Upomnienie, ks. Kazimierz Skwierawski


„Będziesz upominał bliźniego, aby nie zaciągnąć winy z jego powodu” (Kpł 19,17) – takie słowa słyszymy dziś w pierwszym czytaniu. Wypowiada je Bóg do Mojżesza, kiedy poucza go o miłości bliźniego. Warto, abyśmy i my zastanowili się nad nimi, zwłaszcza że chodzi o upomnienie, a więc o to, co jest nieodzowne dla kształtowania prawidłowych postaw i zachowań, a równocześnie niezwykle trudne i odpowiedzialne.

Spróbujmy zatem rozważyć to w różnych aspektach. Zacznijmy od przykładu, który zobrazuje nam problem. W niedalekiej przeszłości, za czasów PRL, w jednym z pomieszczeń zajmowanych przez żołnierzy służby czynnej pojawiły się z inicjatywy tych, którzy je zajmowali, dwa wizerunki: obraz Matki Bożej i plakat nagiej dziewczyny. Pewnego dnia wszedł tam oficer odpowiedzialny z urzędu za polityczną prawomyślność swoich podopiecznych. Rozejrzawszy się, zwrócił im uwagę, że ten obraz i plakat w żaden sposób do siebie nie pasują i koniecznie trzeba któryś z nich zdjąć. Nie było wielkich sporów. Tylko kilka głosów optowało za obrazem Maryi, pozostali opowiedzieli się za pozostawieniem nagiej dziewczyny. Fakt ten – dla katolika z pewnością bardzo przykry – bardzo wiele mówi przede wszystkim o rozmyciu się w świadomości młodych ludzi granicy między tym, co święte, a tym, co hańbiące, jak też o hierarchii wartości i braku zasad.

Trzeba jasno powiedzieć, że przyczyną tego rodzaju zdarzeń są poważne zaniedbania obowiązku wychowywania młodego pokolenia przez dorosłych. Zapomnieliśmy bowiem, że jednym z zasadniczych elementów procesu wychowania człowieka jest upomnienie. Obok karcenia stanowi ono podstawę uświadamiania i przypominania o tym, co dobre, a co złe; co jest powinnością, a co jest niedopuszczalne czy absolutnie nie do przyjęcia; czego należy szukać, a czego się wystrzegać; co jest błogosławieństwem, a co przekleństwem człowieka; co przynosi honor i szczęście, co zaś pociąga za sobą hańbę i klęskę.

Dlaczego zatem nie upominamy? Istnieje zapewne wiele powodów, które sprawiają, że tego nie czynimy. Z grubsza można je podzielić na dwie grupy wyraźnie różniące się motywami. Wspólnym mianownikiem pierwszej z nich jest fałszywa obrona zaistniałej sytuacji. Druga grupa obejmuje rzeczywiste powody utrudniające lub wręcz uniemożliwiające wykonywanie Bożego nakazu upominania.

Zacznijmy od fałszywej obrony. Można spotkać wiele wypowiedzi, którymi próbuje się usprawiedliwić brak reakcji na dziejące się zło. Z pozoru są one podyktowane szlachetnymi pobudkami, a jeszcze częściej przypisujemy im znamię roztropności i życiowej dojrzałości. Kiedy jednak przyjrzeć się im bliżej, widać fałsz i obłudę. Oto niektóre z nich.

„Trzeba przecież być tolerancyjnym”

Głosiciele takich teorii zapominają, że tolerancja nie ma nic wspólnego z przyzwoleniem na zło. Jest postawą, którą cechuje mądre otwarcie na drugiego. Właśnie w imię tej otwartości – która wypływa z miłości! – wychowawca potrafi nie tylko wysłuchać i zrozumieć młodego człowieka, ale także pomóc mu w odkryciu prawdy o sobie, choćby przez upomnienie. Tymczasem w życiu znacznie częściej mamy do czynienia z rzekomą tolerancją, to znaczy z przyzwoleniem na to, by drugi zmierzał ku przepaści! Często łączy się to nawet z faktyczną nietolerancją, to znaczy z wymaganiem, by ktoś zachowywał się w taki akurat, a nie inny sposób, lubił i robił to, co ja lubię i robię, czy chciał tego, czego ja właśnie chcę.

„Nie można się wtrącać w cudze sprawy”

Taka postawa charakteryzuje się z reguły tym, że o słabościach, pomyłkach, błędach czy wadach konkretnego człowieka potrafimy – jakże chętnie! – rozmawiać ze wszystkimi, z wyjątkiem osoby zainteresowanej. Grzeszymy wtedy głupawą, a niekiedy wręcz perfidną obmową, pochlebiając przy tym sobie, jacy to jesteśmy taktowni, że nie wtrącamy się w sprawy innych.

„Jest już przecież dorosły”

Ten, kto operuje takim sformułowaniem, grzeszy zapomnieniem o elementarnej prawdzie, że każdy człowiek – bez względu na wiek – potrzebuje korekty swojego postępowania. Uczymy się wszak całe życie; oczywiście o tyle, o ile komuś na tym zależy.

Przyjrzyjmy się też drugiej grupie, która ukazuje prawdziwe przyczyny utrudniające wypełnianie Bożego nakazu upominania bliźniego.

Lekceważenie nauki Chrystusa

Chodzi tu przede wszystkim o naszą życiową postawę. Chcąc upominać innych bez narażania się na śmieszność, trzeba samemu zachowywać to, do czego próbuje się zachęcić drugiego. Brak zaangażowania w kierowaniu innych na ścieżki Ewangelii wiąże się bardzo często z tym, że są nam one zupełnie obce.

Obojętność

Brak upomnień wypływa także z obojętności na drugiego człowieka. Jakże często okazuje się bowiem, że tak naprawdę wcale nie interesuje nas czyjś doczesny los, a tym bardziej wieczny! Jest to oczywiście jawny dowód skoncentrowania się na sobie i poważnego zaniedbania w realizowaniu starotestamentowego przykazania: "będziesz miłował bliźniego jak siebie samego" (Kpł 19,18).

Strach

Zarzucenie troski o dobro bliźniego ma często źródło w braku chrześcijańskiej odwagi i w zupełnym zaniku cnoty męstwa. Boimy się zwrócić komuś uwagę, bowiem nawet pełna życzliwości i miłości sugestia co do refleksji nad złym postępowaniem może się spotkać z przykrą dla nas reakcją. Pamiętajmy jednak, że jeśli ktoś prawdziwie kocha, podejmie się tej trudnej roli.

Wygodnictwo

Inną przyczyną może być też nasze wygodnictwo. Może się zdarzyć, że upomnienie zostanie przyjęte ze zrozumieniem i ktoś zechce szukać częściej mojej rady czy uwagi. Ja zaś nie mam na to najmniejszej ochoty. Wolę spokojnie obejrzeć program telewizyjny niż pomagać bliźniemu w rozwiązywaniu życiowych problemów. A tłumaczę się przed sobą, że brak mi cierpliwości.

Rozumiemy dobrze, że uczeń Jezusa nie powinien się znaleźć ani w pierwszej, ani w drugiej grupie, lecz w tej, w której podejmuje się to trudne zadanie pomimo wszelkich przeciwności. Jednak trzeba nam przede wszystkim pamiętać, że upominanie nie jest wypominaniem! A my doskonale umiemy wypominać, to znaczy wytykać czyjeś błędy. Jakże często czynimy to z mniejszą lub większą satysfakcją, by karmić swą pychę, a także by odwrócić uwagę od własnego partactwa, a czasem dla głupiego żartu, by po prostu zabawić się cudzym kosztem. Tymczasem źródłem upomnienia winna być zawsze miłość oraz troska o dobro drugiego człowieka. Stąd i samo zwrócenie uwagi powinno być nacechowane delikatnością i życzliwością tego, kto chce naprawdę pomagać, leczyć i podnosić.

Dobrze wiemy, jak dotkliwe są skutki braku upomnienia: moralne gangsterstwo i skarłowacenie człowieka, wszechstronne panoszenie się chamstwa, pewnego swojej bezkarności i stwarzającego poczucie bezsilności i zagrożenia u tych, którzy nie identyfikują się z tego rodzaju postawą. Z pewnością mamy też świadomość ogromnych zaniedbań, które powodują, że owe naganne postawy w społeczeństwie wcale się nie zmniejszają. I chyba nikt z nas nie jest tu bez winy. Każdy ma mniejszy lub większy udział w opieszałości, wygodnictwie czy obojętności co do chrześcijańskiego obowiązku napominania bliźniego.

Uderzmy się teraz w pierś, z pokorą wyznając, że bardzo zgrzeszyliśmy zaniedbaniem upomnienia: moja wina, moja wina, moja bardzo wielka wina. I niech nas to otworzy na Boże wezwanie: „Będziesz z miłością upominał bliźniego”.