Trzy kroki ku homilii, ks. Marek Gilski

Jezus wziął z sobą Piotra, Jakuba i Jana i zaprowadził ich samych osobno na górę wysoką. Tam się przemienił wobec nich (Mk 9, 2).

1. Biblia

„Jezus bierze Piotra, Jakuba i Jana i zaprowadza ich na górę wysoką osobno samych” (9, 2). Pierwszą czynność oznacza czasownik „brać”. W Ewangelii Marka jej przedmiotem są: Jezus, którego uczniowie zabierają do łodzi (4, 36); Piotr, Jakub i Jan razem z rodzicami zmarłej dziewczynki, zabrani przez Niego do pomieszczenia, w którym ona się znajdowała (5, 40); ci sami trzej uczniowie wzięci przez Niego, by razem z Nim czuwali (14, 33); Dwunastu wziętych przez Niego ku sobie przed kolejną zapowiedzią o losie Syna Człowieczego (10, 32).

Wyróżnienie uczniów jest oznaczone przez podwójne określenie: „osobno samych”. Wyrażenie to oznacza, że w miejscu, do którego są oni zabrani, nie znajdowały się inne osoby, a nie że ono było całkowicie bezludne. Uczniowie są zabrani przez Jezusa, by znaleźć się oddzielnie, odseparowani od innych uczniów oraz od tłumu, którzy byli adresatami mowy Jezusa (8, 34 – 9, 1). To odseparowanie jest uwydatnione przez przymiotnik „sam”. Uczniowie są więcej niż tylko biernymi świadkami przemienienia, lecz również jego adresatami, a nawet głównymi bohaterami. Jezus natomiast jest prawie cały czas bierny, tak jak był w chrzcie w Jordanie i podczas kuszenia na pustyni (1, 9–13), tak jak będzie bierny w męce i śmierci (14, 53–16, 6). W przemienieniu wszystko dzieje się nie tylko wobec uczniów, ale przede wszystkim dla nich: „został przemieniony wobec nich” (9, 2); „ukazał się im Eliasz z Mojżeszem” (9, 4); „stał się obłok osłaniający ich” (9, 7); „zaraz potem, gdy rozglądali się dokoła, nikogo już nie ujrzeli, lecz samego Jezusa z nimi” (9, 8).

Jezus zabiera uczniów na górę wysoką, na „Synaj” Nowego Przymierza, gdzie chwała Boga zostaje objawiona nie w grzmocie, błyskawicy, dymie i ogniu, jakie towarzyszyły wyjściu z Egiptu (Wj 19, 16; 24, 17), lecz w przemienionej twarzy Jezusa. Górę Przemienienia tradycyjnie utożsamiano z Taborem – majestatycznym wzgórzem w Galilei – lecz mógł nią być też Hermon, będący górą o wiele wyższą, wznoszącą się na północny wschód od Cezarei Filipowej, gdzie niedawno przebywali Jezus i uczniowie (Mk 8, 27). Często w Ewangelii góry są tym miejscem, gdzie dokonują się objawienia i dzieją się kluczowe wydarzenia z życia Jezusa.

Jezus przemienił się wobec nich, Jego człowieczeństwo promieniało majestatem Syna Bożego – chwałą, która w pełni i trwale zostanie objawiona podczas Jego drugiego przyjścia. Nawet Jego odzienie stało się lśniąco białe! W Piśmie Świętym ubranie jest często widzialnym znakiem danej osoby; białe odzienie oznacza świętość, która może pochodzić tylko od Boga. Jedynie Marek podaje swojski szczegół, że żaden na ziemi folusznik (rzemieślnik zajmujący się m.in. czyszczeniem tkanin) nie byłby w stanie doprowadzić materiału do takiej białości.

Opisując odzienie Jezusa autor używa dwóch terminów: stilbonta („lśniące”) i leuka („białe”). Czasownik stilbō w Septuagincie określa blask słońca lub gwiazd, a w hellenistycznych opowiadaniach przedstawia Heliosa jeżdżącego na swoim rydwanie. Pojawia się również w kontekście epifanii: w wizji Ezechiela ukazuje się mąż, który miał wygląd jakby z lśniącego brązu (LXX: stilbontos, Ez 40, 3). Przymiotnik leukos może być tłumaczony jako „jasny, błyszczący, biały” i zawiera w sobie ideę świecenia się. Jest bliski znaczeniowo z greckim wyrazem to phōs („światło”). Wzmianka o niezdolności ziemskich foluszników do uczynienia tak lśniąco białego materiału wskazuje na nadprzyrodzone pochodzenie tego światła. W tradycji biblijnej w białych ubraniach ukazują się postacie niebiańskie. Białe szaty stanowią częsty motyw w Apokalipsie św. Jana, wyrażając zbawienie ofiarowane przez Jezusa oraz atrybut zastępów niebieskich. Chwałę zmartwychwstania Jezusa zwiastują niebiańskie postacie w białych szatach. Szata w myśli starożytnych wyrażała całą osobę oraz była źródłem informacji o jej pochodzeniu i pozycji społecznej. W szerszym sensie ubranie ukazuje tożsamość człowieka i jego godność. Podczas opisu epifanii często jedynym sposobem zasygnalizowania słuchaczom, że ukazała się niebiańska postać, jest motyw białej, błyszczącej lub świecącej szaty. Lśniące i białe odzienie przemienionego Jezusa jest zrozumiałą, zarówno dla żydowskiego, jak i hellenistycznego środowiska, oznaką przynależności do świata nadprzyrodzonego. Motyw promieniejącego od postaci niebiańskiej światła pełni funkcję uświadomienia człowiekowi, który stał się świadkiem epifanii, że kontaktuje się z mieszkańcem nieba. Intensywne światło, nadzwyczajna biel szat ukazującej się postaci wywołują lęk u śmiertelnych ludzi. Strachem reagują uczniowie na ujrzaną przemianę Jezusa na górze. Lśniąca szata pozwala rozpoznać boską godność Jezusa i Jego przynależność do niebiańskiej rzeczywistości.

Wydarzenie to jest widzialnym potwierdzeniem tego, co Jezus niedawno powiedział na temat „chwały Ojca” (8, 38). Ponieważ Pismo zapowiada, że w mającej nadejść epoce sprawiedliwi będą jaśnieć chwałą Boga (Dn 12, 3; Mdr 3, 7; Mt 13, 43), przemienienie Jezusa jest również zapowiedzią zmartwychwstania ludzkości (M. Healy, Ewangelia według św. Marka. Katolicki komentarz do Pisma Świętego, Poznań 2020, s. 187–188; A. Malina, Trzy namioty oraz inna gościnność (Mk 9, 2-13), Biblica et Patristica Thoruniensia 9(2016) nr 2, s. 29–32; G. Janczak, Symbolika światła w narracji synoptyków o przemienieniu Jezusa (Mk 9, 2-8; Mt 17, 1-8; Łk 9, 28-36), Verbum Vitae 29(2016), s. 208–210).

2. Sztuka

Ikony Przemienienia Pańskiego zgodnie z kanonem ikonograficznym malowane są w sposób pozwalający stworzyć wrażenie, że światło przenika materię i rozjaśnia cały krajobraz od wewnątrz. Efekt ten osiąga się przez połączenie odbijających światło listków złota z przejrzystością uzyskaną poprzez nałożenie co najmniej kilku warstw pigmentów farby temperowej. Światło, które jaśnieje na ikonie Przemienienia, wskazuje, że przedstawione na niej wydarzenie jest rzeczywistością nadprzyrodzoną. Wyjątkowość światła taborycznego podkreślają również kolory zastosowane do namalowania ikony. Boska światłość szaty Jezusa nie jest ani materialna, ani duchowa, gdyż transcenduje porządek stworzony. Światłość przemienienia Pańskiego nie ma ani początku, ani końca. Pozostaje nieograniczona w czasie i w przestrzeni oraz nieuchwytna dla zmysłów, chociaż była kontemplowana przez oczy apostołów.

Na ikonach Chrystus umiejscowiony jest na szczycie góry. Rozmawia z Mojżeszem i Eliaszem. Jego szaty są lśniąco białe. Cała postać Chrystusa wpisana jest w koło mandorli, która symbolizuje ową jasną chmurę (obłok). Wychodzące z niej trzy promienie światła interpretowane są jako transcendentne źródło Boskich energii. Te trzy promienie skierowane ku apostołom podkreślają trynitarny wymiar przemienienia Jezusa. Mojżesz (po prawej stronie Chrystusa) trzyma w rękach księgę Prawa, natomiast Eliasz (po stronie lewej) ukazany jest jako starzec z długimi włosami.

Unoszącej się nad wierzchołkiem góry figurze Chrystusa na ikonie Przemienienia Pańskiego w Weremieniu (1. poł. XVI w.) przeciwstawia się w dolnej części kompozycji postacie trzech świadków cudu: Piotra, Jakuba i Jana. Apostołowie, jeszcze nieoczyszczeni, podlegli ziemskim emocjom, zupełnie nie panują nad swoimi ciałami. Piotr w zachwycie, a może i w przerażeniu, zasłania oczy, Jakub; padłszy na kolana, ze strachem odwraca głowę; najmłodszy zaś Jan, z nogami w górze, zdaje się spadać głową w dół. Później, już po doświadczeniu Paschy Chrystusa, uczniowie napełnieni Duchem Świętym będą ukazywani tak, jak ich Mistrz, w hieratycznych pozach, całkowicie panujący nad ciałem i emocjami, przynależni do wieczności (K. Leśniewski, Widzieć światłość. Światłość Boża w tradycji chrześcijaństwa wschodniego, Ethos 30/2017/ nr 3, s. 50–51; M. Janocha, Ikony w Polsce. Od średniowiecza do współczesności, Warszawa 2009, s. 19, il. 13).

3. Życie

„W tamtych dniach dojrzała we mnie decyzja porzucenia seminarium, choć obawiałem się konsekwencji, konieczności stawienia się przed przełożonymi i całym pozostałym personelem. Cierpiałem męki niepewności. Odczuwałem ciężar sumienia, który musiałem sam nieść, bo nie miałem rozmówców, którym mógłbym zaufać. Prosiłem Boga o znak, jasne światło, wiele razy modląc się: Panie, jestem gotów zrobić wszystko, o co mnie poprosisz, wystarczy, że mi to jasno powiesz! Chcę jedynie poddać się Twojej woli, ale proszę, spraw, bym to wyraźnie zrozumiał! Pierwsza odpowiedź nadeszła podczas mszy celebrowanej przez don Salvatore, rozpalając nieoczekiwany płomyk. W swoim dzienniczku znajduję zapis: To, co zrobiło na mnie wrażenie w homilii, to jego mocne stwierdzenie: Niższe seminarium to nie miejsce, w którym zostaje się księdzem, ale takie, gdzie usiłuje się zrozumieć, czego chce ode mnie Pan. Trafił w dziesiątkę, interpretując to, co czułem, a dla mnie był to pierwszy sygnał potwierdzający, że dokonałem dobrego wyboru.

W dniu, w którym poznałem biskupa Boccaccia, pod koniec mszy zostaliśmy uprzedzeni, że wieczorem odwiedzi nas «świecka siostra», by dać swoje świadectwo życia.

Okres zniechęcenia, jaki przeżywałem, nie sprzyjał słuchaniu kogokolwiek, mimo że «świecka siostra» nie była zakonnicą, lecz osobą konsekrowaną, której wygląd odbiegał od spodziewanych kanonów. Była to dwudziestodziewięcioletnia dziewczyna, długowłosa, ubrana w dżinsy, na sportowo. Zadziwił nas promienny uśmiech rozświetlający jej twarz. Została przedstawiona jako założycielka nowej wspólnoty nazywającej się Nowe Horyzonty. Także i ona mówiła z akcentem rzymskim i była sympatyczna. Jej słowa poruszyły wszystkich. Początkowo skupiałem się na zegarku, sprawdzając czas, by upewnić się, czy zdążymy na lody. Kiedy zrozumiałem, że i tak nie damy rady, po chwili irytacji zacząłem uważniej słuchać...

Chiara opowiadała o swojej przygodzie w piekle ulicy na dworcu Termini w latach dziewięćdziesiątych. Jak na Bronxie, nikt się tam nie zapuszczał, w podziemia ówczesnego metra, gdzie ryzykowało się życiem. W młodości poważnie zachorowała. Miała chroniczne zapalenie przedniej i środkowej błony naczyniowej oka ze zmianami w obrębie siatkówki, związane prawdopodobnie z zespołem Behceta, kolejnym okropnym schorzeniem, ze wszystkimi jego symptomami, Kiedy straciła niemal całkowicie wzrok, została poddana bolesnej kuracji w postaci zastrzyków z kortyzonu w gałki oczne co drugi dzień. W pewnej chwili stało się coś nadzwyczajnego. Kiedy zwróciła się do Boga w modlitwie, całkowicie wyzdrowiała. Nie został żaden ślad po dawnej chorobie, odzyskała całkowicie wzrok, który wręcz się wyostrzył.

Zdaniem lekarzy było to niewytłumaczalne wyleczenie. Jej zdaniem była to odpowiedź Boga na konkretną modlitwę: prosiła o dobrą kondycję fizyczną, by pomagać dzieciom ulicy, tym, którym jest źle i którzy nie poznali jeszcze Bożej miłości, by dzielić «prawdziwy cud» – tak to określiła – czyli odkrycie, że nawet w najstraszliwszym cierpieniu można zachować wewnętrzny spokój, owoc komunii z Bogiem. Dla Chiary radość serca, mimo ciężkiego doświadczenia choroby, była «największym cudem uzdrowienia». Chciała wykrzyczeć swoim życiem całemu światu, a zwłaszcza desperatom spotkanym na stacji Termini w latach uniwersyteckich, że odkryła «tajemnicę radości» w Ewangelii św. Jana (15, 9-13): «Jak Mnie umiłował Ojciec, taki Ja was umiłowałem».

Kiedy Chiara opowiadała nam to wszystko w Borca, już od półtora roku przyjmowała tych młodych w domu w Rzymie w dzielnicy Trigoria. Była to pierwsza siedziba, gdzie wraz z nią zamieszkali pierwsi, którzy poszli w jej ślady, Tonino i Loredana. Przyjmowali młodzież z wieloma poważnymi problemami, z bogatą kartoteką policyjną, a także pochodzących z sekt satanistycznych. Pod względem finansowym byli całkowicie zdani na opatrzność Bożą, jedząc, co popadło, i ubierając się w to, co im podarowano. Sam domek pojawił się w wyniku modlitw, podobnie jak inne obiekty, gdzie zaczęto przyjmować osoby w potrzebie, a także centrum pomocy. Wiele trudów kosztowało to wszystko, bo nikt nie chciał mieć w pobliżu takich osób. Dom miał dwa piętra, jadało się przy stole do ping-ponga. Często rozkładano na ziemi materace dla tych, którzy rozpaczliwie dobijali się do drzwi.

Doskonale pamiętam wyjaśnienie nazwy wspólnoty słowami Chiary: Horyzont to punkt zetknięcia się ziemi z niebem: kto zechce żyć zgodnie z charyzmą Nowych Horyzontów, będzie niósł radość, nawiązując w sposób szczególny do tajemnicy zejścia do piekieł Jezusa i Jego zmartwychwstania. Największym ludzkim ubóstwem i szczytem cierpienia jest śmierć duszy, owoc rozłąki z Bogiem. Nadużywanie alkoholu, uzależnienie od narkotyków, od seksu, anoreksja, ludopatia [uzależnienie od hazardu], przemoc i wszelkie inne uzależnienia, podobnie jak samotność i rozpacz, które dziś młodzi odczuwają, mając przecież wszystko – to tylko wierzchołek góry lodowej, który ma jedną wspólną nazwę: potrzeba kochania i bycia kochanym. Dlatego poczułam potrzebę ofiarowania jedynego prawdziwego skarbu: Ewangelii, przede wszystkim tym wszystkim młodym, których przyjęliśmy, a także tym, którzy tego chcą. My chrześcijanie posiadamy tajemnicę radości, której ceną była krew Chrystusa! Mamy zatem obowiązek zejścia do piekieł serc ludzkich wraz z Jezusem, aby wielu mogło się odrodzić. Jeśli tego nie uczynimy, będziemy nosili grzech «zaniechania pomocy». Wystarczyłoby niewielu ludzi naprawdę skłonnych do życia zgodnie z Ewangelią, aby przynieść światu rewolucję miłości!

Prostota, z jaką mówiła o wszystkim, bardzo nas poruszyła. Byłem porażony zwłaszcza jej spojrzeniem i uśmiechem: miała blask w oczach, jakiego nigdy u nikogo nie widziałem. Pełen radości uśmiech i jasne spojrzenie wskazywało na to, że naprawdę żyje Ewangelią. Jej radość nie była wymuszona, na pokaz. Uśmiech nie pochodził ze spotów reklamowych. Kiedy mówiła, zacząłem odczuwać coś jak wewnętrzny ogień, trudny do wytłumaczenia. Myślałem: «Też chcę odczuwać taką radość, jaką widzę w jej oczach! W czym jestem inny niż Chiara? Obydwoje jesteśmy ludźmi... A wręcz jako seminarzysta powinienem być szczęśliwy i to ja powinienem tak mówić o Bogu». Tymczasem byłem zmęczony, smutny, zrezygnowany i duchowo wypalony. Nigdy nie słyszałem, by ktoś tak mówił o Bogu. Wyczuwało się w tym autentyczne doświadczenie Boga. Byłem zdezorientowany i zagubiony, ale zapaliło się we mnie coś jakby światełko, nadzieja, zauroczenie jej słowami, oczami, uśmiechem. Pod koniec spotkania jeden z moich kolegów, który nigdy nie przejawiał altruistycznych ciągot, podarował jej swoje nowe buty, posłyszawszy, że żyje całkowicie zdana na łaskę Opatrzności. Pamiętam, jak Chiara dziękowała mu, mówiąc, że akurat ich nie ma i że to dokładnie jej rozmiar. Kiedy widziałem ten gest, którego bym się nigdy nie spodziewał, z racji także swoich uprzedzeń, wydało mi się, że Chiara zrobiła wyłom w naszych sercach, nawet u tych, których uznawałem za najgorszych. Scena była paradoksalna. Nigdy nie doszło do podobnej sytuacji: powietrze było naelektryzowane, przepełnione radością, otoczyliśmy ją półkolem, zadając pytania i dziękując. Nie dawaliśmy jej odejść. Na ogół uciekaliśmy z takich spotkań, bo często panowała sztywna atmosfera. Tego wieczoru było inaczej i nikt nie chciał zaburzyć tego magicznego klimatu, jaki powstał. Ja wciąż siedziałem na swoim miejscu, oszołomiony, obserwując bez słów scenę niczym pełen niedowierzania widz.

Czasem spodziewamy się, że Bóg się ukaże niczym fajerwerki, przybędzie w sposób spektakularny, by przyciągnąć naszą uwagę, może dmąc w trąby lub rozkładając piękny czerwony dywan, tymczasem Pan woli osoby i sytuacje zwyczajne, często niespodziewane i codzienne. (...) Tamtego wieczoru Pan był w tym szmerze łagodnego powiewu, który przedarł się do mojego serca, działając bez mojej wiedzy.

Nie mogłem usnąć tamtej nocy, dzięki temu pochłonąłem pierwszą książkę napisaną przez Chiarę. Zaledwie skończyłem czytać, w środku nocy, poczułem wewnętrzny nakaz zagłębienia się w modlitwie. Na stronach pamiętnika, z datą dnia następnego, napisałem: Zapewniam was, że zobaczyłem w Chiarze Jezusa, a w biskupie odkryłem tego samego Jezusa, który mi powiedział, żebym kontynuował, by zrozumieć, kim mam zostać, i żebym szedł drogą siostrzyczki Chiary i braciszka Ettore.

Miałem zaledwie czternaście lat i wiedziałem tylko to, czego niedawno wysłuchałem i co przeczytałem w książce, ale nagle wszystko się stało dla mnie jasne. I pozostanie tak przez lata, niezależnie od przyszłych doświadczeń” (D. Banzato, Wszystko, tylko nie ksiądz. Historia buntu i miłości, Częstochowa 2023, s. 67–76).