Trzy kroki ku homilii, ks. Marek Gilski

Poszła więc i zrobiła, jak Eliasz powiedział, a potem zjadł on i ona oraz jej syn, i tak było co dzień. Dzban mąki nie wyczerpał się i baryłka oliwy nie opróżniła się, zgodnie z obietnicą, którą Pan wypowiedział przez Eliasza (1 Krl 17, 15-16).

1. Komentarz naukowy

W 1. Księdze Królewskiej w rozdziale 17. spotykamy się z opowiadaniem mówiącym o Eliaszu, którego przyjęła pod swój dach wdowa z Sarepty Sydońskiej. Sarepta, miasto fenickie, pozostawało wówczas pod władzą króla Sydonu. Na tamtych terenach czczono inne bóstwa niż Bóg Jahwe, któremu służył Eliasz i o przywrócenie kultu, którego się starał. Mimo że przybysz reprezentował inny lud i odmienne wierzenia, kobieta przyjęła proroka pod swój dach w czasie trwającej suszy.

W 1 Krl 17, 9 Bóg przekazuje Eliaszowi wiadomość o tym, że rozkazał pewnej wdowie, aby go żywiła. Jest ona tam określona słowem almānāh. W obrębie tekstów pozabiblijnych jest to termin nie tylko podkreślający fakt śmierci męża kobiety, ale jak zwracają uwagę różni autorzy, także jej sytuację społeczną, której zasadniczym elementem jest brak finansowego wsparcia, bądź prawnej opieki i zależności od męskich członków rodziny, czyli np. ojca, teścia, czy dorosłych synów. Z faktu braku prawnej i materialnej opieki wynikała słabość pozycji społecznej, która rodziła duże pole do nadużyć. To dlatego wczesne kodeksy prawne, a także prawo Mojżeszowe zawierało pewne szczególne regulacje mające służyć ich ochronie. O ile określenie wdowy terminem almānāh nie budzi zbytnich kontrowersji, o tyle określenie jej w w. 17 mianem ba´ălat habāit rodzi więcej pytań. Ba´ălāh w rodzaju żeńskim oznacza „panią”, „właścicielkę”. Drugi człon oznacza „dom”. Odpowiednio więc można użyte określenie przetłumaczyć jako „panią domu”. Wskazówką, która odsłania kolejny element składający się na sytuację tej kobiety przed zaplanowaną przez Boga ingerencją proroka w jej życie, jest czynność jakiej dokonuje – zbiera drewno, aby przyrządzić posiłek – nie ma więc nikogo, kto by jej w tym pomógł, a środków do przetrwania szuka na ulicy – i pełne dramatyzmu słowa, które wypowiada do Eliasza, określające zaplanowany posiłek jako ostatni, po którym spodziewa się umrzeć. W sytuacji suszy, nie mając zabezpieczenia oraz majątku, ona oraz jej syn zdani są na śmierć. Sytuacja bohaterki jest więc następująca: jej mąż zmarł, nie posiada żadnego prawnego ani faktycznego opiekuna. Ponadto sama troszczy się o swojego syna, robiąc co może, aby go nakarmić. Należy więc do jednej z grup osób uznanych za najbardziej potrzebujące i wymagających opieki wraz z sierotami i cudzoziemcami.

W jaki sposób Bóg posługuje się wdową i jaki cel, skutek oraz charakter ma Jego działanie? Zadaniem wdowy, które ma ona wypełnić zgodnie z Bożym zamiarem, jest podtrzymanie Eliasza w trudnej dla niego sytuacji. Sam doświadcza skutków suszy, którą zapowiedział, choć jako Boży posłaniec doświadcza też specjalnej troski Boga. Misja wdowy jest więc zależna i służebna w stosunku do misji proroka. Wdowa ma go wesprzeć, podczas gdy sama znajduje się w dramatycznym położeniu. O ile nie dziwi fakt, że Bóg rozkazał krukom, aby żywiły Eliasza, o tyle mamy prawo zastanawiać się, w jaki sposób nakaz Boży zrealizował się w działaniu wdowy, nie tylko będącej jako człowiek obdarzoną wolną wolą i rozumem, ale na dodatek obcą, pochodzącą z innego kraju, i zapewne czczącą innych bogów osobą. Wdowa początkowo wzbrania się przed wypełnieniem woli proroka, a więc w jakimś sensie nie chce spełniać roli, przewidzianej jej przez Boga. Na tym etapie nie widzi jeszcze takiej możliwości. Jak ma się podzielić, skoro sama czuje się skazana na śmierć? Odpowiedzią proroka jest zachęta, aby się nie bała (w. 13). Słowa te przywodzą na myśl teofanię, są także odpowiedzią na przekonanie wdowy o tym, że niebawem umrze z głodu. Następuje po nich ponowienie prośby z podaniem kolejności: najpierw ma zrobić jedzenie prorokowi, potem sobie i dziecku (w. 13-14). Nie jest to jednak egoizm. Wraz z prośbą następuje obietnica zapewnienia tego, co konieczne do życia. I tu dokonuje się rzecz zasadnicza: wdowa uwierzyła słowu proroka i wypełniła jego prośbę. W obcym kraju wiara Fenickiej kobiety w słowo Jahwe staje się przyczyną jej ocalenia, podczas gdy w Izraelu to od Baala bezskutecznie oczekiwano deszczu i plonów. Działanie wdowy zgodne ze słowami proroka powoduje, że zapowiedź Boża się spełnia.

Eliasz objawia wdowie Boże orędzie i zamiar. Wdowa musiała jedynie dostrzec w proroku Bożego posłańca, uwierzyć mu i wypełnić jego wolę. Być może Boży nakaz w stosunku do wdowy można zinterpretować jako Boży zamysł i Bożą łaskę, którą Ten uzdalnia kobietę do wypełnienia powierzonej jej misji. Ten, który w Księdze Wyjścia ma moc uczynić twardym serce faraona, może też uzdolnić serce wdowy do zaufania słowu proroka i podjęcia się przewidzianego dla niej zadania. Ujawnia się tu działanie Boga jako tego, który aktywnie angażuje się w historię zapewniając poszczególnym jej bohaterom możliwość wypełnienia ich misji – Eliaszowi przez postawienie na jego drodze wdowy i jej pomoc, jej zaś przez cud rozmnożenia pokarmu, dzięki któremu mogła utrzymać proroka i swoją rodzinę (S. Sadowski, Wdowa z Sarepty Sydońskiej jako narzędzie w ręku Boga (1 Krl 17, 8-24), Communio 35(2015), nr 3–4, s. 7–23; K. Frąckowska, Gościć proroka to przyjąć słowo Boga. Eliasz u wdowy z Sarepty Sydońskiej (1 Krl 17, 8-24), Biblica et Patristica Thoruniensia 9(2016), [nr] 2, s. 12).

2. Mistrzowie teologii i życia duchowego

„Wiara w zmartwychwstałego Chrystusa nie różni się od wiary Abrahama: jest obietnicą przyszłości, obietnicą ojczyzny, drogą ku niej. Różnica polega na tym, że przyszłość ta pojęta tu jest bardziej radykalnie. Przekracza granicę śmierci, która jest antytezą ludzkiego odniesienia do przyszłości. Człowiek jest tak stworzony, że nie może żyć bez przyszłości. W okresie międzywojennym w Stanach Zjednoczonych nadano w radiu słuchowisko, które było tak realistyczne, że wielu ludzi myślało, iż rzeczywiście zbliża się koniec; odnotowano wówczas wiele samobójstw. Jak to trafnie wyraził Emmanuel Mounier, ludzie odbierali sobie życie, aby nie musieć umrzeć. To pozornie paradoksalne stwierdzenie dobrze pokazuje, jaka jest właściwa konstytucja człowieka: bez przyszłości również teraźniejszość staje się dla niego nieznośna – dlatego też zazwyczaj nie mamy odwagi powiedzieć komuś nieuleczalnie choremu o stanie jego zdrowia” (J. Ratzinger, Przyszłość wiary. Refleksje teologiczne, Kraków 2019, s. 5–56).

3. Z życia wzięte

„Zawsze podczas spotkań przychodzi czas na dyskusję, którą nazwano «porównaniem doświadczeń». Pewnego wieczoru z niejakim zakłopotaniem posunięta w latach kobieta skromnie ją zaczęła:

– Codziennie chodzę do prawie ślepej osoby, która mieszka sama, i czytam jej gazetę albo książkę. Uważam...

Przerywa jej gwałtownie blady młodzieniec ze szpiczastą bródką:

– Uważam, że pani najpierw powinna nauczyć się poprawnie wyrażać. Proszę odnowić swój język. Wszyscy wiedzą, że nie mówi się już „ślepy”, lecz „niewidomy”. Jest to kwestia, pomijając wszystko inne, dobrego wychowania. Należy szanować osoby fizycznie albo w inny sposób niepełnosprawne...

Nie wiadomo, jak długo by ciągnął tę swoją mowę oskarżycielską, popisując się przy okazji znajomością zasad współżycia społecznego, gdybym nie przerwał tego wygłaszanego z katedry kazania słów i pięknych sformułowań, które mogłyby zrobić wrażenie na ludziach niewykształconych. Znałem tę kobietę i wiedziałem, ile poświęcenia kosztuje ją to miłosierne zobowiązanie.

Zapytałem bladego intelektualistę z arogancką bródką:

– Musi pan wiedzieć, że kobieta, którą pan poniża, służy w ten sposób od paru lat, poświęcając swój czas wolny, a także i... zajęty. Proszę spróbować ją zrozumieć: jest tak zajęta działaniem, że nie ma czasu uaktualniać swojego słownictwa. A przy okazji: czy pan, taki wrażliwy na punkcie poprawności językowej, chociaż czasami podszedł do ślepego, o przepraszam, niewidomego?

Na moją interwencję odpowiedział:

– To inna sprawa...

Być może to była inna sprawa. Ale w gruncie rzeczy to jedyna sprawa, która interesuje „osoby fizycznie albo w inny sposób niepełnosprawne”, chociaż irytuje ograniczonych pseudointelektualistów.

Problem pozostaje otwarty: bardziej liczą się właściwe słowa czy odpowiednie fakty, nawet jeśli mówimy o nich przestarzałym językiem? Czy chory lub znajdujący się w trudnej sytuacji człowiek czuje się obrażony, ponieważ nazywa się go w niewłaściwy sposób, czy dlatego że nie poświęca mu się uwagi, nie pomaga mu się w konkretny sposób albo nie przebywa z nim?” (A. Pronzato, W poszukiwaniu zaginionych cnót, cz. 1, Kraków 2006, s. 191–192).