bardziej z ciekawości: „Dlaczego nie chodziłeś ze mną na treningi piłki nożnej i koszykówki?”, „Czemu nie chodziłeś do szkoły na wywiadówkę”, „Dlaczego nie pomagałeś mi w lekcjach?”. I najważniejsze: „Dlaczego nazwałeś mnie niewypałem? Przecież ja cię kochałem...”. Siedząc przy tej „kawie”, często płakałem. Dlaczego nigdy z nim nie porozmawiałem? Chciałem chociaż na chwilę się z nim zobaczyć teraz, tak naprawdę, i powiedzieć, że mu wybaczam i że go kocham, bardzo kocham, i że już wiem, dlaczego sobie nie radził...

Niedługo po wyjściu na wolność odwiedziłem grób ojca. Choć wiele razy przygotowałem sobie tę rozmowę w głowie, denerwowałem się jak nigdy wcześniej, ciężko mi było przełknąć ślinę. W końcu stanąłem przed dużym, szarym krzyżem i próbowałem zacząć mówić, ale zatkało mnie, zamiast słów popłynęły łzy. Płakałem jak dziecko i powtarzałem, że mu wybaczam, ale też prosiłem o wybaczenie, że tak bardzo go nienawidziłem i że nie było mnie przy nim, kiedy umierał. Dopiero jak się uspokoiłem, zaczęliśmy rozmowę, która powinna była się odbyć wiele lat temu. Trwała dobre kilkadziesiąt minut. A potem pojawił się spokój i uczucie radości w sercu. Teraz, kiedy sam mam syna, opowiadam mu, że było jedno drobne, bardzo dobre wspomnienie z tatą – jak byliśmy na ślizgawce, raz jeden w życiu. I że jego dziadek był trudnym, ale dobrym człowiekiem” (G. Czerwicki, R. Czerwicka, Nie jesteś skazany, Nowy Sącz 2020, s. 137–139).