Trzy kroki ku homilii, ks. Marek Gilski

Wszedł on do wnętrza grobu i ujrzał leżące płótna oraz chustę, która była na Jego głowie, leżącą nie razem z płótnami, ale oddzielnie zwiniętą w jednym miejscu (J 20, 6-7).

1. Biblia

Niektórzy wątpili w prawdziwość opowiadania o pustym grobie po prostu dlatego, że Paweł o tym fakcie nie wspomina (chociaż zakłada go, por. 1 Kor 15, 3-4), uczniowie jednak nie mogliby w wiarygodny sposób głosić zmartwychwstania w Jerozolimie, gdyby ciało Jezusa w dalszym ciągu znajdowało się w grobie. Chociaż starożytne prawo dowodowe różni się od współczesnego (ówczesne w dużym stopniu opierało się na prawdopodobieństwie), starożytni, podobnie jak ludzie współcześni, nie ryzykowaliby własnego życia, gdyby nie sprawdzili grobu.

Najbliżsi krewni zmarłego pozostawali w domu, obchodząc żałobę przez siedem dni. Maria Magdalena, która smuciła się jakby była członkiem rodziny, pozostałaby w domu, gdyby nie trzeba było dokończyć pracy przerwanej przez nadejście szabatu. Z drugiej strony żydowscy żałobnicy (podobnie jak poganie) często odwiedzali groby zmarłych w ciągu trzech dni po pogrzebie. Pierwszy dzień tygodnia rozpoczynał się o zachodzie słońca (my określilibyśmy tę porę jako sobotę wieczór), szabat zakończył się więc na kilka godzin przed przybyciem Marii do grobu. Maria udała się do grobu przed wschodem słońca ze względu na jej wielkie oddanie dla Jezusa. Wejście do grobu często zamykano kamieniem w kształcie dysku, który był tak ciężki, że trzeba było kilku mężczyzn, by go odsunąć. I oto uczennica znajduje coś niespodziewanego: grób jest otwarty, kamień odsunięty. Zaskoczona tym widokiem, Maria Magdalena biegnie do Szymona Piotra i Umiłowanego Ucznia z wiadomością: „Zabrano Pana z grobu i nie wiemy, gdzie Go położono”. Maria Magdalena myśli, że ktoś wtargnął do grobu Jezusa i ukradł ciało. Starożytni Żydzi nie uważali świadectwa kobiety za wiarygodne w większości postępowań prawnych (w ograniczonym zakresie ich świadectwo było jednak przyjmowane w rzymskich sądach); owo uwarunkowanie kulturowe mogło dodatkowo skłonić Jana i Piotra, by sami sprawdzili. Przybywszy do grobu, Umiłowany Uczeń zagląda do wnętrza i widzi leżące płótna. Umiłowany Uczeń czeka jednak na Piotra, by ten wszedł do grobu pierwszy – być może z powodu pozycji, jaką Piotr zajmuje wśród uczniów.

W Biblii terminem płótno określano tkaninę wykonaną z lnu, cenioną ze względu na wytrzymałość, przepuszczalność i połysk. Lniane płótno i bisior są w Biblii symbolem wysokiej pozycji. W przypadku Boga są odzwierciedleniem Jego świętości. Z Janowego opisu płócien i chusty wyciągnąć można kilka ważnych informacji na temat tego, co stało się z Jezusem. Po pierwsze, sama obecność płócien w grobie przeczy podejrzeniom, jakoby ciało Jezusa zostało skradzione – złodzieje grobów nie odwijaliby ciała przed kradzieżą. Po drugie, płótna, jeśli zestawić je z tym, co wiemy o wskrzeszeniu Łazarza, wskazują na pewną nowość, która dotąd się nie zdarzyła. Łazarz, wezwany przez Jezusa, „wyszedł (...), mając nogi i ręce przewiązane opaskami, a twarz jego była owinięta chustą” (Łk 11, 44) – wówczas Jezus polecił, by go rozwiązać. Teraz zaś sam Jezus, którego nie ma w grobie, nie jest związany pogrzebowymi płótnami, nie ma też chusty na twarzy i nie potrzebuje, by ktokolwiek Go rozwiązywał. W Jego przypadku nastąpiło coś zupełnie innego. Łazarz został wskrzeszony do życia ziemskiego i znów umrze, natomiast Jezus nie zostaje wskrzeszony, lecz powstaje z martwych, a Jego sposób istnienia zostaje przemieniony – jest nieśmiertelny, chwalebny. Jak pisze św. Paweł: „Chrystus powstawszy z martwych, już więcej nie umiera, śmierć nad Nim nie ma już władzy” (Rz 6, 9). Po trzecie, fakt, że chustę, którą miał obwiązaną twarz, znaleziono nie razem z płótnami, ale oddzielnie zwiniętą w jednym miejscu, sugeruje świadomą, celową czynność. Ponadto, chusta, którą przykrywano twarz, była nie tylko „złożona”, lecz „zwinięta”, co wskazywałoby na staranny sposób, w jaki to uczyniono albo, że w dalszym ciągu była ułożona w taki sposób, w jaki umieszczono ją na głowie Jezusa, co znaczyłoby, że Jego ciało zmartwychwstało wprost z płócien i chust, jakimi było owinięte. Wiele czasowników związanych z tym, co wydarzyło się w grobie, jak choćby „odsunięty” kamień i „zwinięta” chusta, ma formę bierną, która wskazuje na Boga jako sprawcę tych czynności. Grób Jezusa jest pusty, ponieważ zadziałał tu bezpośrednio sam Bóg. Hipoteza sceptyków, jakoby Jezus jedynie utracił przytomność, później zaś ją odzyskał, nie wyjaśnia, w jaki sposób uwolnił się z płócien, w które Go zawinięto i wyszedł z zapieczętowanego grobu, ignoruje też naturę ukrzyżowania: Józef Flawiusz miał trzech przyjaciół, których zdjęto żywych z krzyża, lecz dwóch z nich zmarło pomimo opieki lekarskiej, ich ciała były bowiem tak bardzo osłabione przez ukrzyżowanie (C. S. Keener, Komentarz historyczno-kulturowy do Nowego Testamentu, Warszawa 2017, s. 230; F. Martin, W. M. Wright IV, Ewangelia według św. Jana. Katolicki komentarz do Pisma Świętego, Poznań 2020, s. 372–373; L. Ryken, J. C. Wilhoit, T. Longman III, Słownik symboliki biblijnej. Obrazy, symbole, motywy, metafory, figury stylistyczne i gatunki literackie w Piśmie Świętym, Warszawa 2017, s. 700–701).

2. Sztuka

Mathis Grünewald, niemiecki artysta żyjący na przełomie wieku XV i XVI, wykonał poliptyk do kaplicy zgromadzenia antonianów w Issenheim. Na jednym ze skrzydeł tego ołtarza umieścił scenę Zmartwychwstania, ukazując Chrystusa boskiego, którego już żadne cierpienie dosięgnąć nie może. Na zupełnie neutralnym gładkim czarnym tle nocy odcina się przedziwna sceneria. Nad pustym grobem zawisł w powietrzu wielki krąg trójkolorowego światła, kojarzący się raczej z kulą, jakimś jaśniejącym globem. W ten krąg wpisał artysta zawieszoną w powietrzu eteryczną postać Chrystusa, a właściwie tylko górną Jego połowę, bo nogi już znalazły się poniżej świetlistego kręgu. Unosząc się nad kamiennym grobem w luźno opadającym całunie, Chrystus pokazuje wnętrze dłoni ze śladami po gwoździach, trzymając szeroko rozłożone ku górze ramiona, jakby sam ten ruch już wystarczył, żeby wzlecieć i zaprzeczyć wszelkim prawom grawitacji. Na stopach i prawym boku też widać ślady krwi, znak niedawnej męki i śmierci.

Na dole obrazu dziwny zamęt. Trzeba się uważnie przyjrzeć, żeby w tym zetknięciu mroku ze światłością wydobyć porozrzucane sylwetki trzech strażników w niekompletnych zbrojach, dziwnych pozach i zdumiewających skrótach perspektywicznych. Dwaj z nich znajdują się w bezpośredniej bliskości grobu, trzeciego jakaś siła odrzuciła dalej, poza zsuniętą płytę grobową, w głąb obrazu. Na pierwszym planie pada właśnie na ziemię pierwszy strażnik z opuszczoną przyłbicą, obok kuli się w sobie drugi, siedzący czy klęczący, z opuszczoną głową i z twarzą prawie niewidoczną. Za nimi pusty już grób, a za grobem, w głębi obrazu po prawej stronie, pada na ziemię ten trzeci strażnik, cały zakuty w zbroję. Za nim jarzy się na czerwono potężny głaz, ten, który barykadował grób. A Jezus lewituje z lekko rozsuniętymi nogami, i ze światła, które Go otoczyło potrójnym pierścieniem kolorów, wyłaniają się Jego twarz i włosy „utkane” właśnie z tego blasku, twarz bezcielesna, świetlista. W tej właśnie chwili światło zamienia się w ciało.

Wizja Grünewalda przypomina wizję Dantego, natchnionego poety, który w Boskiej Komedii, w XXIII Pieśni Raju opisuje właśnie trzy kręgi światła o trzech kolorach, a jednej zawartości – tre giri di tre colori e d’una contenenza. Kolory na tym obrazie zlewają się ze sobą, przechodzą jedne w drugie, stając się jednością, w której zawiera się boskość, Lux aeterna, wieczne światło według określenia Dantego. Niemiecki malarz mówi to samo, co włoski poeta, tyle że posługuje się pędzlem (B. Fabiani, Gawędy o sztuce sakralnej, Warszawa 2020, s. 271–272).

3. Życie

„Wiemy o mózgu coraz więcej, ale wciąż – prawie nic. To niesamowity narząd, którego pewnie nigdy do końca nie pojmiemy, mimo że dzięki nowym technikom wizualizacyjnym – głównie funkcjonalnemu rezonansowi magnetycznemu – odkrywa on przed nami swoje kolejne tajemnice. Na przykład w Stanach Zjednoczonych przeprowadzono badania na grupie pacjentów od lat hospitalizowanych w domach opieki. Mówię o pacjentach w stanie wegetatywnym, którzy byli bez kontaktu. Nie oddychali samodzielnie, nie mówili, nie funkcjonowali – i te zmiany były nieodwracalne. Badając ich mózg w funkcjonalnym rezonansie magnetycznym – on pokazuje ukrwienie i zużycie tlenu przez różne obszary mózgu, czyli wskazuje na ich aktywność – podawano im wiązki informacji o ładunku emocjonalnym. I jak mówiono, dajmy na to, do George’a: George, twoja wnuczka wczoraj wyszła za mąż, to bywały takie przypadki, że badanie wykazywało zwiększone zużycie tlenu w niektórych częściach mózgu pacjentów. Szczególnie dotyczyło to układu limbicznego, który bierze udział w regulacji zachowań emocjonalnych. Czyli coś drgnęło, jakaś aktywność była, a teoretycznie być jej nie powinno.

– Chcieliśmy porozmawiać jeszcze o jednym wyjątkowym przypadku, który miał miejsce w kierowanej przez pana klinice. W 2019 roku opiekowaliście się ciężarną pacjentką, która umarła na skutek rozległego udaru. Nastąpiła śmierć mózgu, ale ponieważ na tym etapie było za wcześnie na poród – dziecko nie miałoby szans na przeżycie – to przez 56 dni opiekowaliście się matką, podtrzymując funkcje życiowe. Doprowadziliście do momentu, kiedy płód był na tyle duży i rozwinięty, że można było wykonać cesarskie cięcie.

Pacjentka nie żyła, pień jej mózgu nie żył, ale dziecko żyło. Udało się doprowadzić do momentu, kiedy ta kruszynka miała szansę przeżyć poza organizmem matki. Resztę zrobili już neonatolodzy, też ze Szpitala Uniwersyteckiego w Krakowie. Dziecko przeżyło, po paru tygodniach zostało wypisane ze szpitala. Przez te 56 dni – kiedy jeszcze było w łonie matki, mimo że ta już nie żyła – miało dostarczane, poprzez łożysko, wszystkie niezbędne do życia elementy. My to dziecko żywiliśmy, monitorowaliśmy, ono było w pełni zabezpieczone.

Jak wygląda opieka nad pacjentką, która z medycznego i prawnego punktu widzenia nie żyje?

Ona z prawnego punktu widzenia żyła, bo my – ze względu na ciążę – nie zrobiliśmy przed porodem testów potwierdzających śmierć pnia mózgu, których wymaga procedura. Zrobiliśmy je dopiero po cesarskim cięciu.

Dlaczego?

Te badania mogłyby zaszkodzić dziecku. My tylko, osłaniając dziecko, wykonaliśmy tomografię. Chcieliśmy ustalić przyczynę udaru. Znaleźliśmy bardzo intensywne krwawienie. Byliśmy w stanie ocenić, że skoro struktury mózgowia są wypełnione krwią, to szansa na to, że pacjentka żyje, jest znikoma.

Czyli nie żyła, a jednocześnie prosiliście jej męża, jej rodziców, jej przyjaciółki, żeby trzymali ją za ręce.

Trzymali za ręce, mówili do niej, głaskali, czytali.

To po co, w takim razie?

Bo póki nie mamy pewności, zakładamy, że pacjent żyje.

Ale mieliście podejrzenie graniczące z pewnością.

Powtórzę: póki nie mamy pewności, zakładamy, że pacjent żyje. Poza tym medycyna uczy pokory. My nie wiemy, jaki wpływ ma otoczenie na rozwój dziecka. Nie wiemy nawet, czy nie ma ono wpływu na samą pacjentkę, na jej funkcje życiowe – mimo że jej mózg nie żyje” (Potęga medycyny, marność medycyny, rozmowa z Jerzym Wordliczkiem [w:] M. Mazurek, W. Harpula, Nad życie. Czego uczą nas umierający, Kraków 2021, s. 103–105).