Trzy kroki ku homilii, ks. Marek Gilski

Przyjacielu, jakże tu wszedłeś, nie mając stroju weselnego? (Mt 22, 12).

1. Biblia

W czasach biblijnych uczta weselna była to dla rodziny, przyjaciół, a nawet całych wiosek okazja, by na kilka dni ucztowania i zabawy odłożyć na bok znój codziennych obowiązków. Tutaj to Ojciec jest królem, który chce, byśmy uczcili przyjście Jego Syna ucztą weselną. Zgodnie ze zwyczajem zaproszenia na ucztę wysyłano w dwóch etapach – pierwsze, by z wyprzedzeniem poprosić gości o obecność, drugie zaś w celu zgromadzenia ich razem wówczas, gdy świętowanie miało się już zacząć. To wyjaśnia, dlaczego król posyła sługi, by zaproszonych zwołali, a następnie jeszcze raz posyła zaproszenie, gdy na ucztę wszystko jest gotowe. Wydaje się, że jest to opowieść o Bogu posyłającym proroków, by przygotowali lud na przyjście Mesjasza, a potem wysyłającym apostołów, by dali znać ludowi, że mesjańska uroczystość jest gotowa.
Co szokujące, ci, którzy przyjęli pierwsze zaproszenie, odrzucili drugie. W przypowieści mowa jest o niektórych, którzy zlekceważyli wezwanie i po cichu wrócili do swoich pól albo rodzinnego kupiectwa. Inni znieważyli posłańców i pozabijali niektórych z nich. Pierwsza z tych grup obraża króla, gardząc zaszczytem, jakim jest królewskie zaproszenie i nie dotrzymując obietnicy, że weźmie udział w uczcie; druga grupa dokonuje wyzywającego aktu buntu. Król na to uniósł się gniewem i zdecydował się odpowiedzieć zemstą. Wysyłając oddział żołnierzy, nakazuje, by sprawcy zostali wytraceni, a ich miasto spalone. Większość dostrzega w tym aluzję do zniszczenia Jerozolimy przez Rzymian w 70 roku. W gruncie rzeczy Jezus ostrzega swych przeciwników, że odbędzie się srogi sąd nad Izraelem, jeśli Dobra Nowina zostanie zignorowana, ci zaś, którzy ją głoszą, spotkają się z przemocą.
Ponieważ zaproszeni wpierw goście nie byli godni królestwa, król wysyła inne sługi, by zgromadzili wszystkich, których znajdą na rozstajnych drogach. Wkrótce sala weselna pełna jest biesiadników. Niektórzy dopatrują się w tym aluzji do misji Kościoła wśród nie-Żydów: zaproszenia najpierw zostały skierowane do ludu żydowskiego, spośród którego wielu je odrzuciło, podczas gdy kolejne wezwania skierowane są do wszystkich. Inni w tych zaproszonych jako pierwsi widzą religijnych i państwowych przywódców Izraela, a w gościach zebranych na ulicach – ludzi ze wszystkich środowisk, zwłaszcza tych pozbawionych jakiegokolwiek znaczenia, takich jak celnicy, nierządnice, trędowaci i inni religijni wyrzutkowie. Ogólnie rzecz biorąc, bardziej prawdopodobne wydaje się to, iż jest to aluzja do misji wśród innych narodów, albowiem taka interpretacja bardziej pasuje do sekwencji czasowej, jaka zastosowana jest w przypowieści.
Wreszcie do sali przybywa król i wita swych gości. Wkrótce jego uwagę przykuwa człowiek, który nie jest odpowiednio ubrany w strój weselny. Jako że nie zachowały się żadne jednoznaczne świadectwa ze starożytnego Izraela na temat obowiązku zakładania specjalnego stroju na ucztę weselną, badacze przyjmują, że chodzi tu o założenie czystego ubioru zamiast brudnego stroju roboczego. Kryje się za tym idea, że nawet od ludzi wezwanych w ostatniej chwili oczekiwano, by przebrali się w swój „strój niedzielny” przed pojawieniem się na królewskim przyjęciu.
W każdym razie król pyta o to człowieka, którego wygląd jest dla niego obraźliwy, lecz nie otrzymuje żadnej wymówki ani wyjaśnienia. Zewnętrznie przynależy on do uczestników, duchowo jednak jest od nich odległy. Mógłby się przygotować, mógłby przyodziać się odpowiednio, ale nie uważał tego ani za ważne, ani potrzebne. Król zatem rozkazuje swym przybocznym, by związali ręce i nogi niegodnego gościa i wyrzucili go na zewnątrz sali, w ciemności. W tym momencie tło przypowieści, jakim jest sceneria żydowskiego ślubu, zmienia się nagle i ukazuje krainę wiekuistej kary, jaka czeka na niegodziwych. Człowiek ten zostaje wyrzucony nie w ciemny zaułek, lecz w całkowitą ciemność przeznaczoną dla potępionych, w miejsce na zewnątrz królestwa, gdzie bez końca będzie płacz i zgrzytanie zębów.
Kluczowe pytanie dotyczy „stroju weselnego”, to bowiem jedyna rzecz – poza zaproszeniem – konieczna, by wziąć udział w uroczystościach królestwa. Wielu komentatorów patrzy na ten obraz przez pryzmat wersetu Ap 19, 8, gdzie weselny strój Kościoła wyobraża „czyny sprawiedliwe” świętych. Taka interpretacja jest w pewnym stopniu uprawniona, choć wydaje się, że zamierzone jest tu bardziej szczególne znaczenie. Jeśli niektórzy goście nie byli godni uczty, to dlatego, że nie chcieli przynieść owocu, który byłby godny nawrócenia. Podobnie wśród tych zebranych z dróg byli i źli, i dobrzy. To przywołuje na myśl przypowieść o sieci, według której zarówno dobre, jak i złe ryby zostały przyciągnięte do brzegu, przy czym te dobre są „sprawiedliwymi”, złe zaś zostają wyrzucone na „płacz i zgrzytanie zębów”. Te powtórzenia wewnątrz Ewangelii sugerują, że owym strojem weselnym jest sprawiedliwość, jaka przychodzi z nawróceniem (zob. Hi 29, 14; Iz 61, 10).
Wszyscy są wezwani do królestwa, ale nie wszyscy okażą się go godni. Niektórzy odrzucą zaproszenie i w ten sposób wyłączą siebie samych z jego szczęścia; inni przyjmą je, lecz nie pójdzie za tym wprowadzenie jego wymagań w życie. Są chrześcijanami w niedziele i poganami w dzień powszedni. Tymi, którzy okazują się godni przyjęcia do niego, są ci, którzy z oddaniem kierują się w swoim życiu Ewangelią. Odziewają się oni w szatę prawdziwego nawrócenia i sprawiedliwości podobnej do Chrystusowej (C. Mitch, E. Sri, Ewangelia według św. Mateusza. Katolicki komentarz do Pisma Świętego, Poznań 2019, s. 308–311; A. Paciorek, Przypowieści Jezusa. Wprowadzenie i objaśnienie, Częstochowa 2013, s. 243).

2. Sztuka

Przypowieść o uczcie królewskiej pojawia się w Biblii w redakcjach Mateusza i Łukasza, znacząco różniących się od siebie zakończeniem. Krakowski obraz Mikołaja Janowskiego (ok. 1777, malowidło w stallach kościoła św. Floriana w Krakowie) ilustruje Mateuszową wersję przypowieści. Jesteśmy świadkami jej ostatniej sceny, kiedy na rozkaz króla nieodpowiednio ubrany człowiek zostaje związany przez służbę. W kolumnowej sali pałacu, na tle ucztujących, stoi władca w błękitnym płaszczu podtrzymywanym przez giermka. Niedoszły biesiadnik siedzi na podłodze, dwaj mężczyźni stojący nad nim krępują mu ręce, a trzeci unieruchamia nogi. Za chwilę mężczyzna zostanie wrzucony do lochu otwierającego się w posadzce pałacu.

Krakowskie malowidło podkreśla moment potępienia jednego z tych, którzy choć na równi z innymi byli powołani do wspólnoty z Chrystusem, do eucharystycznego stołu Pańskiego podeszli nieprzygotowani (P. Kowalczyk, Biblia w malarstwie polskim, Bielsko-Biała 2018, s. 180–181).

3. Życie

„Kiedy zadzwonili z domu opieki i powiedzieli, że ciotka Helen ma zły dzień, od razu wskoczyłam do samochodu i pojechałam sprawdzić, co się dzieje. Zaskoczył mnie ten alarm, bo jeszcze poprzedniego dnia byłam z ciotką na zakupach. Nie spodziewałam się tego, co zastałam.
Kiedy weszłam do jej pokoju, ogarnęło mnie nieprzyjemne uczucie. Wyczułam straszną obecność i dławiący odór siarki. Poczułam niepokój i nawet nie byłam pewna, czy chcę zrozumieć jego przyczynę.
W pierwszym odruchu miałam ochotę wybiec z pokoju, lecz wiedząc, że przysłał mnie Bóg, klęknęłam przy ciotce i cicho wymówiłam jej imię. Jej przestraszone spojrzenie skierowało się na mnie, a roztrzęsione dłonie zacisnęły się na moich.
– Umieram! – krzyknęła.
Nie wiedziałam, co powiedzieć.
– Idą po mnie! – zawołała głośniej. – Cali płoną, są ubrani na czerwono i idą po mnie!
Jej rozbiegane spojrzenie poszukało mojego.
– Strasznie się boję! Nie pozwól mi tak umrzeć – mówiła przerażonym, drżącym głosem.
– Zostanę z tobą na noc – wyszeptałam i pogładziłam jej pomarszczony policzek.
Godziny mijały powoli, a ciotka siadała często na łóżku wpatrzona przestraszonym wzrokiem w coś, czego ja nie widziałam.
– Są tutaj! – wołała. – Chcą mnie zabrać.
Do tego czasu zdążyłam się zorientować, co za paskudne uczucie mnie ogarnęło. W tym małym pokoju toczyła się bitwa. Bitwa szatana z Jezusem o duszę ciotki Helen. Wręcz czułam zapach konfliktu.\
O godzinie dziesiątej tamtego wieczoru wiedziałam, że muszę zadać ciotce Helen ważne pytanie. Poprosiłam pielęgniarkę siedzącą przy biurku w drugim końcu pokoju o kilka minut sam na sam z ciotką. Usłużna kobieta uśmiechnęła się i wyszła.
Zawsze czułam, że moja ciotka nie przyjęła Jezusa jako swojego Zbawiciela. Wiedziała, kim jest Jezus, i wierzyła, że jest Synem Bożym, lecz ja chciałam porozmawiać z nią o tym, czy zrobiła ostatni krok ku zbawieniu i przyjęła Go do swojego serca.
Zawsze odrzucałam to dręczące mnie odczucie, ponieważ uznawałam, że jest jeszcze dużo czasu, by z nią o tym porozmawiać. A teraz obawiałam się, że może być za późno.
Oczy miała prawie cały czas zamknięte, lecz od czasu do czasu otwierała je szeroko i wpatrywała się przestraszona w ciemność przed nią.
– Ciociu Helen? – odezwałam się najspokojniej, jak potrafiłam. Muszę cię o coś zapytać.
Jej oczy pozostawały wpatrzone w moje.
– Czy kiedykolwiek zaprosiłaś Jezusa do swojego serca? Odwróciła szybko wzrok, a ja już znałam odpowiedź.\
– Wiem, że kochasz Jezusa i zawsze Go kochałaś – kontynuowałam kojącym tonem. – Ale musisz zaakceptować Go jako swojego Zbawcę, zaprosić do swojego serca.
Jej umęczone spojrzenie znowu skrzyżowało się z moim. Wypełnił je smutek, jakiego nigdy wcześniej nie widziałam.
Matka opowiedziała mi przed laty, że ciotka Helen dokonała aborcji w młodym wieku, a ja zawsze myślałam, że ona czuje się z tego powodu niewarta życia. Popełniony przed sześćdziesięcioma ośmioma laty grzech pozbawiał ją wielu błogosławieństw, jakie nasz Ojciec w niebiosach miał dla niej na tej ziemi. Tamta jedna decyzja stała się jej ciężarem na resztę życia. Teraz bała się umrzeć, ponieważ nie czuła się godna nieba.
– Ciociu Helen – zaczęłam łagodnie. – Czy czujesz, że nie pójdziesz do nieba z powodu aborcji, której dokonałaś, gdy miałaś osiemnaście lat?
Opuściła głowę, a jej niebieskie oczy zamgliły się łzami.
– Bóg dawno ci wybaczył, ciociu – powiedziałam. – Lecz ciebie wciąż dręczą wstyd i poczucie winy. Proszę, wybacz sobie i zaproś Jezusa do swojego serca. Wtedy będziesz miała pewność, że pójdziesz do nieba.
Mijały minuty, a ja wyczuwałam wciąż toczącą się walkę w wypełnionym mrokiem pokoju. Moje serce biło mocno, a nozdrza drażnił palący smród szatana.
Niespodziewanie ciotka Helen chwyciła mnie za ręce. Owinęła kościstymi palcami moje dłonie i przemówiła stanowczym tonem:
– Panie Jezu, wejdź do mego serca!
Obie odetchnęłyśmy z ulgą, kiedy przytuliłam ją do siebie.
I od razu pomieszczenie wypełnił spokój. Bitwa się skończyła i raz jeszcze Jezus był zwycięzcą.
Przez resztę nocy śpiewałam i czytałam ciotce Biblię.
A ona tylko raz krzyknęła, że po nią idą. Wtedy ja zaprzeczyłam:
– Nie dostaną cię, ciociu Helen.
Do dzisiaj widzę spokój w jej oczach, kiedy uśmiechnęła się do mnie i położyła głowę na poduszce.
Śmierć nadeszła o dziesiątej dziesięć, rankiem następnego dnia. Ze łzami w oczach przyjęłam stratę ukochanej cioci. Ale zaraz z moich oczu popłynęły łzy radości, ponieważ wiedziałam, że spoczywa teraz bezpiecznie w ramionach Jezusa. Podziękowałam Mu za lekcję, jaką dostałam w ciągu kilku pełnych udręki godzin. Nauczyłam się, że nasz Zbawca nigdy nie spisuje nas na straty, że walczy o nasze dusze tak długo, jak długo w naszym ciele kołacze się oddech” (M. K. Leaser, Bitwa o duszę ciotki Helen [w]: J. S. Bell, Aniołowie, cuda i niebiańskie spotkania, Kraków 2018, s. 243–246).