Trzy kroki ku homilii, ks. Marek Gilski

Czemu zatem chrzcisz, skoro nie jesteś ani Mesjaszem, ani Eliaszem, ani prorokiem?” (J 1, 25).

1. Biblia

Zamiast używać terminu „ewangelizować”, Jan mówi o „dawaniu świadectwa”, co w kontekście chrześcijańskim sugeruje nie tylko osobistą wiedzę z pierwszej ręki, lecz także wystawienie na ryzyko wszystkiego, czym się jest i co się posiada.

Żydzi posyłają do Jana z pytaniem, czy jest on – albo czy myśli, że jest – jedną z tych postaci, których spodziewano się na końcu czasów. W żydowskiej starożytności nie było jednolitych oczekiwań co do mesjańskiej osoby, a rozmaitość tytułów w tej części Ewangelii (Mesjasz, Eliasz, prorok) odzwierciedla różnorodność oczekiwań związanych z końcem czasów. Jan Chrzciciel otwarcie wyznaje: Nie jestem Mesjaszem, zbawicielem obiecanym przez Boga. Wysłannicy z Jerozolimy pytają zatem: „Czy jesteś Eliaszem?”. Niektóre biblijne proroctwa głosiły, że prorok Eliasz powróci przed nadejściem końca czasów, by ocalić lud, ukarać grzeszników. Jan Chrzciciel zaprzecza, że jest prorokiem Eliaszem; ale u synoptyków Jezus wypowiada się o nim jako o Eliaszu (Mt 17, 11-13) w tym sensie, że Jan Chrzciciel działa „w duchu i mocy Eliasza”. Jan Chrzciciel zaprzecza także, że jest prorokiem.

Gdy wysłannicy proszą Jana Chrzciciela, by sam siebie określił, on odpowiada słowami, które w Izraelu porywają wiele serc: „Jam głos wołającego na pustyni: Prostujcie drogę Pańską, jak powiedział prorok Izajasz”. Jan Chrzciciel przywołuje pierwsze wersety z Iz 40. Ten tekst jest cytowany w zwojach znad Morza Martwego jako wyraz tęsknoty za „pociechą Izraela” (Łk 2, 25) – nadziei, że Bóg wypełni swoje obietnice i ocali swój lud od kary przewidzianej przez przymierze. To, że Jan odnosi do siebie Iz 40, 3 oznacza, iż jest on zwiastunem nowego Wyjścia z Egiptu, który zapowiada, że Bóg już wkrótce wyzwoli swój lud z niewoli, jak to uczynił w czasach Mojżesza. Temat ten pojawił się w wielu proroctwach Starego Testamentu i był elementem żydowskich oczekiwań w czasach Jezusa. I rzeczywiście, profetyczni przywódcy gromadzili zwykle zwolenników na „pustyni”. Odnosząc te słowa do siebie, Jan Chrzciciel budzi w wielu sercach nadzieję na to, że obiecany czas zbawienia jest bliski.

Wysłannicy z Jerozolimy to nie tylko „kapłani i lewici”, lecz także faryzeusze. Ich pytanie: „Czemu zatem chrzcisz?”, jest poszukiwaniem podstaw władzy Jana Chrzciciela i powodu jego działalności. Jan Chrzciciel w odpowiedzi wskazuje na godność Tego, który idzie po nim, i zaznacza, że on sam jest mniej niż Jego niewolnikiem, któremu nie jest godzien odwiązać rzemyka u Jego sandała (sandały swojego pana nosił niewolnik, Jan zatem stwierdza, że nie jest godzien być nawet niewolnikiem Chrystusa).

Spośród wielu rodzajów rytualnych obmyć, jakie istniały w czasach Jezusa, najważniejszym jednorazowym obrzędem był chrzest prozelitów. Poganie przyjmowali zwykle chrzest, gdy nawracali się na judaizm. Rytuał ten był powszechnie znany, wspomina o nim nawet grecki filozof Epiktet. Ryt zwany chrztem Jana ma bezpośredni związek z pokutą na odpuszczenie grzechów i różni się od rytu obmyć judaizmu, czy chrztu prozelitów. Wody Jordanu sprzyjały wykonywaniu chrztu. Jan sam mógł neofitę wprowadzić do wody i go zanurzyć, natomiast użyte wyrażenie anabainon wskazywałoby na to, że ochrzczony już sam wychodził z wody. Nie można wykluczyć także polania ciała, które nie było zanurzone w wodzie. Ewangeliści Marek i Łukasz stwierdzają, że ochrzczeni w czasie rytu wyznawali swoje grzechy (Mk 1, 5; Łk 3, 3). Wyznawanie grzechów mogło odbywać się przez głośną recytację i wówczas posługiwano by się ustalonym tekstem. Chrzest Jana Chrzciciela miał ściśle określone zadanie, a mianowicie przygotować Naród Wybrany na przyjęcie Mesjasza (F. Martin, W. M. Wright IV, Ewangelia według św. Jana. Katolicki komentarz do Pisma Świętego, Poznań 2020, s. 6, 16–17; C. S. Keener, Komentarz historyczno-kulturowy do Nowego Testamentu, Warszawa 2017, s. 188; R. Tomczak, Św. Jan Chrzciciel herold Jezusa Chrystusa, Studia Paradyskie 4(1994), s. 230–232).

2. Sztuka

„Słowo deesis oznacza po grecku modlitwę, orędownictwo lub uwielbienie. Rdzeniem kompozycji ikonograficznej zwanej Deesis jest tzw. trimorfon: grupa trzech postaci. Pośrodku ukazany jest Chrystus Pantokrator zasiadający na tronie. Po bokach zwracają się ku Niemu Maryja i św. Jan Chrzciciel jako przedstawiciele całej ludzkości. Matka Boża, najdoskonalsza ze stworzeń, reprezentuje pierwiastek żeński i otwiera Nowe Przymierze. Jan Chrzciciel, „największy z tych, którzy narodzili się z niewiasty”, uosabia pierwiastek męski i zamyka niejako Stary Testament. Kompozycja ta nie jest ilustracją wydarzenia biblijnego, ale prawdy teologicznej.

Deesis uformowała się na Wschodzie w pierwszym tysiącleciu i znalazła swoje echo również na Zachodzie w sztuce romańskiej. Ma ona swój odpowiednik w literaturze teologicznej, zwłaszcza w hymnografii. Z czasem Deesis weszła w skład przegrody ołtarzowej, a później wysokiego ikonostasu, stanowiąc jego centralny komponent strukturalny i ideowy. Malowana na jednym długim podobraziu, była stopniowo rozszerzana o archaniołów i świętych. Na progu epoki nowożytnej – pod wpływem bałkańskim – ukształtował się wariant Deesis z dwunastoma apostołami.

Rząd Deesis akcentuje horyzontalny, historyczny wymiar Kościoła apostolskiego, ogarniającego wszystkich ludzi, którego głową jest Chrystus. Ikona trimorfonu jest także głównym akcentem wertykalnej osi ikonostasu, która, zaczynając się od królewskiej bramy, przez Mandylion, Ostatnią Wieczerzę, Maryję Orantkę aż po wieńczący krzyż, wyraża boski wymiar Kościoła i sprawowanej za ikonostasem liturgii, ogarniającej ziemię i niebo. Ikona z Banicy z Chrystusem Arcykapłanem stanowi centralną część Deesis Apostolskiej z wcześniejszego ikonostasu pierwotnej cerkwi. Podczas wymian ikonostasu w XVIII wieku ikona wraz z innymi została wtórnie użyta do budowy głównego ołtarza, pocięta i zamalowana. W latach osiemdziesiątych XX wieku ówczesny proboszcz odkrył ikonę podczas remontu świątyni (M. Janocha, Ikony w Polsce. Od średniowiecza do współczesności, Warszawa 2009, s. 78–79).

3. Życie

„Latem 1652 roku Andrzej Bobola wrócił [z Wilna] do Pińska, gdzie z krótkim przerwami przebywał już do końca życia. Zajmował się głównie misjami ludowymi, czyli wędrował od wsi do wsi, mówiąc ludziom o Jezusie, udzielając sakramentów. Zadanie miał niełatwe i to z wielu powodów.

Zachowały się dość szczegółowe pisemne relacje na temat sytuacji w tych okolicach z początku lat dwudziestych XVII wieku, sporządzone przez jezuickich misjonarzy, którzy wówczas przeczesali okolice Pińska w promieniu około czterdziestu kilometrów. Były to tereny podmokłe i niemal pozbawione dróg, a więc trudno dostępne. Wsie znajdowały się na piaszczystych wydmach otoczonych lasami i bagnami. Do niektórych osad można było dotrzeć tylko przez kilka tygodni w roku – albo zimą, kiedy ziemia zamarzła, albo w porze suszy. Obyczaje i religijność były dzikie, niemal pogańskie. Większość mieszkańców tych okolic została ochrzczona w Kościele prawosławnym, a katolicy (nazywani Litwinami ze względu na to, że księża katoliccy często przyjeżdżali w te okolice z Litwy) często nawet nie wiedzieli, że są katolikami. Ich jedyną modlitwą było Hospody pomyłuj, a jedynymi praktykami religijnymi: niejedzenie mięsa, co z jakiegoś powodu praktykowali w soboty, i chrzczenie dzieci. Niewiele wiedzieli o Bogu, nie przystępowali do sakramentów, hołdowali rozmaitym zabobonom. W niedziele i święta zjeżdżali się na targ, gdzie na dźwięk dzwonu schodzili się do kościoła albo cerkwi (zdaje się, że było im wszystko jedno), żeby otrzymać „błogosławieństwo”, po czym oddawali się handlowi i zakupom, a później pijaństwu. Do czasów Andrzeja Boboli, czyli przez trzydzieści lat, zapewne trochę się zmieniło, ale potrzeby ewangelizacyjne w okolicach Pińska wciąż były ogromne, a drogi wcale nie lepsze niż w czasach pierwszych misji jezuickich.

Ojciec Andrzej razem z o. Marcinem Tyrawskim przemierzał okolice między Pińskiem a znajdującym się czterdzieści kilometrów na zachód Janowem Poleskim.

Katechizował, udzielał sakramentów, modlił się razem z ludźmi. Jak zanotowano w zakonnych kronikach, umiał trafić nawet do osób kompletnie zaniedbanych duchowo – zarówno chłopów, jak i szlachty. W przystępny sposób mówił im o Bogu i uczył, jak żyć po Bożemu. Szczególnie celował w pracy z młodzieżą, którą ponoć przyciągał miłym usposobieniem. Unitów utwierdzał w wierze i wierności Kościołowi. Nie omijał też domów prawosławnych. Namawiał ich nie tylko do poprawy życia, ale również do przejścia na katolicyzm, w którym – jak wierzył – znajduje się pełnia prawdy. Jego największym sukcesem misyjnym było przejście do Kościoła katolickiego prawosławnych mieszkańców dwóch wsi: Bałandycze i Udrożyn, liczących w sumie około osiemdziesięciu domów.

Mnisi prawosławni nazwali go z powodu tej działalności duszochwatem, czyli łowcą dusz. Nie pozostawili tej sytuacji bez odpowiedzi. Dyskutowali z o. Bobolą, próbując udowodnić mu błędy, jednak trafili na niełatwego rozmówcę. Andrzej znał grekę oraz pisma ojców Kościoła i był dobrze przygotowany do obrony doktryny katolickiej. Kiedy dyskusje nie pomagały, prawosławni księża podjudzali przeciwko niemu okoliczną ludność, więc zdarzało się, że kiedy Andrzej przychodził do jakiejś wsi, witano go obelgami i obrzucano błotem. Jak się okazało, było to tylko preludium do znacznie straszniejszego aktu nienawiści” (J. Operacz, W. Operacz, Boży Wojownik. Opowieść o św. Andrzeju Boboli, Kraków 2022, s. 57–59).